18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Wojciechowski, stoczniowiec i podróżnik, o spaniu na kokainie i kurzych jajach na równiku WYWIAD

Czesław Romanowski
- W Kolumbii nocowałem u miejscowych mafiozów. Mieli kokainę ... w stodole. Spałem na niej - z Janem Wojciechowskim, monterem sekcji okrętowych w Stoczni Gdańsk, podróżnikiem, rozmawia Czesław Romanowski.

Jest jakiś związek między Pomorzem a Ameryką Południową?
No chyba że dom do góry nogami, taki jak ten w Szymbarku. Stoi w Limie. Też wariuje tam błędnik. Nie doszedłem tylko, który był zbudowany jako pierwszy.

Podróż do Ameryki Południowej nie jest Pańską pierwszą rowerową wyprawą?
Nie. Zacząłem jeździć już w 1988 roku. Gdy przyjechałem do Gdańska zamieszkałem na kwaterze u ludzi, którzy wciągnęli mnie w podróżowanie rowerem. No i załapałem bakcyla. Razem z nimi jeździłem do Czechosłowacji, NRD, do Związku Radzieckiego. Tak więc podróżuję rowerem już 27. rok. Do tej pory zaliczyłem 62 kraje. Wcześniej zwiedziłem m.in. całą Europę, zrobiłem też kółko po Afryce.

Jak to można pogodzić z pracą w stoczni?
Mam swój system. Jeżdżę co dwa lata, na przełomie roku. Dzięki temu mam urlop z zeszłego i tego roku, czyli dwa miesiące wolne, plus miesiąc urlopu bezpłatnego.

Skąd ma Pan na te wyprawy pieniądze?
Częściowo z oszczędności. Biorę też kredyt, który potem dwa lata spłacam. I tak się kręci.

A ma Pan z czego żyć?

No nie jest tak źle, nie przymieram głodem. Daję radę to wszystko jakoś ułożyć. Czasami ktoś mi pomoże, na ostatnią wyprawę stocznia wspomogła mnie tysiącem złotych. I jakoś wiążę koniec z końcem. Takie wybrałem życie. Wyprawa do Ameryki Południowej kosztowała mnie 17 tysięcy.

Co decyduje, że w danym roku jedzie Pan właśnie tam, a nie gdzie indziej?
Dopóki mam jeszcze dużo siły, jestem w miarę młody, wybieram się do jak najdalszych, najtrudniejszych krajów. Na stare lata zostawiam sobie jakieś wyprawy po Polsce, czy do naszych sąsiadów. Na razie zdrowie mi dopisuje. Wyprawę do Ameryki Południowej planowałem od jakichś piętnastu lat. Ale zawsze mi coś przeszkadzało: brak czasu, za mało pieniędzy. W tamtym roku dostałem zgodę na miesiąc bezpłatnego urlopu, więc to wykorzystałem. Wyleciałem 11 grudnia z Gdańska do Rio de Janeiro, z międzylądowaniem we Frankfurcie. Z Rio podróżowałem przez całą Amerykę Południową do Kolumbii. Nie udało mi się, jak to zakładałem, dojechać do Bogoty, stolicy tego kraju, zabrakło trzech dni. Dojechałem do miasteczka Pitalito. Do Gdańska wróciłem 15 marca.

W sumie ile Pan przejechał?
12 100 kilometrów w 91 dni, 10 krajów.

Przed wyprawą planuje Pan, ile kilometrów danego dnia przejedzie?
Tak. Nie trzymam się jednak tego planu kurczowo, bo zawsze zdarzy się coś nieprzewidzianego: załamanie pogody, ciężkie warunki w górach. Najkrótszy przejechany dziennie dystans to 62 kilometry, najdłuższy - 207 kilometrów. Najciężej było oczywiście w górach. Szczególnie dał mi się we znaki podjazd z Otavalo do Tulcan w Ekwadorze. Serpentyny, 39 krętych podjazdów, tzw. agrafek. Krew mi nosem poszła. To była moja najpiękniejsza, ale i najcięższa wyprawa, bardzo dostałem w kość. Do najtrudniejszych należał 90-kilometrowy odcinek, którego nie pokonałem w jeden dzień, byłem zbyt wycieńczony, telepało mną. Nie dość, że pod górę, to jeszcze wiatr wiał prosto w twarz. Najwyżej udało mi się wjechać na 5500 metrów nad poziomem morza, miejsce nazywa się Ollague-Aucanquilcha na granicy boliwijsko-chilijskiej, to dawna kopalnia srebra lub złota. W Andach jest tak, że powyżej trzech-czterech tysięcy metrów zaczyna brakować tlenu. Człowiek łapie powietrze jak ryba wyciągnięta z wody. Dwa oddechy i dopiero ma się pełne płuca. Więc jest problem, nie dość, że nie byłem przyzwyczajony, to jeszcze te kilkadziesiąt kilogramów, z którymi jechałem. Ale się dosyć szybko do tego przystosowałem.

Machu Picchu zrobiło na Panu wrażenie?
Jakby to powiedzieć... Jest bardzo sławne, ale wrażenie było mniejsze, niż się spodziewałem. Może dlatego, że nie wpuścili mnie tam rowerem, zamiast tego postraszyli pięciusetdolarową karą. Wybrałem się tam pociągiem, wyjechałem pierwszym o godzinie 5 rano, a wróciłem ostatnim o 23. Przez trzy godziny siedziałem na górze, na ponad trzech tysiącach metrów i czekałem, aż chmury i mgła odejdą. W końcu się doczekałem: słońce zaczęło zachodzić za góry, a wyglądało to tak, jakby te góry zaczęły się oddalać... Jak pomyślę, że budowniczowie tego miasta musieli te wszystkie kamienie przetransportować na trzy tysiące metrów, to budzi szacunek. Most drewniany nad przepaścią, powiązany lianami, też robi wrażenie. Machu Picchu kosztowało mnie prawie 1000 złotych, ale jednak było warto. Byłem też nad najwyżej na świecie położonym jeziorze, Titicaca. Oraz najwyżej na świecie położonej stolicy, czyli La Paz w Boliwii.

Jak ludzie na Pana reagowali? Miał Pan jakieś problemy, zatargi?
Nie było problemów. Zanim wyjechałem, czytałem opinie o tym, jak tam porywają, kradną... We wszystkich krajach, przez które przejechałem, kogo nie zapytałem, każdy chciał mi pomagać.

W Peru przejeżdżał Pan przez miejsce, gdzie dwa lata temu zginęli polscy podróżnicy Jarosław Frąckiewicz i Celina Mróz.

Tak, przejeżdżałem tamtędy. Nie stwierdziłem u tamtejszych mieszkańców wrogości. Tam mieszkają Indianie, Inkowie, bardzo mili ludzie. Choć porozumieć się z nimi było nie sposób. Ich język, keczua, nie ma nic wspólnego z hiszpańskim, który trochę znam. Oni patrzyli na mnie, a ja na nich. Dogadywaliśmy się głównie na migi. Trzy dni jechałem przez ten rezerwat. Nie spotkałem się więc z żadną wrogością, nikt mnie nie chciał okraść, zrobić czegoś złego. Jedynie psy mi bardzo dokuczały. Na szczęście miałem ze sobą gaz, tak na wszelki wypadek zabieram go ze sobą. I przydał się. Gdy rzuciło się na mnie z pięć psów, użyłem gazu. I już nie miałem problemów. Niebezpiecznie było także podczas jednego z ostrych zjazdów. Choć mam tarczowe hamulce, to się nie wyrobiłem, poleciałem sześć metrów w dół. Ale nic mi się nie stało, nie połamałem się. Lekko tylko poraniłem. No ale takie upadki to każdy kolarz ma wliczone w ryzyko. Miałem niebezpieczny moment w Chile nad samym Oceanem Spokojnym. Wypatrzyłem sobie takie wysokie miejsce na skale, pomyślałem, że tak bliziutko oceanu jeszcze nie spałem. Żeby tam wejść, musiałem się wspinać, czułem się bezpiecznie, bo do wody było sporo metrów. Do tego piękny widok, zachód słońca... Rano się budzę, a dookoła woda, przypływ. Jak stąd wyjść? Spakowałem się, czekam, godzinę, dwie, trzy. Potem nagle szybko zrobiło się niemal całkiem suchutko.

Był Pan oczywiście na równiku...
Tak. A wcześniej przeczytałem w internecie, iż wiele osób twierdzi, że na równiku można postawić kurze jajko na sztorc i ono nie upadnie. Miałem okazję to sprawdzić. Dojechałem do Quito, stolicy Ekwadoru, gdzie chciałem kupić kurze jajka. Ale w sklepach były tylko kacze i inne miejscowe - kurzych brak! W końcu się dowiedziałem, że jedna jedyna kobieta niedaleko Quito hoduje tylko kury. I faktycznie - kupiłem od niej 10 jaj - na wszelki wypadek, chciałem sprawdzić, czy jest jakaś prawidłowość, jedno jajko mogło przecież stać na sztorc, a pozostałe 9 nie. Tam jest postument mówiący o tym, że w tym miejscu przechodzi równik, a na ziemi linia dokładnie wskazująca to miejsce. No i tam stawiałem te jajka. Okazało się, że żadne nie stało, że to wszystko bujda! Tak się przy tym nakombinowałem, a tu nic!

Gdzie Pan nocował, miał Pan ze sobą namiot?
Tak. Spałem przez cztery, pięć dni pod namiotem. Piąty, szósty dzień w hotelu lub hostelu, żeby się wykąpać, wyprać rzeczy, naładować komórkę. Spałem też w indiańskim wigwamie. Pewnego dnia Indianie obudzili mnie o 4 rano, żeby pokazać wschód słońca. Nie da się tego opowiedzieć. A w Kolumbii nocowałem u miejscowych mafiozów.

Skąd Pan wie, że to byli mafiozi?
Bo mieli kokainę. W stodole. Spałem na niej.

Spał Pan na kokainie!?
No tak. U nich kokaina to tak jak u nas hodowla ziemniaków. Mają swoje wojsko, swoją policję. Dla nich to jest sposób życia, codzienność. Pokazywali mi zdjęcia dróg, szkół, które zostały wybudowane z ich pieniędzy. Bez nich, jak mi mówili, Kolumbia byłaby tak biedna jak Boliwia - strasznie biedny kraj. W ogóle różnice między poszczególnymi państwami są olbrzymie. Najbogatsze jest Chile, Brazylia, Argentyna, Kolumbia. Ale inne, właśnie z Boliwią, Paragwajem i Urugwajem na czele, to straszna bieda. Różnice widać już po przekroczeniu granicy. Weźmy noclegi. W Boliwii można je znaleźć za trzy dolary, w hotelu dla kierowców, z własnym prysznicem. A w Argentynie 49 dolarów musiałem za jakąś byle norę zapłacić. Nic taniej nie można było znaleźć.

Czy ludzie, z którymi Pan rozmawiał kojarzą w ogóle Polskę?
Nie, kojarzą tylko naszego Papieża. I to jako Karola Wojtyłę, a nie Jana Pawła II. Mówią o nim: papo. Nikt nie kojarzy tam Polski. Pokazywałem im na mapie - nikt nic nie wie. Większość tamtejszych mieszkańców nie widziała nic więcej niż swój ogródek.

Spotkał Pan podobnych do siebie rowerowych maniaków?
No nie. Spotkałem wprawdzie Francuzów, ale oni jechali nad Pacyfikiem, nie pchali się w Andy. Bo, jak mi powiedzieli, tam jeżdżą tylko szaleńcy. No bo te zjazdy strome, a przecież tam samochody, autobusy, tiry jeżdżą, więc trzeba bardzo uważać. Najgorzej, że tam właściwie nie ma asfaltowych dróg, czasami to nawet trudno to drogą nazwać.

Nie ma Pan dość tych wypraw?
Nie, od razu po powrocie myślę o następnej wyprawie. Kiedyś bardziej się tym przejmowałem, trzęsło mną. Ale teraz już nie.

Na jaką wyprawę weźmie Pan następny kredyt?
Do Australii, Nowej Zelandii, Indonezji, Malezji, Singapuru, Bangkoku. Ale to są plany na kolanie pisane dopiero. Będzie mnie to kosztowało ze 25-27 tysięcy. Same bilety lotnicze to około 10 tysięcy złotych.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki