18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jan Mela: To jest historia ojca i syna [ROZMOWA]

Gabriela Pewińska
Adam Wojnar/ Polskapresse
Z Janem Melą, pierwszym niepełnosprawnym zdobywcą dwóch biegunów, bohaterem fabularnego filmu "Mój biegun", obrazu, który dziś wchodzi na ekrany kin, rozmawia Gabriela Pewińska.

Film o Jaśku Meli. Spodobał się Panu ten pomysł?
Na początku byłem przeciwny idei powstania tego filmu. Bardzo się bałem, że produkcja dużej komercyjnej stacji telewizyjnej stanie się jakąś laurką, obrazem nierealistycznym, przekontrastowanym, mainstreamowym, bajką. Niestety mam dosyć kiepskie zdanie na temat aktualnej kinematografii...

Polskiej?
Nie tylko polskiej. Większość produkcji to są, krótko mówiąc, komercyjne gnioty. Twórczość oparta na płytkich emocjach, zrealizowana dość banalnie. Przyrzekłem sobie, że nigdy w życiu nie stanę się jej częścią. Z prostego powodu: mnie samemu nie chciałoby się pójść na coś takiego do kina.

Ale...
Ale kiedy poznaliśmy koncepcję scenarzystów filmu "Mój biegun" - koncepcję zupełnie niekinową, można powiedzieć, bo nie była to historia o jakichś nadludzkich bohaterach, herosach, niezwykłych przeżyciach, niewyobrażalnych sukcesach i życiu na piedestale, ale opowieść o rodzinie, która wspólnie zmaga się z trudnościami - uznaliśmy, że trzeba ją pokazać ludziom, bo takich filmów brakuje. Taki film jest po prostu potrzebny.

Mówi Pan, "kiedy poznaliśmy scenariusz"...
Mimo że film ma podtytuł "prawdziwa historia Jaśka Meli", to jest to opowieść o mojej rodzinie. Niby jestem tu postacią główną, ale to złudzenie.

Widziałam fragmenty. Na czoło, tak mi się wydaje, wysuwa się postać Pana charyzmatycznego ojca.
Gdyby ktoś mnie spytał, o czym jest ten film, to powiedziałbym, że to przede wszystkim historia o trudnych relacjach ojca - świetna rola Bartka Topy - z synem. Film pokazuje ostre sceny naszej wspólnej, powiedziałbym, tej medycznej i tej życiowej rehabilitacji, jak tata radzi sobie ze swoimi emocjami, bądź też sobie z nimi nie radzi. Widzimy tu jak, w często niezręczny sposób, próbuje mnie mobilizować do działania, do walki o siebie, a ja jego dobrych intencji nie doceniam, nie dostrzegam, zwyczajnie nie chcę podjąć, nie mam siły.

Powiedział Pan w którymś z wywiadów, że Pana ojciec to jest facet z jajami. Ten jego upór - to chyba Pana uratowało.
Obaj jesteśmy osobami bardzo trudnymi do życia. Mamy zawzięte charaktery, co zresztą zawsze było powodem walki, którą na różnych polach ze sobą toczyliśmy. Dziś mogę powiedzieć, że tata to mój przyjaciel, człowiek, od którego cały czas wiele się uczę. Dobrze jest myśleć o nim, że po prostu jest.

W środę podczas warszawskiej uroczystej premiery zobaczył Pan ten film...
Duże emocje. Emocje, które jeszcze czuję.

W jednym z wywiadów powiedział Pan: "Rodzice przekonywali mnie, że nie ma takiego problemu, z którego nie udałoby się wyjść. »Będzie dobrze« oznacza czasem, że zaklinamy rzeczywistość. Rodzice, kiedy byłem w szpitalu, nie mówili: »Spoko, ręka i noga odrosną«, tylko: »Słuchaj, jest słabo, nie ma co się oszukiwać«. Pamiętam moment, kiedy ważyły się moje losy, kiedy czułem się totalnie załamany. Zapytałem mamę wprost: »Mamo, czy ja umrę?«. I mama nie powiedziała, tak jak pewnie niemal każda matka: »Nie, no co ty. Wszystko będzie dobrze«, tylko: »Jasiek, nie wiem, tego nie wiadomo, ale módlmy się i bądźmy dobrej myśli«. To mnie z jednej strony uderzyło, ale uświadomiło też, że rodzice nie udają, że jest lepiej niż jest. Jedyne, co mogłem zrobić, to zmobilizować swój organizm do walki o życie". Scena, kiedy pyta Pan matkę o śmierć, jest w filmie?
Nie ma, a szkoda. Ale, z drugiej strony, nasza rodzinna historia jest tak mocna, że może dobrze się stało, iż twórcy filmowi zachowali w dawkowaniu emocji, faktów, jakiś umiar, dystans, inaczej widzowie mogliby uznać, że nastąpiło jakieś przegięcie, przesada. Bo to przecież życie pisze najbardziej nieprawdopodobne scenariusze.

Czego w takim razie w tym obrazie nie brakuje, a wielu mogłoby się wydawać, że zabrakło?
To, muszę zaznaczyć, nie jest, co mógłby sugerować tytuł, film o naszych wyprawach na bieguny z Markiem Kamińskim. Motyw przygotowywania się do wyprawy przewija się, ale bardzo zdawkowo, pod koniec. I to mnie bardzo cieszy, bo ten temat był już wałkowany wiele razy w wielu miejscach i wielu sytuacjach. A nie jest to, moim zdaniem, motyw uniwersalny. Historią uniwersalną jest natomiast opowieść o relacjach ojca z synem, o ich dochodzeniu do siebie w obliczu tak trudnej sytuacji.

Oglądał Pan film razem z rodzicami?
Tak. Trudno było powstrzymać łzy. To oglądanie po prostu bolało... Mimo że przecież opowiadaliśmy o naszym życiu nie raz, ale co innego zobaczyć to niejako z drugiej strony. Obraz potęguje emocje. Mam nadzieję, że ludzie oglądając ów film, nie będą oceniać tej historii płytko. Już zdarzyło mi się usłyszeć: A czy pana ojciec rzeczywiście jest takim tyranem, jak to pokazano w filmie? Takie pytania padają, bo film pokazuje rzeczy, które są częścią życia każdego z nas, ale o nich się nie mówi, bo są niemodne, bo nie na fali jest mówić o trudnościach, jakie występują w relacjach rodzinnych. "Mój biegun" przełamuje w tym kontekście tabu i to mi się podoba.

W trakcie realizacji obrazu spotkał się Pan z Maciejem Musiałem, odtwórcą roli Jaśka Meli.
Z Maćkiem jak i z całą ekipą filmową widzieliśmy się raz, podczas zdjęć na planie w Krakowie. Nie dawałem Maćkowi żadnych rad, bo to Maciek jest aktorem i sam wie, co ma robić. A ma zagrać rolę, a nie odgrywać mnie. A to są dwie różne sprawy.

"Kalectwo to jest stan umysłu"... - to Pana słowa?
To są słowa mojego taty i taki jest wydźwięk tego filmu. Ktoś spytał po projekcji, czy gdyby nie ta trudna szkoła życia, którą mi zgotował tata, to być może w ogóle nie znalazłbym w sobie tyle wytrwałości i cierpliwości, żeby cokolwiek osiągnąć w życiu, chociażby to, by się uprzeć i pójść w końcu na ten cholerny biegun.

Pana też zobaczymy w jednej ze scen.

To ledwie epizod. Scena, gdy Jasiek, po wypadku, przymierza swoją pierwszą protezę, notabene autentyczną, moją, pożyczyłem ją realizatorom. Siedzi razem z Bartkiem Topą, czyli moim filmowym ojcem na sali rehabilitacyjnej i wchodzę ja, niepełnosprawny chłopak, który przyszedł poćwiczyć. Bartek przygląda się mojej protezie, wizualizując sobie pewnie przyszłość syna i to, że jednak będzie mógł chodzić.

Ojciec wciąż wysyła Pana na jakiś "biegun"? Wciąż mobilizuje do działania?

Jestem już teraz bardziej niezależny. Sam wyznaczam sobie bieguny. Ale tata wciąż mnie czegoś uczy. To taki "pan złota rączka", potrafi położyć kafelki, wyremontować dom, zbudować piec i mi to bardzo imponuje.
Potrafi naprawić kran, ale też to, co zepsuł los.
Wiem, że gdyby go nie było, to pewnie bym się poddał.

To na jaki "biegun" Pan teraz idzie?
Niebawem udaję się w długą podróż do Azji. Wyruszam w tak daleką wyprawę trochę po to, by wracając do domu, do pracy w mojej fundacji "Poza Horyzonty", po mału zacząć szukać sobie miejsca do zapuszczenia korzeni, może założenia domu, rodziny. Chyba powoli zaczynam być na to gotowy.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki