18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Iron Maiden w Ergo Arenie. Popis nieokiełznanej, heavymetalowej energii [ZDJĘCIA/FILM]

Marcin Mindykowski
Zapowiadano, że czwartkowy występ Iron Maiden w trójmiejskiej Ergo Arenie będzie wierną rekonstrukcją trasy koncertowej "7th Tour of a 7th Tour" (udokumentowanej niedawno wznowionym wydawnictwem "Maiden England"), z którą zespół objechał świat w 1988 roku. Pod względem scenicznej oprawy show dalece przyćmił jednak tamte występy. Niewiele zmieniła się za to koncertowa forma zespołu, który dał popis nieokiełznanej, heavymetalowej energii i żywego kontaktu z fanami.

Koncert miał charakter jednoznacznie wspominkowy - zespół skupił się na repertuarze ze złotej dla siebie ery, czyli dekady lat 80. (jedynym wyłomem były dwie kompozycje z 1992 roku, "najmłodsze" zagrane tego wieczoru). W programie nie znalazło się jednak miejsce na nietrafiony utwór czy słaby, obniżający dramaturgię koncertu moment. Grupa serwowała przebój za przebojem ze swojego żelaznego kanonu: usłyszeliśmy m.in. gnający na złamanie karku, przypominający epizod z wojny krymskiej "The Trooper", poprzedzony cytatem z Apokalipsy, słynny "The Number of the Beast", galopujący, opowiadający o wybiciu plemion rdzennych Indian przez amerykańską armię "Run to the Hills", sławiący sukcesy brytyjskich lotników w bitwie o Anglię "Aces High" czy koncertowy "pewniak" "Fear of the Dark", z balladowym wstępem i dynamicznym rozwinięciem.

Najmocniej reprezentowana była jednak - podobnie jak na tournée z 1988 roku - nagrana z epickim rozmachem płyta "Seventh Son of a Seventh Son", przez lidera grupy, basistę Steve'a Harrisa, nazywana najbardziej skończonym dziełem Iron Maiden. Grupie udało się na niej połączyć przebojowe, niemal radiowe rejestry ("Can I Play with Madness") z tonami podniosłymi, monumentalnymi, zdradzającymi fascynację progresywnymi formami ("Moonchild", 10-minutowy, wielowątkowy utwór tytułowy), i wyposażyć całość w dopracowaną produkcję i głębokie brzmienie. Jak pokazał koncert, przez lata niewiele ubyło z mocy tych utworów.

Podobnie jak niewiele energii stracili sami muzycy, którzy odgrywali swoje partie z wirtuozerską, ale nie rutyniarską biegłością. Nieustannie zmieniając tempa i biegając po scenie, wykrzesali z siebie entuzjazm mogący sugerować, że czas naprawdę zatrzymał się dla nich w latach 80. - i do starych, mających za sobą setki koncertowych wykonań utworów podchodzą ze świeżością charakterystyczną raczej dla prezentacji nowego materiału.

Na tym polu najbardziej wyróżniał się tryskający energią i wciąż będący w dobrej formie wokalnej frontman Bruce Dickinson, który na scenie skakał, szalał ze statywem, przebierał się (to w mundur brytyjskiego żołnierza, to w czarny, długi płaszcz), nieustannie się zgrywał, dyrygował tłumem i wywoływał intensywny odzew fanów, zagrzewając ich swoimi tradycyjnymi okrzykami "Scream for me, Gdańsk!" i "Scream for me, Polska!". Szkoda tylko, że czysto muzyczną przyjemność odbioru koncertu utrudniała mało selektywna akustyka hali, zwłaszcza na trybunach.

Nie zawiodła za to oprawa wizualna, nawiązująca do scenografii przywołującej krainę skalistego lodowca, znanej z okładki "Seventh Son of a Seventh Son" i trasy z 1988 roku. Mimo podobnego układu sceny i powtórzenia niektórych ówczesnych efektów ten wymiar koncertu wzniósł się na wyższy poziom - m.in. dzięki wielkoformatowym, wciąż zmienianym kotarom z wizerunkiem maskotki zespołu, potwora Eddiego, czy widowiskowym efektom świetlno-pirotechnicznym. Na scenie, jak zwykle, pojawił się też sam Eddie - najpierw w postaci chodzącej, dużej kukły w mundurze amerykańskiego żołnierza, a potem, podobnie jak w latach 80., w formie wysuwającego się popiersia, z płonącą głową i święcącymi oczami, trzymającego w ręku swoją młodszą wersję, bezskutecznie próbującą się wydostać z łożyska.

Zarzuty, że dziś to już przaśna i kiczowata estetyka, a sam zespół skazuje się na bycie obwoźnym skansenem heavymetalowego świata z lat 80., będą chyba nietrafione - nie tylko dlatego, że muzycy ani przez moment nie kryją, że tym razem chodzi im o wskrzeszenie ducha przeszłości, ale też z powodu oczekiwań samych słuchaczy. Na swój sposób wymagają oni od zespołu muzycznego konserwatyzmu, trzymania się swojego stylu, bycia niezawodną, wierną sobie marką. Jak pokazuje mniejszy entuzjazm, z jakim spotykają się nowe, bardziej progresywne i mniej oczywiste nagrania grupy, nadmierny rozwój i stylistyczne eksperymenty nie są tym, czego pragną fani Iron Maiden.

A retrospektywne występy nie tylko w Polsce cieszą się wielkim powodzeniem. Tydzień temu w rodzimej Anglii muzycy wyprzedali koncert w 12 minut. To o czymś świadczy.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki