18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak w gdańskiej Desie handlowano antykami [ZDJĘCIA]

Grażyna Antoniewicz
Wnętrze Gdańskiego Salonu Sztuki Dawnej, który istniał do 2013 r.
Wnętrze Gdańskiego Salonu Sztuki Dawnej, który istniał do 2013 r. Ze zbiorów Urszuli Staniewskiej
Kamieniczki przy ulicy Długiej 2/3 kojarzą się ze sztuką. To właśnie tutaj funkcjonował przez lata salon Desy. Byli pracownicy zgodzili się opowiedzieć, jak wyglądał dawniej handel antykami.

Od Złotej Bramy zaczyna się ulica Długa, część Drogi Królewskiej. Po obu jej stronach stały od wieków piękne kamieniczki, które zburzyła wojenna zawierucha. Odbudowę domów podjęto na początku lat 50. W 1953 r. pod numerami 2 i 3 powstała Desa - przedsiębiorstwo państwowe zajmujące się handlem dziełami sztuki i antykami. W minioną sobotę w tym samym miejscu otworzył swój salon Sopocki Dom Aukcyjny.

- W pobliżu spędziłem dzieciństwo - wspomina Mirosław Nienartowicz z SDA. - Chodziłem wtedy w krótkich spodenkach i podkolanówkach. Z mojego domu, który mieścił się przy Wałach Jagiellońskich, ale od strony Targu Węglowego była taka pustka, że widziałem stateczki poruszające się po Motławie. Gruzy były wszędzie. Przez Złotą Bramę, zabitą deskami patrzyłem jak budują ulicę Długą. Przez lufcik podglądałem co robią robotnicy. Wszędzie leżały hałdy gruzów. Sterczały kikuty kamienic, które budowano. Tam, gdzie dzisiaj jest teatr był nasz plac zabaw, też był zabity dechami, ale mieliśmy swoje tajne wejście, jak to dzieciaki. Kiedy odchodzili robotnicy, jeździliśmy po placu budowy wagonikami do odgruzowywania.

Kamienicę przy Długiej 2/3 budowano z myślą, że będzie tu galeria, dlatego pomieszczenia są tak wysokie. To duża przestrzeń, na parterze bowiem połączono dwie kamienice.

Na otwarciu salonu zjawili się dawni pracownicy Desy.
- Jesteśmy weteranami - żartowali historycy sztuki Roman Nielubszyc i Urszula Staniewska.

Za zasłoniętą kotarą

- Czy pamiętasz, jak pewnego razu ksiądz przyniósł obraz tak mokry, że zrobiliśmy w kącie inhalacje, żeby wolno wysychał? - zastanawia się głośno Roman Nielubszyc. - Rano przyszła sprzątaczka, pani Marysia, a sprzątała porządnie, więc przeciągnęła szmatą po płótnie i wszystko zmyła. Niewiele farby zostało.

Cokolwiek ludzie przynieśli do Desy, musiało to obejrzeć pięć osób i powiedzieć swoje zdanie. Zbierała się komisja. Często zapraszało się ludzi z muzeów.

W takich chwilach Desa była zamknięta. Za zasłoniętą kotarą na dużym stole gdańskim wykładano przedmioty. Urszula Staniewska i Roman Nielubszyc byli wtedy młodymi ludźmi, ale po dobrej uczelni toruńskiej. Mieli sporą wiedzę dotyczącą rzemiosła artystycznego, ceramiki, sreber i tkanin - takiej wiedzy nie posiadały osoby, które skończyły klasyczną historię sztuki w Warszawie czy Lublinie.

- Kiedy brałam obraz do ręki patrzyłam z tyłu i trzask-prask już wiedziałam, który to wiek. Ludzie dziwili się, jak to pani nie obejrzała go dobrze i wie, no tak wiedziałam, choćby po splocie tkaniny - opowiada pani Urszula.

Wystarczyła szpileczka

- Znaliśmy różne triki - przerywa jej pan Roman. - Pamiętasz, wystarczyła szpileczka! Czasami obraz olejny fajnie wyglądał, ale jeśli szpileczka wchodziła w farbę, to było wiadomo, że jest świeżo malowany i został postarzony, bo farba, aby tak stwardniała, że nic w nią nie wchodzi, musiała mieć minimum 80 lat.

- To była wspaniała praca - zapewniają niegdysiejsi pracownicy Desy. - Czasem robiliśmy konkursy. Na stole stała porcelana i trzeba było z odległości dwóch metrów odgadnąć czy to Miśnia, Rosenthal, Bawaria czy Baranówka. To była bardzo dobra firma i wiele się można było nauczyć .
Każdy obiekt był opracowywany naukowo, fotografowany.
Potem, jak ktoś przyniósł np. Kossaka, był już materiał porównawczy i od razu można się było zorientować czy to falsyfikat czy nie.

- A pamiętasz jak uczyliśmy się oglądać obrazy pod lampą ultrafioletową - pyta pan Roman. - Wchodziło się do komórki bez światła, włączało lampę ultrafioletową i oglądało płótno. Widać było stary werniks i nowy, wychodził fałszywy podpis bo nowa farba inaczej fluoryzuje.

Pod lampą oglądano nie tylko obrazy, lecz także papier i szkło. Pojawiały się bowiem np. podróbki szkieł masońskich. Wystarczyło jednak poświecić lampą ultrafioletową i już było wiadomo, czy to falsyfikat. Jeśli tak, to szkło miało inny kolor.

W historii gdańskiej Desy były lata chude i czasy prosperity. Później, od roku 1991 do 2013, w kamienicy przy Długiej Urszula Staniewska prowadziła Salon Sztuki Dawnej.

- W latach dziewięćdziesiątych, kiedy nie było jeszcze zbyt wielu dóbr luksusowych nastąpiło zachłyśnięcie się przedmiotami, które można było kupić w antykwariacie - wspomina pani Urszula. - Naraz wchodziło do salonu tyle osób, że musiałam nająć ochronę, żeby zamykała drzwi. Pan stojący przy wejściu regulował ruch.

Jak widać, zmieniali się właściciele, ale sztuka w domu przy Złotej Bramie gościła zawsze. Nieprzerwanie przez 60 lat handlowano w tym miejscu antykami i dziełami sztuki. Przed wojną podobno był tu sklep jubilerski, który sąsiadował z delikatesami A. Fasta. Dużo wcześniej pod nr 2 mieszkał złotnik Piotr van der Rennen (1607-1671), twórca relikwiarza św. Stanisława w katedrze wawelskiej i św. Wojciecha w Gnieźnie (jak pisze nieoceniony profesor Januszajtis).

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki