Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Husaria, duma Rzeczypospolitej

rozm. Marek Adamkowicz
Zbigniew Brucki
Z dr. Radosławem Sikorą, znawcą wojskowości czasów Rzeczypospolitej szlacheckiej, autorem m.in. książki "Husaria pod Wiedniem 1683", rozmawia Marek Adamkowicz.

Niebawem, bo 12 września, będziemy obchodzić 330 rocznicę bitwy pod Wiedniem, jednej z najważniejszych w dziejach oręża polskiego. Jak się wydaje, stanowi ona o naszej tożsamości.

Tak, to jedno z najbardziej znanych wydarzeń w naszej historii, o którym pamiętały dawne pokolenia i które wciąż jest obecne w zbiorowej świadomości Polaków. Już jego setną rocznicę hucznie świętowano w 1783 r., a więc jeszcze przed dwoma ostatnimi rozbiorami Polski. Jednak rocznica tej bitwy nabrała szczególnego znaczenia w epoce rozbiorów. W 1883 r. stała się ona pretekstem do przypomnienia Polakom o ich dawnej wielkości i nieistniejącym wówczas państwie, do zamanifestowania polskości i przypomnienia światu (zwłaszcza naszemu zaborcy, któremu w 1683 r. pospieszyliśmy na ratunek), że Polacy i Polska zasługują na istnienie i szacunek. O odsieczy wiedeńskiej nie zapomniano w II RP (w 1933 r.), a także w PRL-u (w 1983 r.).

Jednym słowem, bez względu na losy narodu i państwa polskiego, o bitwie pod Wiedniem pamiętano i mam nadzieję, że to się nie zmieni. Odsiecz wiedeńska stała się niekwestionowanym symbolem potęgi dawnej Rzeczypospolitej. Niekwestionowanym i najmniej kontrowersyjnym, gdyż zwycięstw na skalę Wiednia było więcej (choćby Kłuszyn 1610 r. czy Beresteczko 1651 r.), ale żadne nie jest tak moralnie usprawiedliwione, jak właśnie Wiedeń.

Skoro mowa o Wiedniu, to w naturalny sposób pojawia się skojarzenie z husarią, tą na wskroś polską formacją wojskową.

To nie do końca tak. Owszem, husaria, w tej formie, jaka pojawiła się pod Wiedniem, była bez dwóch zdań na wskroś polską formacją. Nie miała wówczas odpowiedników ani w Europie, ani na świecie. Ale korzenie tej formacji nie są polskie. Także droga, którą później przebyła, nacechowana jest bardzo silnymi wpływami i obcej mody, i obcych tradycji militarnych. W pierwszych dekadach XVI w. dla niewprawnego oka nasza husaria byłaby nie do odróżnienia od analogicznych formacji istniejących na przykład na Węgrzech czy nawet w tak zwanej Turcji, czyli w Imperium Osmańskim.

Dlaczego? Dlatego, że w XVI w., na terenach od Bałkanów na południu, po Rzeczpospolitą na północy, panowała pewna moda wojskowa, w której upodobanie znalazły różne nacje. Wśród nich byli Serbowie, Albańczycy, Węgrzy, Polacy i inni. W tamtych czasach było wiele rodzajów kawalerii walczącej "z tarczą a z drzewem [kopią], a z szablą w pancerzach [kolczugach] obyczajem husarskim". Dopiero z czasem husaria w Polsce nabrała wyraźnie odrębnego charakteru. Wówczas najbardziej typowy husarz nosił zbroję płytową, na niej zaś skórę drapieżnika (tygrysa, lwa, lamparta, niedźwiedzia lub wilka), a w ręku trzymał długą, drążoną kopię, na końcu której powiewał barwny proporzec.

No i oczywiście niektórzy z nich przyczepiali sobie skrzydła - także do boju, a nie tylko do parady, jak to do niedawna wielu historyków sądziło. Tego typu wojak w okresie odsieczy wiedeńskiej był ewenementem na skalę światową. Fenomen ówczesnej husarii nie polegał jednak tylko na jej wyjątkowym wyglądzie czy specyficznym uzbrojeniu, ale przede wszystkim wynikał z jakości ludzi, którzy w tej formacji służyli i kompetencji tych, którzy wiedli husarzy do boju.

Dodajmy, że bycie husarzem kosztowało, i to sporo.

Koszt wyposażenia husarskiego pocztu, który to spadał na barki zaciągającego się do wojska towarzysza, był olbrzymi. Między innymi dlatego ta formacja była elitą kawalerii polskiej. Na służbę w husarii nie mógł sobie pozwolić byle chudopachołek. Ci zaciągali się do tańszych formacji. Do husarii szli zaś ci, których było stać na dokładanie z własnej kieszeni do służby wojskowej. I to dokładanie niemałych pieniędzy.

Dość powiedzieć, że jeden koń pod towarzysza husarskiego mógł kosztować równowartość kilkuletniego żołdu tego towarzysza. A był to zaledwie początek jego wydatków. Jednak mimo utyskiwań szlachty (bo to właśnie ona w zdecydowanej mierze wypełniała szeregi husarskich towarzyszy), jakoś znajdowali się chętni do służby w tej formacji. Pod Wiedniem stawiło się ponad 3 tysiące husarzy. Dlaczego? Wyjaśnia to jeden z rotmistrzów husarskich, który brał udział w tej wojnie. Jego zdaniem, rycerstwo polskie na wyprawę 1683 r. "bez zapłaty, o swoim koszcie", żądne sławy i przez wzgląd na miłość ojczyzny wyruszyło, "bo za to [udział w tej wojnie] pewniejsza w niebie od Boga niż na ziemi od człowieka czeka każdego zapłata".

Za sprawą utworów Derdowskiego i Karnowskiego ("Kaszubi pod Wiedniem") wiele osób łączy bitwę wiedeńską z naszym regionem.

Choć od dekady mieszkam w Lęborku, przyznam, że nie analizowałem dotąd od strony źródłowej udziału Kaszubów w tej bitwie. Pewne jest, że ówczesne Prusy Królewskie znacząco partycypowały w kosztach zaciągu żołnierzy, którzy zostali zmobilizowani w związku z tą wojną. Trzy województwa Prus Królewskich, czyli pomorskie, malborskie i chełmińskie, wyasygnowały 600 tys. złotych, czyli niemal 11 proc. kwoty, którą całe Królestwo Polskie zebrało na zaciąg wojska. Pewne jest, że planowano za to utrzymać 3359 żołnierzy. A ponieważ, jak uważa profesor Jan Wimmer, "miejsce płacy jednostek pokrywało się na ogół z miejscem zaciągu" żołnierzy, można przypuszczać, że nawet kilka tysięcy żołnierzy biorących udział w bitwie wiedeńskiej pochodziło z Prus Królewskich. Jakąś część z nich musieli być Kaszubi.

Bitwa pod Wiedniem to wyrazisty, acz niejedyny przykład skuteczności husarii. Z powodzeniem była ona wykorzystywana również na Pomorzu, czy mówiąc dokładniej - w Prusach Królewskich. Przykład - bitwa pod Lubieszowem z 1577 r.

Prusy Królewskie były faktycznie świadkiem kilku spektakularnych bitew husarii. I nie chodzi tylko o bitwę pod Lubieszowem 1577 roku (dzisiaj to Lubiszewo Tczewskie), gdzie dwutysięczna armia królewska pokonała około 12-14-tysięczne wojsko gdańszczan. Niemal w tym samym miejscu, w 1627 r., wojsko pod dowództwem Stanisława Koniecpolskiego wygrało z około trzykrotnie liczniejszą armią jednego z najwybitniejszych wodzów w historii ludzkości - Gustawa Adolfa, a dwa lata później powtórzyło tę sztukę pod Trzcianą (dzisiaj to Trzciano w powiecie kwidzyńskim), choć armia szwedzkiego króla tym razem miała nieco mniejszą przewagę liczebną.

To wszystko przy znaczącym, często decydującym udziale husarii. Ciekawostką jest także fakt, że te trzy bitwy rozegrały się w stosunkowo niewielkiej odległości od siebie, a dzisiejsi mieszkańcy tych ziem chyba w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, co się u nich działo. Szkoda, bo aż się prosi o wyznaczenie szlaku turystycznego po polach bitew, gdzie walczyła husaria. Nie tylko tych trzech, bo niedaleko jest także Gniew, w pobliżu którego husaria szarżowała tak spektakularnie, że król szwedzki miał wykrzyknąć z zachwytu: "O gdybym miał taką jazdę, z moją piechotą obozowałbym tego roku w Konstantynopolu".

Gniew na szczęście pamięta o swojej przeszłości, urządzając od 11 już lat inscenizację bitwy, która miała tam miejsce w 1626 r. A bitwa to znamienna, bo zgromadziło się tam więcej husarii niż pod Wiedniem w 1683 r. i wbrew temu, co kiedyś twierdzono, nie była to wcale bitwa przegrana. Dodać też warto, że dzisiaj w Gniewie ma swoją siedzibę najliczniejsza w Polsce chorągiew rekonstruktorów husarii. Aby się o tym przekonać, warto odwiedzić tę miejscowość 21 września tego roku, podczas kolejnego Vivat Vasa!

Pomimo licznych zwycięstw niedługo po wiktorii wiedeńskiej, bo już na początku XVIII w., husaria przeszła do przeszłości...

Nie tyle przeszła do przeszłości, co straciła swe wcześniejsze znaczenie. Zniknęła dopiero kilkadziesiąt lat później. Ale zanim do tego doszło, zaliczyła na swoim koncie jedno z najbardziej spektakularnych zwycięstw w historii ludzkości. W 1694 r., pod Hodowem, 400 husarzy i pancernych, przez kilka godzin walczyło ze stokrotnie liczniejszą armią tatarską. Walczyło tak skutecznie, że Tatarzy w końcu ustąpili z pola boju, nie mogąc złamać polskiej kawalerii. Wracając jednak do XVIII w. Przyczyn upadku husarii było wiele.

Wśród nich na pewno fakt, że przyszło jej walczyć w wojnie domowej, jaką była tak zwana wielka wojna północna. Dowódcy lawirowali, unikali jednoznacznego opowiedzenia się po którejkolwiek stronie, co przełożyło się na spadek morale ich żołnierzy. Przyczyn było więcej, ale najważniejsza to chyba jednak załamanie pewnego systemu wartości, którym do tej pory szczyciła się polska szlachta. Nie znaczy to, że husaria przestała wygrywać. Zwycięskie starcia wciąż się zdarzały, choć już nie tak spektakularne, jak w poprzednich dwóch wiekach.

Swoimi książkami wskrzesza Pan husarską legendę. "Husaria pod Wiedniem" nie jest przecież jedyną publikacją na ten temat...

Moim celem nie jest wskrzeszanie legendy. Zająłem się husarią właśnie po to, aby odrzeć ją z fałszywych stereotypów, które wokół niej narosły. Daleki więc jestem od zastępowania ich innymi. A jakie to fałszywe stereotypy? Na przykład ten, że upadek tego rycerstwa spowodowany był przez wzrost skuteczności broni palnej. Nie był. To nie miało ze sobą nic wspólnego, czego dowodem jest choćby fakt, że kirasjerzy byli wciąż bardzo cenionym wojskiem w epoce Napoleona, czyli w czasach, gdy husaria już nie istniała...

Husarią i wojskowością staropolską zajmuję się od przeszło dekady. Stąd moje opracowania: "Z dziejów husarii", "Niezwykłe bitwy i szarże husarii", "Lubieszów 17 IV 1577", "Kłuszyn 1610. Rozważania o bitwie", "Wojskowość polska w dobie wojny polsko-szwedzkiej 1626-1629. Kryzys mocarstwa" czy pierwsza moja książka "Fenomen husarii". Zaspokojeniu ciekawości polskiego i światowego czytelnika służyć będzie album, nad którym obecnie pracuję. Publikacja, przygotowywana wraz z Radosławem Szleszyń- skim będzie wydana w 2014 r.

Radosław Sikora, rocznik 1975. Od dekady mieszka i tworzy swe prace na temat husarii i wojskowości staropolskiej w Lęborku. W 2010 r. obronił pracę doktorską "Taktyka walki, uzbrojenie i wyposażenie husarii w latach 1576-1710".

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki