Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Kupcewicz, były gracz Lechii i Arki: Dawaliśmy ludziom radość, dziś nie ma dla nas pomocy

Paweł Paczul, Paweł Smoliński
Tomasz Hołod
Z Januszem Kupcewiczem, 20-krotnym reprezentantem Polski w piłce nożnej, srebrnym medalistą MŚ w 1982 roku oraz byłym graczem Lechii Gdańsk i Arki Gdynia, rozmawiają Paweł Paczul i Paweł Smoliński.

Pana początki przygody z piłką związane były z Olsztynem. W jakim stopniu w piłkarskiej karierze pomógł Panu tata?

- Najwięcej rzeczywiście zawdzięczam ojcu, Aleksandrowi, ale również mama interesowała się piłką, brat grał w młodzieżowej reprezentacji Polski i pierwszoligowych zespołach. Ojciec w Lechii. Można powiedzieć, że to było rodzinne.

Grali również pana synowie...

- Młodszy w Arce, starszy troszeczkę mniej, bo tylko w juniorach Arki u trenera Kusty. Niestety, nie poszli do końca w moje ślady i nie zaistnieli w piłce. Sam talent to za mało, trzeba dużo nad sobą pracować. Wiem to na moim przykładzie - chłopakowi w szkole średniej nie zawsze chce się rano wstawać i trenować. Mnie budził tata, chodziliśmy do lasu, ćwiczyliśmy technikę, starty krótkie. Natomiast stałe fragmenty gry, które wykonywałem podobno dobrze wzięły się z tego, że zostawałem bardzo długo po treningach, czy to w Arce czy w Olsztynie. Sam też pracowałem nad sobą. Talent talentem, ale praca jest bardzo ważna.

Dlaczego zdecydował się pan na Arkę? Były oferty z Legii i Górnika.

- Fakt jest taki, że wszystkie pierwszoligowe kluby były w tamtym czasie u mnie w domu. Pisało się, że Kupcewicz poszedł do Arki, bo tam miał najlepsze warunki. Nie, w innych klubach dawali mi lepsze. Blisko byłem Górnika, ale czy dostosowałbym się do środowiska, do klimatu panującego na Śląsku, nie wiem. Rywalizacja w tamtym okresie w Górniku była największa, więc nie wiem czy bym się tam przebił. A jeśli chodzi o Legii, rodzicom zależało żebym skończył szkołę. Tam od razu było wojsko. W Gdyni dostałem możliwość studiowania i z perspektywy czasu, że nie żałuję, ale nikt z nas nie jest w stanie przewidzieć, co by było gdyby. Mogło być lepiej, ale i gorzej. Natomiast to, że mieszkańcy Gdyni mnie lubią i szanują jest wielkim pozytywem.

Rok 1979 i zdobycie z Arką Pucharu Polski. Wyeliminowanie Lecha Poznań i mocnych wtedy, Szombierek Bytom. W finale Wisła Kraków Oresta Lenczyka i zwycięstwo. To pana najpiękniejsze chwile w klubowej karierze?

- Jeśli chodzi o Arkę to tak. Mało kto spodziewał się takiego sukcesu - wygraliśmy po moim rzucie wolnym i karnym Tadeusza Krystyniaka. I to zdecydowanie największy sukces Arki w historii. Moje bramki kilka razy przesądzały o wynikach spotkań. Na przykład spotkanie Lecha z Górnikiem, decydujące o mistrzostwie Polski. Po dwóch zagraniach Mirosława Okońskiego strzelam dwie bramki. Trzeci moment to bramka na mistrzostwach świata, która przybliżyła nas do brązowego medalu.

Po zdobyciu Pucharu Polski przyszedł czas na europejskie puchary i mecze z Beroe Stara Zagora. Krążyły plotki, że Arka tej konfrontacji po prostu nie mogła wygrać?

- Kiedy przyjechaliśmy do Bułgarii, to przewodniczka powiedziała nam, że gdybyśmy wygrali u siebie dwa lub trzy do zera, to tu byłoby cztery, pięć do zera dla Bułgarów. Można tak mówić, oczywiście, ale gdybyśmy w Gdyni wygrali 3:0, a nie 3:2 to Bułgarzy wcale nie musieliby strzelić czterech goli. Postawilibyśmy "autobus" i nie wiadomo, czy sędzia dałby radę. Rewanż przegraliśmy 0:2.

Szukasz więcej sportowych emocji?

POLUB NAS NA FACEBOOKU!">POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Po sukcesach z Arką przyszedł czas na pamiętne mistrzostwa świata w Hiszpanii. Rzut wolny, kapitalne uderzenie i Polacy srebrnymi medalistami mundialu. Przy tak ogromnych zasługach, nie czuje się pan odsunięty?

- Tu nie chodzi o odsunięcie, bo życie różnie się układa. Ale mam żal do państwa polskiego, gdyż dla mnie to jest nieporozumienie, kiedy my, piłkarze, zdobywamy medale na największej piłkarskiej imprezie świata i nie otrzymujemy żadnych emerytur. To jest skandal. W Hiszpanii zdobyliśmy 2 miliony dolarów. Oczywiście, dostaliśmy swoją część, ale to były grosze. Dawaliśmy Polakom bardzo dużo radości i przywieźliśmy pieniądze na utrzymanie innych dyscyplin, a dziś nie otrzymujemy żadnej pomocy. Piłka nożna jest specyficzną dyscypliną. Nie możemy się porównywac z innymi dyscyplinami, bo na mecze piłkarskie przychodzi po 80 tysiecy osób. Na igrzyskach grają natomiast chłopcy którzy są na dorobku. Kto pamięta teraz jedenastkę olimpijska? Mało kto ją wymieni. Natomiast z kim się nie rozmawia, to pamięta naszą jedenastkę.

Był taki pomysł w Arce, by wypożyczać do gdyńskiej drużyny młodych zawodników z innych klubów, przewijało się nazwisko np. Dominika Furmana z Legii. Dlaczego się nie udało?

- Była umowa z Legią. Ci chłopcy grali w rezerwach, że jeżeli trenerowi Urbanowi nie będą przydatni, to po prostu będziemy ich wypożyczać. Ci których oglądałem, czyli Żyro, Furman są już jednak podstawowymi zawodnikami. Wypatrzyłem też 17-letniego Żurka, który bardzo dobrze grał w Bełchatowie. Ostatecznie doszło do tego, że Jasiu Urban miał problemy ze składem i postawił na tych chłopców .

Po mundialu, srebrny medalista mistrzostw przechodzi do Lecha Poznań. System nie pozwolił panu wyjechać, czy klub z Wielkopolski zaoferował bardzo dobre warunki?

- Za granicę pojechał tylko Zbyszek Boniek za 2,5 mln dolarów. Trzeba było mieć 28 lat, ja miałem 27 i nie pozwolono mnie puścić za pieniądze, które uważam, że nie były małe. To było około 400 tys. dolarów. Mój kolega, który bawił się w politykę i kibicował Arce powiedział, że za granicę z Arki nie odejdę. A propozycje się pojawiały, z Włoch i Niemiec.

Jakie kluby pana chciały?

- Dokładnie nie pamiętam, na pewno Stuttgart i beniaminek Serie A. Skończyło się jednak na Lechu. Arka otrzymała sporo pieniędzy za moje wypożyczenie, a potem gdy odchodziłem za granicę, Lech nic nie dostał, tylko znowu Arka. Z Lechem zdobyłem mistrzostwo Polski, odwdzięczyłem się więc "Kolejorzowi", a kibice mnie docenili i wybrali do jedenastki marzeń, za co chylę im czoła.

Szukasz więcej sportowych emocji?

POLUB NAS NA FACEBOOKU!">POLUB NAS NA FACEBOOKU!

W końcu udało się wyjechać z Polski, do Saint-Etienne. Jak pan wspomina tę przygodę?

- To było w 1983 roku. Dopiero teraz w naszych klubach zaczyna się tak dziać, jak tam wtedy. Ja trafiłem na zły okres. Były problemy finansowe, klub zaczął się sypać, spadliśmy z ligi. Po meczach barażowych i dwóch błędach Castanedy, naszego bramkarza, któremu zresztą strzeliłem tę pamiętną bramkę z rzutu wolnego.

Trenerem, w tym feralnym sezonie, był Jean Djorkaeff. Uczestnik Mistrzostw Świata w 1966, a także ojciec słynnego w późniejszym czasie Yourego. Po spadku do Division 2 jego miejsce zajął Henryk Kasperczak. Dlaczego więc grał Pan tak niewiele?

- Niestety, przyszła poważna kontuzja pachwiny, a do tej pory miałem szczęscie, bo obywało się bez poważniejszych urazów. Osiem miesięcy bez grania, później chwilę pograłem w rezerwach i rozwiązałem kontrakt za porozumieniem stron. Trener Kasperczak nie widział mnie w składzie, a mi nie pasowało granie z młodszymi chłopakami w rezerwach. Rozstaliśmy się w przyjaznej atmosferze, ale żałuję tego, bo Francja to przyjemny kraj. Gdyby nie kontuzje i spadek możliwe że do Polski bym nie wrócił.

W Saint-Etienne spotkał pan Rogera Millę.

- Zaprzyjaźniliśmy się, a to co Mila pokazywał na treningach, to było coś niemożliwego. Był niesamowicie sprawny, robił nożyce na wysokość trzech metrów i spadał na obie nogi! Przy tym to bardzo sympatyczny człowiek.

Później transfer do Larisy, gdzie trenował pana Andrzej Strejlau. Przeprowadzka do Grecji to była wtedy jedyna możliwość?

- Była propozycja z II-ligowego klubu w Niemczech. Miałem do wyboru, albo jechać tam na testy, co było dużym ryzykiem (po poważnej kontuzji - przyp. red.), albo do Grecji, gdzie chciał mnie trener Strejlau. Wiedziałem, że wymaga od piłkarzy bardzo dużo, ale jeśli sobie z nim poradzę, to będę grał. I rzeczywiście się tak stało.

Spędził pan w Grecji rok i wrócił do Polski. Dlaczego Lechia? Nie bał się pan, że gdyńscy kibice odwrócą się od pana?

- Lechia była wtedy w I lidze. Dostaliśmy ofertę wraz ze Zdzisiem Puszkarzem i zdecydowaliśmy się na ten ruch. Ja miałem swoje lata, on również. W klubie zresztą zyskaliśmy sympatyczne pseudonimy: ja byłem "Tata", on "Dziadziuś". Kibice w Gdyni na pewno nie byli z mojego transferu zadowoleni, ale Arka była wtedy w III lidze, więc pewnie po jakimś czasie to zrozumieli. Natomiast muszę powiedzieć, że do tej pory spotykam sie z sympatią kibiców Lechii. Zapamiętali mnie raczej z dobrej strony, choć nigdy nie ukrywałem, że jestem arkowcem. Ale to jest taki zawód - pograłem w Lechii i dostałem propozycję z Turcji. Czy z Arki bym tam trafił? Raczej nie.

Nie bał się pan wyjazdu do egzotycznej Turcji?

- Przestrzegano mnie przed wyjazdem do Turcji. Różne opinie krążyły na temat tego kraju, a ja pojechałem aż pod granice z Syrią, do Adanasporu. Wszyscy mówili, żebym tam nie jechał, bo żona blondynka i ogólnie to duże ryzyko. A ja ten wyjazd bardzo dobrze wspominam. Nie było problemów, ludzie byli serdeczni, zapraszali na kawę. Zakończyłem tam karierę, choć zostałbym tam jeszcze rok, gdyby nie kontuzja kręgosłupa.

Nie chciałby pan pracować w PZPN?

- Na pewno, gdybym dostał taką propozycje, to bym ją przyjął, bo jest to wyróżnienie. Mam dużo czasu, bo oprócz prowadzenia wf w szkole podstawowej w Gdyni-Chyloni, nie mam wielu zajęć. Jestem też prezesem olimpiad specjalnych dzieci niepełnosprawnych. Nie mam dużo zajęć, tyle co jeżdżę czasem na zaproszenia do Stanów.

Traktuje pan to jako problem czy jako rzecz normalna?

- Wielu nas jest, a niewielu nie pracuje. Pretensje miał natomiast Jasiu Tomaszewski, że dla niego nie ma miejsca. Umówmy się, my już mamy swoje lata. Teraz warto dawać szanse młodym. Czas na nich, niech się wykażą, bo choć nie osiągnęli tyle co my to warto dać im szansę.

Czego życzyć Januszowi Kupcewiczowi?

Na pewno zdrowia, bo mam problemy z kręgosłupem. I żeby w końcu rząd się obudził i przyznał medalistom MŚ emerytury, bo z piłki nożnej, polski sport się utrzymywał.

Szukasz więcej sportowych emocji?

POLUB NAS NA FACEBOOKU!">POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki