Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jak podziemna Solidarność zorganizowała kolonie dla dzieci opozycjonistów

Robert Gębuś
Było konspiracyjne szukanie kwater, jedzenie z darów, "niepodległościowy" turniej kometki, nadajnik agenta amerykańskiego ukryty w sianie i ratunek z Radia Wolna Europa.

To była dla nas, dzieciaków, taka alternatywna zabawa. Kolonie organizowane przez Solidarność tworzyły więzi silniejsze, niż te które rodziły się na ówczesnych obozach harcerskich. Do dziś zastanawiam się jaki charakter miały wyjazdy wakacyjne organizowane przez Tajny Zarząd Regionu NSZZ Solidarność. Zabawy? Żywiej lekcji patriotyzmu i historii? Szkolenia przyszłych kadr dla związku? A może wszystko to po trosze? Ale najważniejsze były dzieci. Te antyresortowe.

Tych, które wzięły udział w koloniach było kilkadziesiąt. W różnym wieku i z różnych stron Polski. W Słupsku, wyjazd dla dzieci zorganizował zarząd podziemnej Solidarności z Edwardem Müllerem na czele. Pamiętam, jak często odwiedzał i to nie tylko dlatego, że w naszym domu ukrywaliśmy powielacze spirytusowe, na których drukowano konspiracyjne broszury. Był pierwszą osobą, która tłumaczyła mi, czym się różni komuna od kapitalizmu, co to jest demokracja i wolne wybory. Człowiek internowany, zamykany, ścigany przez bezpiekę, odznaczony orderem Odrodzenia Polski. Müller, do dziś aktywny członek Solidarności, wspomina to z rozrzewnieniem.

- Powielacze trzeba było "karmić" tuszem, a ten sprowadzano ukryty w baniakach z sokami z darów. W środku była montowana komora, w której schowano części zamienne do offsetów i farba - opowiada anegdotę z tamtych czasów Edward Müller. - Ksiądz Jan Giriatrowicz, cholernik wiedział, że pierwszą paletę soków ma zatrzymać. Ale pewnego razu transport zamiast po południu, przyszedł raniuśko. I ksiądz wszystko rozdał. Istniało ryzyko, że ktoś z obdarowanych zorientuje się, że z sokiem jest coś nie tak. Na szczęście znaliśmy numer palety, jakoś to odkręciliśmy.
Müller dodaje, że łatwiej było wszystko zorganizować przez większe kościoły.
- Do nas (czyli do Słupska -red.) mało szło transportów bezpośrednich. Jak na kościół św. Brygidy szło 30-40 transportów, to było to łatwiejsze do ukrycia, a jak na Słupsk to było gorzej, bo mogli łatwo obserwować. Dlatego transporty robiło się na wielkie kościoły. Łatwiej było to przerzucić.

Wszyscy byli razem

Ludzie, którzy brali wówczas udział w organizowaniu "państwa drugiego obiegu", zorganizowali również kolonie dla dzieci opozycjonistów. Pomysłodawcami byli Grzegorz Bierecki, późniejszy twórca SKOK i Krzysztof Dowgiałło.
- Pomysł wyszedł od Krzysztofa Dowgiałły, członka Tajnego Zarządu Regionu - wspomina Grzegorz Bierecki.
Pierwszy taki obóz-kolonia miał miejsce w Osieku, w okolicach Starogardu Gdańskiego. W 1987 roku pojechaliśmy tam dziecięcą ekipą ze Słupska. Miałem wtedy 13 lat. Moi kuzyni, którzy też jechali odpowiednio 11 i 8 lat. Na miejscu były dzieci z innych regionów Polski.

Na kolonie Solidarności pojechałem zaraz po obozie harcerskim w górach. Tam co rano budził mnie apel i hymn "Socjalistyczną biało-czerwoną, myśli i czyny i uczuć żar". Tu śpiewaliśmy "Mury" i "Czerwona zaraza - milicja i władza".
- Wysyłaliśmy was tam, bo w tej wspólnocie była jedność - tak dziś tłumaczy mi moja mama kiedy ją pytam o te wyjazdy. - Chcieliśmy, żebyście wiedzieli, czym różni się wolność od niewoli i żebyście, jak nam się to nie uda, wy kiedyś ten system zmienili.

Na miejscu w Słupsku, w organizacji kolonii pomagał ks. Jan Giriatrowicz.
- Finansowane to było z części składek związku. Ze sprzedaży książek czy bibuły - wspomina Edward Müller. - A drugą część, tę żywnościową, finansował Kościół. Część żywności, którą przywoziły nam siostry zakonne, pochodziła z Holandii.
Zanim trafiliśmy do Osieka, byliśmy przewożeni przez kilka miejsc.
- Żeby nie było "wsypy" - tłumaczy Edward Müller.
Jednym z takich miejsc było mieszkanie Grzegorza Biereckiego. Tam oglądaliśmy filmy na wideo, które potem powędrowało za nami na kolonie. Wraz z filmami z życia opozycji.
- Dzieci z Trójmiasta, które wysyłane były na kolonie, były wskazywane przez TKZ Stoczni Gdańskiej i Portu Gdańskiego - tłumaczy Grzegorz Bierecki.

Takie inne wakacje

Dziś nasze kolonie nazwano by agroturystyką. Dwa tygodnie w Osieku, w gospodarstwie rolnym, z dala od świata wypełnione pieśniami solidarnościowymi, i opowieściami o tym jak walczy się z systemem. Kadra kolonii organizowała nam konkursy plastyczne. Na wykonanych przez nas rysunkach opatrzonych antysystemowymi hasłami, takimi jak "ZOMO = Gestapo" czy "Już niedługo zamiast liści będą wisieć komuniści", wieszaliśmy na ścianach nie tylko naszą twórczość. Wierzyliśmy, że wieszamy cały ten zgniły komunizm.

Czas na świeżym powietrzu spędzaliśmy na grze w piłkę nożną, w ringo czy kometkę. Na strychu znalazłem dyplom za II miejsce w turnieju z podpisem "za NSZZ Solidarność". Nawet w badmintona grało się tam ideowo. Zresztą ideowy był wtedy cały sport, szczególnie futbol. Tu wiele do powiedzenie mieli kibice Lechii. Czynni uczestnicy tamtych wydarzeń opowiadali, jak z kamieniami rzucali się na armię zomowców i jak to ZOMO ustępowało przed nimi. Jako dzieci wierzyliśmy, że naprawdę kibice obalają system. Kiedy ćwierć wieku później usłyszałem "Donald matole, twój rząd obalą kibole" pomyślałem, że to możliwe. Że kto jak kto, ale oni mogą.

Spaliśmy na materacach, obok siebie, na podłogach. Starsza młodzież osobno, dzieci osobno. Ze starszą młodzieżą wychowawcy prowadzili pogadanki. O strajkach, o polityce, o podziemiu. Dzieci nie były do tych rozmów dopuszczane.
- Chodziło o to, żeby dzieci w przypadku "wsypy" za dużo nie powiedziały - tłumaczy Edek Müller.
Czekaliśmy na Lecha Wałęsę. Poszła plotka, że ma nas odwiedzić, ale nie przyjechał.
- Nic mi nie wiadomo o planach takich odwiedzin - zaprzecza Grzegorz Bierecki.
Przyjechał za to ksiądz Henryk Jankowski. Wziął dzieciaka na kolana i dał pieniądze na lody dla całej kolonii.
- Formalnie kolonie były organizowane jako działalność parafii KS Jankowskiego, stąd jego obecność - tłumaczy Grzegorz Bierecki.

Radio zatrzymało nalot

Rok później ludzie Solidarności zorganizowali kolonię w Niegoszczy. Miejsce na posesji, na której mieszkaliśmy, należącej do miejscowego rolnika, pomagała załatwić Jolanta Szczypińska. Znowu były spartańskie warunki, ale nie to było najważniejsze. Liczył się konspiracyjny klimat i pełne emocji wspólne spotkania. Wszyscy, i duzi i mali, byli ze sobą na "ty". Dystans między ludźmi połączonymi ideą się skracał.

- Człowiek, do którego was wywieźliśmy został skazany za szpiegostwo na rzecz USA - zdradza po latach Edward Müller. - Był agentem służb amerykańskich.

Możliwe, bo dokładnie pamiętam, że razem z kuzynem znaleźliśmy w sianie w stodole radiostację, którą nawet próbowaliśmy uruchomić. Kiedy się wydało, gospodarz kategorycznie zakazał nam o tym rozpowiadać.
Jednym z wychowawców kolonii był Wojciech Kwidzyński, obecnie dyrektor muzeum w Sali BHP w Stoczni Gdańskiej.
- Z Grzegorzem Biereckim znaliśmy się jeszcze ze szkoły podstawowej, mieszkaliśmy obok siebie - wspomina. - Potem działaliśmy w NZS. Zaproponował mi ten wyjazd. A że grałem na gitarze i chciałem pracować z młodzieżą, zgodziłem się. W 1988 roku wykonałem takie małe śpiewniki, które później rozdawaliśmy wśród kolonistów.
Wojciech Kwidzyński opiekował się starszą młodzieżą.

- To były dojrzałe osoby, niejednokrotnie po przejściach - mówi. - Pomagali rodzicom w strajkach, byli świadkami zatrzymań czy rewizji w domach. Praca z nimi była niezwykłym doświadczeniem.
Jako dzieciak pamiętałem z kolonii Grześka Ferenca, jednego z uczestników naszych wyjazdów. Wywiad z tym małym chłopcem, który opowiadał jak przerzucał strajkującym stoczniowcom jedzenie do stoczni i jak jego ojcu funkcjonariusze ZOMO złamali szczękę, najpierw puściła zachodnia telewizja, potem my wraz z bohaterem reportażu, obejrzeliśmy go na wideo, a już w roku 1990 czy 1991 zobaczyłem go w Telewizji Polskiej.
W Niegoszczy miał miejsce nalot milicji. Funkcjonariusze prawdopodobnie dotarli na kolonie tropami transportów z kościoła św. Brygidy.
- Bezpieka weszła do Niegoszczy na kontrolę - wspomina Edward Müller. - Ktoś doniósł, że przebywają tam opozycjoniści. Wtedy sytuację uratował Bogdan Borusewicz. Zadzwoniłem do niego i już chwilę później, kiedy jeszcze trwała kontrola milicji, Radio Wolna Europa podawała, że w Niegoszczy SB chce zamknąć dzieci.

Kolonie to mój pierwszy kontakt z zagranicznymi zupkami w proszku. Wysyłane przez Kościół uzupełniały dietę.
- Z jedzeniem były kłopoty - przyznaje Müller. - Bo sam pamiętam, że najgorsza rzecz jaką mieliśmy na głowie, to jak was wyżywić. Żebyście ciągle tego samego nie jedli. Krzysiek Dowgiałło załatwił dziesięć kilogramów żółtego sera, bodajże z Gdańska. Część jedzenia załatwiał Krzysiek od księdza Jana, a część Tadek Zwołyniec od biskupa, a ja dostarczałem pieniądze tam, gdzie można było coś kupić na lewo. Ale mówię: co najmniej 80 proc. żywności dla was było dostarczanych przez Kościół katolicki. Jeśli chodzi o Słupsk to pomagał ksiądz Jan Giriatrowicz.

Czas wypełniały nam ogniska, solidarnościowe przyśpiewki, wyprawy nad morze, msze polowe, wywrotowe dyskoteki. Nie zawsze było to bezpieczne. Duża grupa dzieciaków zwracała uwagę nie tylko miejscowych.
- Raz celowo wyszliśmy nad morze, bo zdawaliśmy sobie sprawę, że bezpieka nas obserwuje. Tam dla odmiany okazało się, że ma na nas oko Wojsko Ochrony Pogranicza. Potem wszyscy wiedzieli kim wy jesteście. Przynosili mleko, przynosili inne produkty - wspomina Müller.
Wtedy wszyscy byli razem.
- To była solidarność myśli i celu - słyszę od działaczy podziemia. - Dziś jej często brakuje.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki