Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Jacek Karnowski: Gdybym, podejmując decyzję, kierował się sercem, powiedziałbym: Zostaję [ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Jacek Karnowski: Samorządowcy zawsze wspierają naród i państwo. Wszyscy jesteśmy Polakami. Silne wspólnoty lokalne budują silne państwo.
Jacek Karnowski: Samorządowcy zawsze wspierają naród i państwo. Wszyscy jesteśmy Polakami. Silne wspólnoty lokalne budują silne państwo. Przemysław Świderski/ Karolina Misztal/ archiwum PP
W polskiej polityce jest ogromne napięcie. I trzeba je obniżać - mówi Jacek Karnowski, prezydent Sopotu.

Mam wrażenie, że pan już podjął decyzję...
- Jaką?

O kandydowaniu jesienią do Sejmu albo do Senatu.
- Nie. Bo dla mnie to dramatyczny wybór. Jestem rozdarty. Z jednej strony wszyscy zazdroszczą nam Sopotu, w którym się dobrze żyje i pracuje. Zazdroszczą nam mieszkańców, z których ponad 60 procent chodzi do wyborów i od których otrzymałem mandat zaufania na pięć lat. Gdybym więc przy podejmowaniu decyzji kierował się tylko „sercem”, to powiedziałbym: Zostaję.

Ale... ojczyzna w potrzebie, to chce pan powiedzieć?
- To będą niezwykle ważne wybory, które zdecydują o tym, czy w Polsce demokracja i konstytucja będą szanowane, czy nie. To nie znaczy, że wspierając teraz opozycję, nam samorządowcom wszystko się podobało, kiedy rządziła Platforma Obywatelska. Nie. Sam pamiętam swój smutny rozwód z tą partią. I to, że kiedy potrzebowałem z jej strony wsparcia, to go nie dostałem.

Jacek Karnowski: Samorządowcy zawsze wspierają naród i państwo. Wszyscy jesteśmy Polakami. Silne wspólnoty lokalne budują silne państwo.

Jacek Karnowski: Gdybym, podejmując decyzję, kierował się se...

Ale teraz pan chce wesprzeć Platformę. A może pan wyrósł z Sopotu? Może dla samorządowca z takim stażem jest już tu za ciasno?
- Już od pewnego czasu staram się szerzej wykorzystać doświadczenie samorządowe. Pracuję w Komisji Wspólnej Rządu i Samorządu zajmującej się ważnymi sprawami ustrojowymi. Aktywnie uczestniczę także z innymi samorządowcami w pracach Związku Miast Polskich. Przypominam, że w ostatniej kampanii to PiS i blisko związane z nim ugrupowanie Kocham Sopot mówiło, że powinienem już odejść. A teraz krytykują mnie za to, że... mogę odejść. Na pewno chcemy włączyć się jako samorządowcy w popieranie tych ugrupowań, które chcą szanować konstytucję, demokrację i zadeklarują, że będą popierać 21 tez samorządowych. To nasz warunek.

Święto Wolności i Solidarności w Gdańsku. Tysiące ważnych słów i łamanie schematów

Jest jeszcze jakiś?
- Taki, że opozycja musi być zjednoczona. Nie może być tak jak za czasów Jana Kazimierza, który na Litwie mianował dwóch hetmanów. I każdy z nich jeździł ze swoim wojskiem na inną bitwę. Zawsze przegrywali, bo nie potrafili się dogadać.

Wy macie rząd, a my mamy samorząd - to ma być hasło na tę kampanię?
- Pojawiają się zarzuty, że szykujemy jakąś autonomię. Ale samorządowcy zawsze wspierają naród i państwo. Wszyscy jesteśmy Polakami. Silne wspólnoty lokalne budują silne państwo.

PiS już zaczął kampanię. Tymczasem partyjna opozycja robi to, co lubi najbardziej, czyli zajmuje się sobą. A samorządowcy mówią, my się zastanawiamy.
- Od każdego rządu, także obecnego, oczekujemy rozwiązań dobrych dla naszych mieszkańców. Pierwsza ustawa, którą prezydent Duda zawetował, dotyczyła samorządu, czyli przejęcia przez rząd regionalnych izb obrachunkowych, które są instytucją niezależną.

Za co samorządy prezydenta pochwaliły.
- Myśleliśmy, że nastąpi jakiś przełom. Ale potem weszło w życie lex deweloper, lex Szyszko, „deforma” oświaty i już wiedzieliśmy, że to idzie w złym kierunku.

Załóżmy wariant, że pan się zdecyduje kandydować i dostanie się do krajowego parlamentu. Potrzebne będą w Sopocie nowe wybory... Jest ktoś, kogo pan mógłby namaścić?
- Najlepiej jest, kiedy namaszczają mieszkańcy. Myślę, że są kandydaci. Żaden człowiek nie jest niezastąpiony.

Święto Wolności i Solidarności. Wiec na Długim Targu w Gdańsku i mocne przemówienie Donalda Tuska

Krążą głosy, że ten pomysł z samorządowcami pochodzi od Donalda Tuska.
- Ten pomysł urodził się na południu Polski, konkretnie na Śląsku i Zagłębiu. Ojców jest kilku. Mógłbym wskazać prezydentów: Zygmunta Frankiewicza, Andrzeja Dziubę czy Wadima Tyszkiewicza. To pomysł południa, ale nie secesyjny, mówiąc żartem. A przewodniczący Donald Tusk, z którym rozmawiałem o tym pół roku temu, nie był jego szczególnym entuzjastą. Cieszę się jednak, że 4 czerwca stanął na scenie razem z prezydentami miast i wyraził słowami swoje wsparcie. To nie jest z naszej strony ucieczka. Gdybyśmy kandydowali do Parlamentu Europejskiego, to można by nam zarzucić, że postanowiliśmy uciec dla kasy.

Pan kandydując do parlamentu krajowego na Pomorzu, miałby wielką szansę na sukces. To przecież kolebka Platformy.
- Patrząc na powyborczą mapę, mam wiele pretensji do moich kolegów z Platformy i PSL. Bo te partie oddały PiS w ostatnim czasie Kaszuby i Kociewie. Myślę, że tam nie wykonano pracy, nie rozmawiano z ludźmi. Odpuszczono. A przecież tam mieszkają fantastyczni ludzie. Zresztą nie chodzi tylko o to, że oddano pole walki w wielu powiatach. Ale popełniono też inny polityczny grzech, nie szanując pewnej tradycji, obowiązującej w Polsce.

To znaczy?
- Inaczej jest, kiedy się z pozycji ludzi Kościoła mówi o tym, że nie ma pobłażania dla pedofilii, a inaczej, kiedy się ten Kościół atakuje.

Językiem Leszka Jażdżewskiego, o to panu chodzi?
- Tak, takim językiem. Nie starajmy się walczyć z czymś, obrażając innych. Porównam to do naszego problemu, z jakim musieliśmy się uporać w Sopocie. Niestety, w jednym z klubów doszło do stręczycielstwa i pedofilii. Ale my nie oskarżyliśmy wszystkich prowadzących w Sopocie działalność gastronomiczną i klubową. Napiętnowaliśmy ten jeden przypadek i zakończyliśmy współpracę z ludźmi, którzy - nie boję się tego tak ująć - popełniali te zbrodnie.

Ale czy 21 tez samorządowych może być tak „seksowne” dla wyborcy jak, na przykład, 500 plus? Chyba pan prezydent w to nie wierzy. Tezy to nie wabiki.
- W tych 21 tezach, są kwestie, które mają kolosalny wpływ na nasze życie. Pierwsza to ochrona środowiska. Druga - to zdrowie, z którym w Polsce jest coraz gorzej. Przecież na Pomorzu jest najwyższa zachorowalność na raka. Ale my lokalnie nie mamy na ochronę zdrowia większego wpływu. Nie może być tak, że samorządowcy są tylko odpowiedzialni za kupowanie łóżek szpitalnych, a nie mają wpływu na kontraktowanie usług medycznych. Bo na tym rękę trzyma, nawet nie tyle państwo, co partia rządząca. Jest trzeci problem - oświata. To, co się dzieje w tej chwili w związku z tak zwaną deformą, poczujemy na własnej skórze jesienią. Nie tylko dlatego, że część młodych ludzi nie dostanie się do wymarzonych liceów, ale przez słabe opłacanie nauczycieli, zacznie się negatywna selekcja w tym zawodzie. Program 500 plus ma oczywiście pozytywne skutki na życie wielu osób, ale wolałbym, żeby premiować ludzi przede wszystkim za pracę.

Zazdrości pan Gdańskowi święta Wolności i Solidarności?
- Powiedziałem wczoraj Oli Dulkiewicz, że Europejskie Centrum Solidarności ma jedną wadę - nie jest w Sopocie. Nie zazdroszczę, bo od początku wspierałem i włączyłem się w realizację idei mojego Przyjaciela, Pawła Adamowicza. Serce rosło mi 4 czerwca, kiedy widziałem tylu samorządowców z całej Polski i tłumy młodych ludzi na koncercie. Młodzież fantastycznie bawiła się przy piosenkach, których my przed laty słuchaliśmy.

I co z tego, skoro oni niewiele wiedzą o czasach, w których te piosenki powstawały. Oni nie czują zagrożenia demokracji, utraty wolności.
- Do młodych trzeba się zwracać innymi środkami przekazu, a nie poprzez spotkania leśnych dziadków, do których ja też się już powoli zaliczam. Wśród samorządowców są także ludzie młodzi i mam nadzieję, że oni znajdą z młodym elektoratem wspólny język.

Wystąpienie Donalda Tuska 4 czerwca było, pana zdaniem, zapowiedzią jego powrotu do krajowej polityki?
- Donald Tusk jest sopocianinem, gdańszczaninem, Polakiem, Kaszubą i jak każdy ma prawo wypowiadać się o polityce i sprawach swojego kraju, obojętnie jaką funkcję sprawuje. Bądźmy dumni z tej funkcji i cieszmy się, że jeszcze u nas płaci podatki.

Ale ja miałam wrażenie, jakbym usłyszała w jego wystąpieniu kibicowski zaśpiew: Polacy, nic się nie stało.
- Donald Tusk zwrócił uwagę na to, że w życiu każdego człowieka są nie tylko zwycięstwa, ale też porażki. I że nie można się załamywać po każdej z nich, tylko wyciągać wnioski i jeszcze ciężej pracować na sukces. Ja to doskonale rozumiem. Dziewięć lat temu przegrałem pierwszą turę prezydenckich wyborów. Wszyscy myśleli, że jestem już pogrzebany. Ale wygrałem w drugiej. Donald Tusk wezwał nas do tego, czego nam w Polsce brakuje, do jedności. Przestrzegał, żeby nie iść drogą, którą idzie tamta strona, która nie podaje oponentom ręki. Wiele razy obserwowałem zachowanie polityków PiS na lotnisku czy w Sejmie, jak potrafią arogancko odwrócić się od kogoś, żeby się nie przywitać. Nie akceptuję takiego zachowania. Premier Mateusz Morawiecki nie przywitał się z prezydent Aleksandrą Dulkiewicz w Gdańsku. Przecież pan premier przed tamtą wizytą w Sali BHP najpierw składał w Sopocie kwiaty pod tablicą Lecha Kaczyńskiego. Tą samą tablicą, której kształt i montaż był uzgadniamy w naszym urzędzie. Podczas jej odsłonięcia obecna była pani Marta Kaczyńska, mieszkanka Sopotu, pan Jarosław Kaczyński. Ja też byłem, podobnie jak szef klubu Platformy i wiele innych osób. Przyszliśmy, bo Lech Kaczyński był mieszkańcem Sopotu, prezydentem Polski, człowiekiem, którego znałem osobiście. I mogliśmy się różnić. Ale szanowaliśmy się nawzajem.

Teraz też złożyłby pan kwiaty pod tablicą wspólnie z premierem Morawieckim?
- Gdybym wiedział o tym i został zaproszony - oczywiście. Nie mam problemu z tym, żeby pod pomnikiem Poległych Stoczniowców złożyć kwiaty wspólnie z Piotrem Dudą i Karolem Guzikiewiczem.

Ale Piotr Duda pewnie miałby. To on powiedział dziennikarzom, pytany o Aleksandrę Dulkiewicz: „Ja nie chcę mieć nic wspólnego z panią prezydent Dulkiewicz. Dotarło to do państwa?”
- Piotr Duda pokazał się z jak najgorszej strony. A przecież jest szefem związku zawodowego, do którego należą też moja żona i siostra, nauczycielki. Czy on zdaje sobie sprawę z tego, że je reprezentuje? Że reprezentuje innych związkowców?

Język, jaki pan proponuje w debacie, jest prawie... językiem miłości. Myśli pan, że tym się w Polsce wygrywa?
- Marzą mi się inne zachowania. I będę się tego trzymać. W polskiej polityce jest ogromne napięcie. I trzeba je obniżać. W Sopocie, na szczęście, to napięcie jest niewielkie. Ale też zdarza się. Ostatnio, odwiedzając grób Janka Kaczkowskiego na naszym cmentarzu, usłyszałem rozmowę dwóch pań: - Adamowicza to niepotrzebnie pochowali w Bazylice. Słysząc to, przypomniałem sobie jak część naszych rodaków mówiła: „A dlaczego Lecha Kaczyńskiego pochowano na Wawelu?” Jeden i drugi zrobił dużo dla swojego kraju i miasta. Tak zostali uhonorowani i niech tak zostanie. Uważam, że w sporach politycznych powinniśmy być twardzi, ale nie powinniśmy nikogo lekceważyć. Może zapytajmy ludzi w mniejszych miasteczkach, dlaczego ostatnio tak, a nie inaczej głosowali? Pojedźmy tam. Rozmawiajmy. Ale nie obrażajmy wyborców. I dotyczy to wszystkich.

POLECAMY w SERWISIE DZIENNIKBALTYCKI.PL:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki