Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Honor studenta z rapierem u boku

Dorota Abramowicz
Poczet sztandarowy podczas przemarszu. Komersz Narodów Bałtyckich, Tartu 2006 r.
Poczet sztandarowy podczas przemarszu. Komersz Narodów Bałtyckich, Tartu 2006 r. Zdjęcia z Archiwum Konwentu Polonia
Członkowi studenckiej korporacji nie przyszłoby do głowy, by z bronią w ręku wpadać do szkoły i robić tam masakrę. U nich nawet pojedynki reguluje kodeks, a honor jest wszystkim.

Przystanek autobusowy w al. Niepodległości w Sopocie. Trójka nastolatków omawia głośno problemy szkolne. Nowa anglistka to zaj... kobieta. Z pozostałymi nauczycielami jest już gorzej. Zwłaszcza z matematyczką. Słowo k...a używane jest w charakterze przecinka.

Kilkadziesiąt metrów dalej, w niewielkim domu tuż za przystankiem pięciu młodych mężczyzn w garniturach siedzi przy stole, pije herbatę. Nad drzwiami dewiza: "Honi soit qui mal y pense", czyli "biada temu, kto źle o tym myśli". Toczy się rozmowa o honorze i pojedynkach.

- Nie dopuszczamy innej broni niż pistolety - wyjaśnia uprzejmie Marcin Wiszowaty, 1579. członek korporacji akademickiej Konwent Polonia. Jest oldermanem, wychowawcą kandydatów do korporacji (fuksów), mistrzem ceremonii i stróżem praw konwentu. - Starcie zbrojne jest ostatecznością. Ostatni pojedynek między członkami korporacji akademickiej w Polsce odbył się na przełomie lat 60. i 70. ubiegłego stulecia.

- Były ofiary?

Olderman przecząco kręci głową, a Piotr Pacynko (numer 1586, barwiarz, czyli członek czynny konwentu, ale bez prawa głosu i piastowania ważniejszych urzędów) tłumaczy, że przed pojedynkiem ustala się, czy strony walczą do pierwszego trafienia, pierwszej krwi, drugiej krwi, do "więcej krwi", czy też aż do śmierci. Czasem wystarczy draśnięcie przeciwnika i honor jest uratowany.

Niezależnie od zachowania drugiej strony dżentelmen na obrazę nigdy nie odpowiada obrazą. Kiedy ktoś obrazi kobietę przebywającą w jego towarzystwie, stanowczo żąda przeprosin.
- Przepraszam, czy panowie cytują słynny "Polski Kodeks Honorowy" Władysława Boziewicza?
- Nie. Kodeks Boziewicza pochodzi z 1919 roku. Nasz jest starszy.

Konwent, grupujący ludzi różnych wyznań i przekonań, nie supremuje żadnej idei i przeciwstawia się uprzywilejowaniu którejkolwiek z nich kosztem innych (interpretacja Praw i Uzusów Konwentowych z 30 stycznia 1931 roku).

Na wszystko są dowody. Ich kopie (oryginały można znaleźć m.in. w archiwum Instytutu Polskiego i Muzeum im. gen. W. Sikorskiego w Londynie) ozdabiają ściany sopockiej siedziby korporacji. Na pożółkłych fotografiach członkowie korporacji balują, uczestniczą w ślubach i pogrzebach, przyjmują ordery (na tym zdjęciu - pokazują gospodarze - odznacza sam marszałek Rydz-Śmigły).
Obok karykatury autorstwa Aleksandra Gozdawa Giżyckiego (numer 1396), w postudenckim życiu urzędnika wileńskiego Banku Handlowego, zamordowanego w Katyniu. I spis nazwisk z Albumu Polonorum. Od pierwszego członka Konwentu Polonia, Stefana Lipińskiego, zmarłego jeszcze w XIX wieku, po numer 1586, czyli Piotra Pacynko, studiującego współcześnie administrację i archeologię na Uniwersytecie Gdańskim.

Konwent Polonia jest najstarszą polską korporacją akademicką. Inne - Arkonia, Welecja, Jagiellonia - traktowane są przez polonusów jak młodsze rodzeństwo. Powstał 180 lat temu, 3 maja 1828 roku na uniwersytecie w Dorpacie, który dziś zwie się Tartu i leży w Estonii. Założyli go polscy studenci, którzy po słynnym procesie filomatów i filaretów oraz zamknięciu przez carskich urzędników Uniwersytetu Wileńskiego trafili do Dorpatu. W tamtych czasach na dorpackim uniwersytecie "rządzili" niemieccy studenci, ich elita, arystokratyczni potomkowie Kawalerów Mieczowych, należała do korporacji zwanych konwentami.

Konwent Polonia przeniósł się do Wilna w 1918 roku i działał tam aż do wybuchu II wojny św. Przed dziesięcioma laty został reaktywowany w Trójmieście. Korporanci w czapkach, zwanych deklami (każda z nich z numerem właściciela), przepasani amarantowo-błękitno-białymi szarfami pojawiają się na rozpoczęciu roku akademickiego, w uroczystościach państwowych. Coraz bardziej rozpoznawani przestali być myleni z nacjonalistami i antysemitami.

- Jesteśmy patriotami przestrzegającymi tradycji - wyjaśnia Marcin Wiszowaty. - Ale Konwent jest szkołą tolerancji. Akceptujemy w naszych szeregach wszystkich - niezależnie od wyznania i pochodzenia - którzy czują się Polakami. A na naszych spotkaniach nigdy nie rozmawiamy na tematy, które mogą nas poróżnić: o religii, polityce i kobietach.

Panie nie mogą wstąpić do Konwentu. Matki, żony, narzeczone zjawiają się na spotkaniach otwartych (m.in. na "rybce" przed Wigilią i "jajeczku" przed Wielkanocą) w charakterze gości.

Jak comiliton spotkał dziadka

"Cztery są szczeble nieuchronne, które przejść każdy w Konwencie powinien: fuksa, barwiarza, comilitona i filistra".

Tu nie można się zapisać. Trzeba być zaproszonym.
Emil Remisz (nr 1584, barwiarz, student IV roku prawa) został "wyłowiony" podczas zajęć przez dr. Marcina Wiszowatego, w niekonwentowym życiu wykładowcę prawa konstytucyjnego.
- Najpierw pomyślałem: co to za maskarada? - uśmiecha się Emil. - Na pierwszym spotkaniu zetknąłem się z honorowymi, uczciwymi ludźmi, którzy idą przez życie bez skrótów.

Został fuksem przyjętym na próbę, musiał wykonywać polecenia starszych. Fuks staje się członkiem Konwentu tylko wtedy, gdy zaakceptują go wszyscy korporaci. Wystarczy jeden sprzeciw - odpada. Kolejny stopień to barwiarz, bez prawa głosu. Pełnoprawnym członkiem staje się dopiero, otrzymując tytuł comilitona. Dwa lata po zakończeniu studiów (także doktoranckich) korporat trafia na "emeryturę" - jako filister do końca życia ma obowiązek wspierać korporację wiedzą i, jeśli to możliwe, także pieniędzmi.

Historia lubi się powtarzać. Wojciech Dowgiałło (comiliton, numer 1558) absolwent wokalistyki gdańskiej Akademii Muzycznej, przeglądając listę członków Konwentu Polonia, natrafił na nazwisko rodzonego dziadka. Karol Dowgiałło, numer 1293, rotmistrz ułanów Krechowieckich, odznaczony dwukrotnie Krzyżem Walecznych, został 24 IX 1939 roku aresztowany przez NKWD i zginął w kwietniu 1940.

- Mój ojciec, urodzony w 1938 r., nie miał pojęcia o korporacyjnej przynależności dziadka - mówi comiliton Dowgiałło. - Nigdy na ten temat nie rozmawiano w domu. Kiedy jednak zacząłem drążyć, okazało się, że moich kuzynów można znaleźć we wszystkich studenckich korporacjach w Polsce. Kiedy urodzi mi się syn, będę robił wszystko, by stał się członkiem korporacji - deklaruje Dowgiałło.
Zastanawiamy się, co przyciąga młodych ludzi do tak nietypowej organizacji - geny, wychowanie, tradycja rodzinna? A może wszystko naraz?

Elita załatwia generała

Grzeczni, kulturalni, inteligentni. Wyglądają jak marzenie każdej teściowej.
- Co nie znaczy, że nie potrafimy się dobrze bawić - obrusza się Wiszowaty. Opowiada przedwojenne anegdoty - o koledze, który "zmęczony" winem zasnął podczas spotkania konwentowego i obudził się w łóżku stojącym na głównej ulicy w Wilnie. I o pewnym ważnym generale, który...
- Maszerowaliśmy w tradycyjnych strojach środkiem ulicy - olderman, nawet opowiadając o wydarzeniach sprzed kilkudziesięciu lat, używa zaimka "my". - Nagle nadjechał samochód generała, adiutant, zamiast grzecznie poprosić o miejsce na przejazd, zaczął na nas trąbić. Musieliśmy zareagować. Fuksi ustawili auto, z generałem i adiutantem w środku, dokładnie między drzewami, tak by nie mogli się ruszyć.

- Wezwano policję?
- Nie wypadało. Adiutant obiecał wszystkim kolację za uwolnienie auta i słowa dotrzymał. Stawiał generał.

Dzisiaj też nie brakuje im fantazji. Podczas ubiegłorocznego komerszu (tradycyjnego spotkania korporacji studenckich) w Rydze, w którym uczestniczyło 600 korporantów z krajów nadbałtyckich, Polacy weszli na dach muzeum i trzymając kufle w dłoniach, odśpiewali tradycyjną pieśń fuksowską "Któż to taki, Boże drogi...".

Kiedy trzeba, potrafią się też obronić. W siedzibie korporacji Welecja przy ul. Koźlej w Warszawie spotkali się pewnego dnia członkowie konwentów z całej Polski. Zwiedzieli się o tym chuligani i postanowili zaatakować studentów. Najpierw wrzucili do pomieszczenia gaz łzawiący... Doszło do regularnej bitwy. Kiedy nadjechały radiowozy, oczom policjantów ukazali się młodzi ludzie w garniturach, pod krawatami, którzy, wskazując na leżących pokotem łysych młodzieńców, oznajmili: "Ci panowie zachowali się niewłaściwie".

Kawa bez karnetów

Od wielu miesięcy członkowie Konwentu Polonia, wraz z narzeczonymi i żonami, uczęszczają na lekcje tańca. W programie - walc, mazur, polonez, tango.

- Będziecie wyprawiać bal?
- To nie bal, to czarna kawa - oznajmia z powagą Tomasz Kucharski, nr 1576, comiliton, absolwent malarstwa na ASP. - Dziś prawdziwych balów już nie ma...

Tłumaczą, że ostatni tradycyjny bal został zorganizowany w 1928 roku w Wilnie. Na kilkaset par, podczas którego damom wręczano karnety oprawione w srebro, srebrne ołówki i bukieciki mimozy, a czekoladki sprowadzano ze Szwajcarii. W następnych latach wprowadzono oszczędności na srebrze, mimozie i czekoladkach, więc bal przemianowano na Czarną Kawę.

Jubileuszowa impreza z okazji 180 rocznicy powstania Konwentu Polonia odbędzie się 10 listopada w salach Centralnego Muzeum Morskiego. Przyjadą goście z innych korporacji, także zagranicznych, i niezwiązani z korporacją "ludzie honoru". Panie w długich sukniach, panowie we frakach i smokingach będą wirować na parkiecie do rana. I tylko tych karnetów oprawionych w srebro będzie trochę żal...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki