Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak to naprawdę było z Westerplatte

Redakcja
Andrzej Drzycimski
Andrzej Drzycimski Robert Kwiatek/Archiwum
Z dr. Andrzejem Drzycimskim rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Już nie wiadomo, co jest prawdą, co półprawdą, a co kłamstwem o Westerplatte. Jeden scenariusz filmowy, a potrafił otworzyć puszkę Pandory.
Tak zawsze jest, kiedy przestają mówić historycy, a odzywają się publicyści. Rodzą się wówczas demony. Rodzą się, ponieważ dobrze się sprzedają. Ale jak mówi profesor Andrzej Paczkowski, historie pisane po latach to tylko historie pisane dla pieniędzy i własnej chwały. Niewiele są warte.

Scenariusz "Tajemnice Westerplatte", Pana zdaniem, zawiera wiele nieprawdziwych tez.
Autorzy filmu rozmawiali ze mną i zapewniali mnie, że to tylko projekt wstępny.

I co Pan na to?
Że jeśli jest już poprawiony scenariusz, to proszę o przysłanie. Dla mnie nadal kluczowe pozostają sprawy, czy w scenariuszu znajdą się sceny dezercji i zabijania przez swoich polskich żołnierzy. Czy pozostanie pijaństwo i ekshibicjonizm? W rozmowie z filmowcami pytałem o scenę, w której kapitan Franciszek Dąbrowski wyciąga z kabury pistolet i zabija polskiego żołnierza. Bo dla mnie ta scena jest nie do przyjęcia. Usłyszałem, że on nie wyjmuje go z kabury, tylko szarpie się z żołnierzem. Pada strzał i żołnierz ginie. No tak, ktoś jednak zabija go z polskiej strony. A oni na to: - No wie pan, na wojnie tak się zdarza.

Jest też inna dramatyczna scena, kiedy kapral Grabowski rozstrzeliwuje swoich żołnierzy. Także robi mocne wrażenie.
Odpowiedzieli, że takiej sceny nie ma. To co jest? Że Grabowski dostaje rozkaz od kapitana Dąbrowskiego, żeby rozstrzelał dezerterów. Idzie z nimi, a potem padają strzały z niemieckiej strony, które zabijają naszych żołnierzy. To znaczy, że Polak podprowadził swoich na linię ognia? - pytam. W odpowiedzi usłyszałem o potrzebach nowoczesnego kina.

Na czym więc stanęło?
Otrzymałem od nich list, że skoro jest tyle uwag, to poprawienie scenariusza wymaga czasu. Ale dali mi też do zrozumienia, że jestem odpowiedzialny za to, iż film może nie powstać. Po prostu rozpętałem polskie piekło. Jak w takim razie naprawdę wyglądała obrona na Westerplatte? Dlaczego ono było i jest tak ważne?
Przed wojną było ważne jako symbol polskiej obecności nad Bałtykiem. Świadectwo decyzji Ligi Narodów, że Polska ma być na Westerplatte i w zgermanizowanym Gdańsku. Westerplatte miało charakter polityczny.

Tu się zaczęła wojna i obrona.
Rozkaz Hitlera dotyczył tego miejsca. Wybrał je z pełną premedytacją. Chciał uderzyć w centrum polskiej racji stanu. Polityczne przesłanki spowodowały, że ten skrawek w świadomości Polaków wyrósł na miejsce szczególne. Już podczas wojny pojawiło się przesadne określenie - polskie Termopile. Ale to był naprawdę fenomen, że garstka żołnierzy tak się broniła.

Wątpliwości budzi wiele spraw, nawet to ilu tam było żołnierzy.
205. Można to dokładnie sprawdzić na podstawie dokumentów, rozkazów itd. Nie można było ot tak sobie przyjechać na Westerplatte. Teren był zamknięty. Zgodę na pobyt wydawał Komisariat Generalny RP. Nikt postronny, bez przydziału, nie mógł się tutaj znaleźć. To wszystko jest w dokumentach - stan załogi żołnierskiej i cywilów, którzy dopiero w momencie mobilizacji zostali do wojska wcieleni. Nie sądzę, chociaż w historii zawsze należy stawiać warunkowy tryb, żeby coś zmieniło tę naszą wiedzę i optykę.

A wiadomo, ile osób zginęło? To ważne, zwłaszcza w kontekście tych domniemanych dezercji i rozstrzeliwania dezerterów, które się pojawiają w scenariuszu.
Dezerterzy to absurd. Zarówno z zapisków majora Henryka Sucharskiego, jak i z notatek kapitana Franciszka Dąbrowskiego nic takiego nie wynika. Pierwszym żołnierzem, który zginął na Westerplatte, był Wojciech Najsarek, starszy sierżant. Potem najwięcej westerplatczyków zginęło w czasie nalotu bombowego. To był prawdziwy dramat. W trakcie prac powojennych, na terenie Westerplatte, odkrywano szczątki żołnierzy, których nie udało się pochować.

Jako historyk mówi Pan, że dezercji nie było.

Zdecydowanie tak.

Może dlatego że to boli w tym micie o Westerplatte.
Boli. Ale też nie ma dowodów na toczenie takich spekulacji. Przecież gdyby się tak stało, trzeba by było wydać rozkaz o rozstrzelaniu dezerterów. Ten rozkaz musiałby gdzieś być odnotowany. A poza tym czy pani sobie wyobraża, że w pamięci żołnierzy nie zostałaby trauma po takim zajściu? Czy takie wydarzenie można wymazać ze zbiorowej świadomości? Nawet najbardziej krytykujący majora Sucharskiego podporucznik Zdzisław Kręgielski, który miał do niego różne osobiste żale, nigdy o czymś takim nie wspominał. Ani też kapitan Franciszek Dąbrowski, porucznik Leon Pająk czy Stefan Grodecki - w czasie obrony adiutant Sucharskiego. Nie było haseł dezercja czy dezerterzy. Owszem, mogły być momenty paniki, strachu, ogłuszenia wybuchami. Od tych wybuchów im bębenki w uszach pękały. Ale ucieczki? Dokąd mieli uciec? Wystawiłby się któryś z okopu, to by od razu serię dostał.

To skąd się wzięły te wszystkie półprawdy i spory o Westerplatte?
To długa droga. Przez całe lata nie spekulowano na ten temat. Dopiero pod koniec lat osiemdziesiątych zaczęła narastać jakaś piśmiennicza legenda.

A te pierwsze zapiski o tym jak było na Westerplatte?
Po kapitulacji major Sucharski trafia do oflagu (okolice dzisiejszego Bornego-Sulinowa). Już tam zaczął gromadzić wszystkie dostępne niemieckie materiały związane z obroną. Zgromadził sporą biblioteczkę w obozie, jakieś 50 kilogramów. Ściągał różne pisma, zdjęcia. Prowadził też wykłady dla oficerów o obronie Westerplatte. Był jednym z nielicznych, który w oflagu demonstracyjnie nosił Virtuti Militari. Miał też prawo do noszenia szabli. Ale mu ją później odebrano. Posiadam zapiski współwięźniów, którzy z nim siedzieli w obozie. Opowiadali o dramatycznych miesiącach ewakuacji. Była zima 1945 roku. Niemcy ich gonili na Zachód. Jeńcy pchali sanki wypełnione swoim obozowym "dobytkiem". Jedne sanki były na trzech. Musieli je ciągnąć sami, mocno wycieńczeni. Jeden z tej trójki, major Rogóż wspominał mi potem, że największy problem mieli właśnie z Sucharskim. Przeklinali go, ponieważ nie chciał się pozbyć tej swojej dokumentacji. Wreszcie musiał, bo już nie dawali rady. Ale jak tylko przyszło wyzwolenie, rozpoczął ponowne zbieranie materiałów. Zgromadził dość duży zbiór. I jeszcze w 1945 roku, po wojnie, napisał kilkunastostronicową relację z obrony Westerplatte.

Ale to nie była jedyna relacja z Westerplatte tuż po wojnie. Kapitan Dąbrowski też coś wydał.
Dąbrowski z Grodeckim wydali w Gdyni własną historię obrony Westerplatte, w której też nie było niczego kontrowersyjnego. Dąbrowski tworzył po wojnie Związek Obrońców Westerplatte. Stawiał krzyż poległym. Miejsce zostało upamiętnione. Ale kiedy nastał czas stalinowski, bohaterstwo westerplatczyków zostało "zamrożone". Było politycznie niepoprawne. O tym się nie mówi. Wspomnienie tego bohaterstwa odżyło dopiero po 1956 roku. Znowu spotkali się westerplatczycy. Rodził się na nowo mit tej obrony. Wówczas to Marian Pelczar, dyrektor Biblioteki Gdańskiej PAN, ten sam, który ściągnął do biblioteki materiały po majorze Sucharskim, uznał, że wspaniale by było, żeby też inne spojrzenie na Westerplatte się pojawiło. Zaproponował Dąbrowskiemu, który mieszkał w Krakowie, aby coś napisał. Ta publikacja Dąbrowskiego ukazała się.

Kontrowersyjna?
Nie, ale Franciszek Dąbrowski, pisząc ją w 1957 roku, miał świadomość, że już wielu rzeczy nie pamięta. Zachował się jego list do Kręgielskiego z prośbą: "Pisz do mnie wszystko, nawet same duperele, bo ja nic nie pamiętam". Nic dziwnego, od momentu obrony minęło trochę czasu. I tak jest do końca lat osiemdziesiątych. Wtedy to pojawiły się publikacje pokazujące nowe spojrzenie na historyczne sprawy. W publicystyce wystąpił silny nurt, w publicystyce podkreślam, a nie w badaniach historycznych, budowania wydarzeń w stylu - jak bohaterowie mogli się zachowywać? Co mogli przeżywać? Na początku lat dziewięćdziesiątych pojawiły się relacje Kręgielskiego. Grodecki wspominał o tym, że Sucharski zasłabł. I rzecz zupełnie nowa - odezwała się córka kapitana Dąbrowskiego, pani Elżbieta Dąbrowska-Hojke. To ona wystąpiła z tezą, że dowódcą obrony na Westerplatte był jej ojciec.

Ma rację?
Po części. Dowodził Sucharski, z ogromną pomocą Dąbrowskiego. Nie byłoby takiej wspaniałej obrony gdyby nie ci dwaj oficerowie. Nikt zresztą nie neguje zasług kapitana. Ale majora wymazać nie można. Zwolennicy tezy o tym, że to Dąbrowski był rzeczywistym dowódcą, zaczęli się odwoływać do książki Janusza Roszki, któremu Dąbrowski miał opowiadać o tamtych wydarzeniach. Z tych spotkań w 1989 roku postała książka Roszki pt. "Westerplatte broni się jeszcze".

I co w tej książce jest takiego rewolucyjnego?
Najpierw pojechałem do niego z pytaniem - co ma. Bo dla mnie nie były ważne hasła, które miały zmienić widzenie tej obrony, tylko to czy są nowe fakty mające uzasadnienie w dokumentach. Podczas tego spotkania powiedziałem: - No dobrze, a teraz materiały na stół. Co pan ma? A on na mnie popatrzył i powiedział - nie mam nic.
Ja tę książkę przeczytałem. I wniosek jest jeden - nawet Roszko po rozmowach z Dąbrowskim daje jasno do zrozumienia, że drugiego dnia obrony nie było białej flagi na Westerplatte. Że to jednak Sucharski dowodził. W jego książce to major wydaje rozkazy. Są oczywiście sugestie, że przeżył szok czy załamanie. Ale mógł się przestraszyć gazu, który wrzucili Niemcy. A potem ten sam autor w 1993 roku opublikował w "Polityce" artykuł o zupełnie rewolwerowej treści, że Sucharski nie panował nad sobą podczas całej obrony. Że całkowite dowodzenie przejął Dąbrowski.

Może pojawiły się nowe fakty?
Nie, żadnych nowych materiałów w tej sprawie nie było. Ale na sugestiach Roszki ten spór się nie kończy. Apogeum tego publicystycznego nurtu znajdujemy w książce o Westerplatte Mariusza Borowiaka. To ona zrobiła wiele szkód. Nie sądzę, aby poważny historyk chciał się pod nią podpisać.

Jakie tezy przedstawia?
Dość powiedzieć, że scenariusz "Tajemnic Westerplatte" jako żywo fragmenty tej książki przypomina.

A jak długo miało się bronić Westerplatte?
W planach strategicznych zakładano, że Westerplatte ma się bronić sześć godzin. Po tym czasie planowano nadejście korpusu interwencyjnego, który miał pomóc wyjść żołnierzom z tego militarnego uścisku. Był nawet pomysł desantu od strony morza. Jednak po analizie wojskowej w ostatnich tygodniach przed wojną odpadły wszystkie warianty. Stwierdzono, że nie ma żadnej możliwości pomocy westerplatczykom. Gdyby korpus interwencyjny poszedł tak zwanym korytarzem pomorskim, zostałby odcięty. I nic nie mógłby zrobić. Więc ostatniego dnia przed wybuchem wojny, na Westerplatte przybył podpułkownik Wincenty Sobociński, szef Wydziału Wojskowego w Komisariacie Generalnym RP. I mimo że byli wszyscy oficerowie, on spotkał się tylko z Sucharskim. Przekazał mu krótki rozkaz - nie sześć godzin obrony, a dwanaście.

Czyli major Sucharski wiedział, że ma się bronić tylko przez określony czas. A co potem?
Można najwyżej domniemywać, że na pytanie co potem, padła odpowiedź - musisz sam podejmować decyzje. Ale ta kwestia nie została przez historyków rozstrzygnięta. Nie ma potwierdzenia w dokumentach próba kapitulacji drugiego dnia, wywieszenie białej flagi. Nie ma o tym ani słowa w zachowanym notatniku majora Sucharskiego.

Ale ktoś powie - mógł nie napisać. Przemilczeć ten wstydliwy gest.
No to popatrzmy na drugą stronę. Kmdr Gustaw Kleikamp, dowódca pancernika "Schleswig-Holstein" też niczego takiego nie zapisał w swoim dzienniku pokładowym.

To skąd te rewelacje?
Jest jakaś, podobno, relacja żołnierza niemieckiego, na którą powołuje się historyk amator Jacek Żebrowski. Mogę przyjąć, że taka wersja krąży. Ale jako historyk żądam oparcia w dowodach.

Też sama kapitulacja wywołuje gorące emocje.
Kilkakrotnie o niej mówił Sucharski. Parę razy nawet zwołał oficerów i obecnych w koszarach podoficerów. Z relacji można wnioskować, że stawiał sprawę pod rozwagę. Proszę zauważyć - nie poddać się, a rozważyć poddanie się. Przyjął do wiadomości argumenty oficerów, szczególnie Dąbrowskiego, i decyzję o kapitulacji odsunął. Siódmego dnia, kiedy ją ostatecznie podjął, świadomość kapitulacji wśród dowództwa już dojrzała. Wówczas major nie wysłał parlamentariusza z białą flagą. Sam wyszedł do Niemców. Wziął ze sobą ogniomistrza Leonarda Piotrowskiego, który znał doskonale język niemiecki, i jeszcze jednego żołnierza. W trójkę poszli do nacierających w dalszym ciągu oddziałów niemieckich. To musiała być niezwykle dramatyczna scena. On złożył meldunek o kapitulacji. A Niemcy chcieli go rozwalić. Stojącą trójkę z białą flagą pragnęli ze wściekłości zastrzelić. Byli wściekli na to, że Westerplatte tak długo się broniło.

Tego się już dziś nie pamięta.
Sucharski szedł w płaszczu do Niemców. Zdarli go z niego, zrobili mu rewizję, zabrali dokumenty, które miał przy sobie, łącznie z orderem Virtuti Militari. Dopiero później mu oddali. Ależ to było dramatyczne. Z opowieści Piotrowskiego wynikało, że po tych szykanach major zemdlał. Osunął się na chwilę na pobliską ławkę. Resztę żołnierzy do kapitulacji prowadził Dąbrowski.
Kolejne łamanie tabu o Westerplatte to pijaństwo, jakiemu mieli się poddawać żołnierze.
Nie powiem pani na pewno, że żołnierze nie pili. Nie powiem, bo nie wiem, nie ma dokumentów. Skoro była kantyna, musiał być też alkohol. Ale jedno jest pewne - westerplatczycy to była znakomita załoga. Pod wielką samokontrolą. Oni wiedzieli, że są wybrańcami z wybrańców. Szefostwo wojskowe dbało o wysokie morale. Przecież na Westerplatte była kaplica, o czym się dzisiaj nie wspomina. Tam był ksiądz, który odprawiał msze i ich spowiadał. Piękna postać zresztą. To nie była, jak to się pokazuje na filmach wojennych, pijacka zgraja. Oni byli trochę z innej gliny.

Może to tylko nasze pobożne życzenia?
Kiedy rozmawiałem z żołnierzami i podoficerami, nigdy nie słyszałem, aby mówili coś o pijaństwie. Wspominali, że największym problemem było utrzymać się w tym nawale ognia i ocaleć. Czasami coś zjeść. A napić się? W takim stanie można było szybciej kulkę zarobić.

A scena, w której żołnierz ślini kartę z rozebraną kobietą podczas ostrzału, wydaje się Panu prawdopodobna?
Pochodzili oni w większości z wiosek, nie o tym myśleli. Ich myśli krążyły wokół rodzin i strachu. Listy, które jeszcze przed wybuchem wojny pisali, były świadectwem ich wielkiej za rodziną tęsknoty. Moim zdaniem, w tak tragicznych warunkach szybciej by wyciągnęli święty obrazek, modląc się do niego o przetrwanie, niż ślinili kartę z gołą panienką. Sam byłem internowany. Ja, podobnie jak moi koledzy, nie myśleliśmy w pierwszych dniach o wesołej stronie życia. Tylko o tym co będzie za chwilę, jutro, pojutrze. Dziś natomiast myślimy innymi kategoriami. Bo dzisiaj wojna zaczyna się dopiero wtedy, kiedy włączy się kamerę. Przykładem jest choćby Irak. Ale Westerplatte to był zupełnie inny czas. Nie możemy przetransponować obecnej świadomości do tamtego czasu. Tego nie wolno robić.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki