Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Biesiada: Lubimy reaktywować tradycję

Rafał Rusiecki
Janusz Biesiada uważa, że Atom Trefl zakończy sezon z dobrym wynikiem sportowym
Janusz Biesiada uważa, że Atom Trefl zakończy sezon z dobrym wynikiem sportowym Grzegorz Mehring
Rozmowa z Januszem Biesiadą, byłym prezesem Polskiego Związku Piłki Siatkowej oraz byłym dyrektorem Ligi Światowej w Polsce, a obecnie dyrektorem Stoczniowca Gdańsk.

- Atom Trefl niedomaga finansowo, Lotos Trefl sportowo, Gedanii i TPS Rumia nie ma już w krajowej elicie. Nie jest to dobra laurka pomorskiej siatkówki.

- Myślę, że w kontekście sportu młodzieżowego nie jest źle. Gdańsk jest kuźnią talentów siatkarskich. Gedania od niepamiętnych czasów w klasyfikacjach sportu młodzieżowego dominowała w Polsce. Wyszło stąd wiele fajnych zawodniczek, reprezentantek Polski. Jak prześledzimy składy PlusLigi Kobiet, to tam jest cała armia wychowanek Gedanii. Z jednej strony okręgowy związek siatkarski i kluby pracujące z młodzieżą wykonują to, co do nich należy. Wielu znanych siatkarzy poszło w świat z tego regionu. Sztandarowym nazwiskiem jest Daniel Pliński, teraz Marcin Wika, a wcześniej Leszek Urbanowicz i masa zawodników ligowych. Od tej strony jest poprawnie.

- Ale wróćmy do poziomu seniorskiego.

- Tu od jakiegoś czasu dzieją się takie, powiedziałbym, dziwne rzeczy. Powstają jakieś projekty, które w zamyśle mają zdobyć Europę. Na razie, jeśli chodzi o wyniki sportowe, nie można mieć pretensji. Atom Trefl w zeszłym roku zdobył wicemistrzostwo Polski. W tym roku jest drugi w tabeli, ma awans do następnej rundy Ligi Mistrzyń. Możemy oczywiście dyskutować, czy ta drużyna mogła grać lepiej, czy potencjał zawodniczek jest właściwie wykorzystany. To osobna dyskusja, w którą nie chcę wchodzić. Myślę, że problem jest inny.

- Jaki, bo w klubie nikt na razie nie wyjaśnia?

- Konkretnie mówiąc o Atomie, rozbudzono niesamowite oczekiwania wśród kibiców, społeczności, że za chwileczkę powstanie potęga europejska, która wygra Ligę Mistrzyń. To jest sport. Element nieprzewidywalności jest najbardziej ciekawy dla kibica. Brak pokory w tym wszystkim. Mamy pieniądze, bo stoi za nami jedna z największych firm w Polsce. Kupimy, kogo sobie zamarzymy. Weźmiemy dobrych trenerów, strzelimy z palca i wszystko będzie chodziło. Otóż nie. Ja uważam, że to proces dłuższy niż 2, 3 lata. Musi wrosnąć w środowisko kibiców, mediów. Ci ludzie muszą być powszechnie akceptowani.

- Pospieszono się, jednym słowem.

- Nie chciałbym tak oceniać wszystkich. Nie mam dogłębnej wiedzy o tym, co dzieje się w klubie, jakie są kontrakty, jak z finansami. Bardziej tą moją wypowiedź proszę traktować jako głos człowieka, który w siatkówce pracował przez wiele lat.

- O to przecież chodzi. Przygląda się Pan wszystkiemu z boku, tak jak kibice. Zaczął Pan o Atomie Treflu, który zaskoczył niedawno wszystkich. Dla mnie trochę dziwna jest sytuacja, że nagle hegemon ligi kobiecej ma problemy finansowe.

- Hegemonem w Polsce jest po kilku latach drużyna Skry Bełchatów, która wygrała kilka razy z rzędu mistrzostwa Polski. Dodałbym tutaj jeszcze zespół Zaksy Kędzierzyn-Koźle, wcześniej Mostostalu. To upoważnia do takiej nazwy. Tutaj, powtarzam, bardziej chodzi o ogromne ambicje, ogromny budżet. Słyszy się, że chodzi o budżet rzędu 9-10 milionów. To już ogromne pieniądze. Wydaje się, że wszystko zostało zrobione zgodnie ze sztuką, ale czegoś jednak brakuje, żeby wszyscy byli z tego dumni. Myślę, że tworzenie tego zespołu i jego przesłanie było niezbyt szczęśliwe od samego początku.

- Dlaczego?

- Chodzi o to, że mieliśmy do czynienia z taką butą, że idziemy, kupimy miejsce w lidze, wygramy wszystko. To wizerunkowo nie zostało dobrze odebrane. Minął rok, ta drużyna zaczęła być lepiej postrzegana. Kibice byli zadowoleni, że będziemy mieli wielki, siatkarski świat w Trójmieście. No i teraz mamy taką sytuację, że liga zaczęła się w połowie października, zagrano bodaj cztery kolejki przed Pucharem Świata. Potem była miesięczna przerwa. Przyszedł grudzień i okazało się, że w połowie miesiąca powstały jakieś ogromne problemy finansowe. Ogromne zamieszanie, media donosiły, że będą zmiany w zespole. W konsekwencji odeszła Neriman Ozsoy, świetna zawodniczka.

- Co jest przyczyną?

- Myślę, że część prawdy poznamy za jakiś czas po sprawdzeniu wszystkiego przez audytorów prawnych i finansowych. Ogromne oczekiwania powodują, że nawet słabsza postawa zawodniczek jest źle przyjmowana. Spójrzmy chociażby na Margaretę Kożuch. Wymaga się od niej takiej samej postawy jak na Pucharze Świata, a tam była ogromna dawka grania w formie 12 meczów. Myślę, że to niemożliwe. Przy budowaniu zespołu też trzeba było brać pod uwagę, że cztery zawodniczki przyjadą do Sopotu praktycznie w grudniu. Po tak ciężkim turnieju międzynarodowym musi nastąpić etap regeneracji. Myślę, że forma czołowych zawodniczek wróci. Moim zdaniem, sportowa część zespołu, na koniec sezonu, będzie wyglądała dobrze.

- Jak się Pan zapatruje na sztab szkoleniowym Atomu Trefla, w którym jest aż pięciu Włochów? Bije w oczy brak Polaków, którzy mogliby czerpać wiedzę od uznanego trenera, jakim jest Alessandro Chiappini.

- Nie znam ustaleń. Z całym szacunkiem, ale technologię trenerską, za którą płaci sponsor, powinni dostać w ramach kontraktów także polscy trenerzy. Myślę, że to zostało pominięte. To też utrudnia wrośnięcie tego zespołu w środowisko.

- A co z drużyną?

- Z reguły jest tak, że to trener dobiera sobie zespół. A jego wybory zostały zaakceptowane. Aczkolwiek myślę, że zawsze w głowie trzeba mieć, że ma się pewne zobowiązania w stosunku do reprezentacji narodowej. Budując ten zespół, mając tak duże pieniądze, ja na przykład skoncentrowałbym się na tym, aby w Sopocie powstał ośrodek podobny do tego w Muszynie. Tam występuje wiele reprezentantek Polski. Trenerowi kadry łatwiej byłoby prowadzić drużynę, gdyby miał w tak sztuczny sposób skomasowane siatkarki. Prawda jest też taka, że w drużynie Atomu gwiazdami są polskie zawodniczki. Jeśli ja porównuję sportowe osiągnięcia siedzącej na ławce Leny Dziękiewicz, to trudno powiedzieć, że jest gorsza od Coriny Ssuschke-Voigt czy Amaranty Navarro Fernandez.

- W Atomie Treflu odpowiedzialni za stworzenie drużyny pogubili się, mając do dyspozycji duże pieniądze?

- Zakładam, że działali w dobrej wierze. Relacje w drużynie się rozchodzą. Czasami widzę to tak, że jest tak miło, że aż za słodko. A trzeba wyjść na boisko i wygrać z następną drużyną. To też wielka umiejętność kierowania najbogatszym zespołem w Polsce, kiedy występuje w nim 14-15 klasowych zawodniczek. Przyciągnięcie tak potężnego sponsora [Polska Grupa Energetyczna - przyp. aut.] na Wybrzeże, to supersprawa. Sztuką teraz byłoby to zmarnować. Zawirowania nie sprzyjają temu. Jak spojrzymy na to z perspektywy, to na Wybrzeżu takich pieniędzy w siatkówce jeszcze nie było. Gedania zawsze borykała się z dużymi problemami. Przez moment był z nią dobry sponsor, jakim jest Energa, ale okazało się, że sportowo nie wyszło. Słyszeliśmy o grze w pucharach, a efekt jest taki, że tej Gedanii praktycznie nie ma. Znowu pewnie upłynie wiele czasu, nim ktoś zacznie to reaktywować. W ogóle mamy taką specyfikę w Gdańsku, że najpierw coś zakopujemy, a potem to mozolnie przez 7-8 lat reaktywujemy. Popatrzmy na piłkę ręczną. Podobnie było z piłką nożną, żużlem. Przykłady można mnożyć.

- Jaka przyszłość czeka Gedanię?

- Wiadomo, że sport seniorski to kwestia finansów. Najcenniejszą rzeczą w tym klubie nie jest kwestia gruntów, budynków, ale potencjał trenerski i pewna organizacja tego przedsięwzięcia przez ostatnie 15 lat.

- A co z siatkówką w Rumi? Odbuduje się?

- Nie znam w większości tych ludzi. Ten klub odniósł wielki sukces. Potrafił z niewielkim budżetem ograć faworyta zaplecza PlusLigi Kobiet, czyli ówczesny Trefl Sopot. To, co działo się dalej, to już odbijanie się od bariery finansowej. Trudno powiedzieć, co było przyczyną krachu w tym klubie. Budowana z mozołem drużyna przestała funkcjonować na poziomie ligowym.

- Skupmy się na drugim przedstawicielu Trójmiasta w siatkarskiej ekstralidze - Lotosie Treflu Gdańsk.

- Tutaj kłopot związany jest z częścią sportową. Drużyna po prostu odstaje od najlepszych.
Te dwie sprawy spaja postać pana Kazimierza Wierzbickiego, który jest właścicielem obu klubów. Oddaję mu szacunek, że potrafi znaleźć duże firmy, które zostają tytularnymi sponsorami. Nie ma jednak ciągu dalszego. Siatkówka męska w ekstralidze miała swój epizod trzy lata temu. Popełniono podobny grzech. Zbudowano drużynę, która "już miała grać w pucharach". Efekt tego był marny. Teraz myślę jest troszkę rozsądniej. Ludzie przez te 5 lat nabrali nieco pokory, że stwierdzenie "wszystko można kupić" nie do końca jest prawdziwe. Ten nowy Lotos Trefl Gdańsk jest zupełnie inny od tego, który awansował do PlusLigi. To kolejna przypadłość, że praktycznie co roku zmieniamy skład. Dokupujemy gwiazdy, a nie cały zespół. Wejście do play-offów to byłby sukces tego zespołu. Oba zespoły łączy też to, że zostały tak zbudowane, że mają bardzo słabe przyjęcie zagrywki. To jest, moim zdaniem, element, który nie pozwala osiągnąć lepszego grania. Nie postawiono na to, co jest kluczowe w siatkówce.

- Wydaje się, że Lotos Trefl ratuje to, że liga została zamknięta. Jak w ogóle zapatruje się Pan na ten zabieg?

- Na temat zamknięcia ligi dyskusji było co niemiara. Jeśli słyszę, że zarząd ligi podjął decyzję, jak to określili, "otwarcia ligi przez jej zamknięcie", to jest to dla mnie sytuacja absolutnie kuriozalna. Porównywanie tego do mechanizmów w NBA to nie to. To nie ten świat, nie te warunki finansowe. W ten sposób nigdy nie będziemy samodzielnym produktem siatkarskim. Będziemy prawie jak NBA.

- Z reklam wiemy, że prawie robi zasadniczą różnicę.

- Zgadza się. W zasadzie nie wiem, po co zamknięto ligę. Nikt nie jest w stanie zagwarantować, że wybrane 10 klubów będzie miało stabilną sytuację finansową przez najbliższe 20 lat. To powoduje też następną rzecz. Wszyscy, którzy grają w siatkówkę w Polsce, chcą zdobyć mistrzostwo. Idą więc krok po kroku, osiągają kolejne etapy, które mobilizują. To wyzwania na płaszczyźnie sportowej i finansowej. Granie na poziomie I ligi kosztuje minimalnie 1,5 mln złotych. W PlusLidze trzeba mieć budżet na poziomie 5 mln złotych. Może to więc powodować sytuację, że pieniądze nie będą inwestowane w siatkówkę, bo dla niektórych środowisk lokalnych będzie to zbyt duże obciążenie. Sponsorzy mogą przekładać swoją aktywność na inne dyscypliny. Uprawiamy przecież sport, a nie jakiś performance. Jeśli dany zespół wygrał na zapleczu ekstraligi, to znaczy, że jest w swojej grupie najlepszy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki