Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

HMŚ Sopot 2014. Władysław Kozakiewicz: Lepiej być kojarzony z takim gestem, niż... [ROZMOWA]

Łukasz Żaguń
Fot. Karolina Misztal / Polskapresse
Z Władysławem Kozakiewiczem, ambasadorem Halowych Mistrzostw Świata w Lekkoatletyce Sopot 2014, rozmawia Łukasz Żaguń.

Został Pan ambasadorem HMŚ w Sopocie. To powód do dumy?

- Zdecydowanie. To w Sopocie wykonałem swój pierwszy skok. Pamiętam jak dziś - pokonałem wtedy poprzeczkę zawieszoną na wysokości 180 cm. Z czasem oczywiście te rezultaty były coraz lepsze. W każdym razie Sopot jest bliski mojemu sercu. Bardzo cieszy mnie to, że będę pełnił rolę ambasadora HMŚ.

Impreza w Sopocie zbliża się wielkimi krokami. Jakie mamy szanse medalowe?

- Nie odpowiem na to pytanie, bo tego chyba nikt nie wie. Oczywiście, wszyscy chcielibyśmy, a najbardziej kibice, żeby tych medali było jak najwięcej. Trudno jednak wyrokować. Naprawdę, nie chcę gadać bzdur. Jeżeli zdobędziemy ich sporo, to wszyscy będziemy się cieszyli. Jak mało, to będzie już gorzej.

Ale HMŚ odbędą się w Polsce. Mamy zatem prawo liczyć na coś więcej...

- Moim zdaniem, nie należy się raptem spodziewać znakomitych rezultatów naszych sportowców. Nagle nie staną się lepsi. Trzeba też podkreślić, że to nie jest jedyna impreza, do której przygotowują się lekkoatleci. W perspektywie mamy jeszcze igrzyska olimpijskie czy też mistrzostwa świata. Przygotowania są zatem długofalowe. Oczywiście, nie zmienia to faktu, że halowe mistrzostwa świata w tym roku są znakomitą promocją Sopotu, regionu i całej Polski. Mnie również najbardziej zależy na tym, by przez tę imprezę jak najlepiej pokazać nasz kraj. Choć oczywiście należy również pamiętać, że podstawą tego wszystkiego jest sport i osiągnięcia zawodników.

Najbliższa Pana sercu będzie chyba tyczkarka z Sopotu Anna Rogowska, która ostatnio miała wypadek w Spale. Czy to może odbić się na jej psychice?

- Według mnie, jeśli Ania wystąpi na tych mistrzostwach, to po prostu znaczy, że jest dobrze przygotowana. Z mojego punktu widzenia, jeśli ktoś nie czuje się silny psychicznie, by startować w imprezie takiej rangi, nie powinien w ogóle podchodzić do rywalizacji.

Zmieniając temat, czy pytania o słynny gest, który wykonał Pan w 1980 roku w Moskwie, już Pana nie męczą?

- (śmiech). Odpowiem może w ten sposób - w tym momencie jestem już 36 lat z moją żoną. I mogę z pełnym przekonaniem powiedzieć, że ona mnie nie męczy. Tak więc odpowiedź jest chyba prosta.

Nie boli jednak to, że młodzi ludzie kojarzą Pana tylko z gestu, a nie ze sportowych sukcesów?

- Lepiej być kojarzonym z takim gestem, niż z faktem, że się zamordowało sześciu ludzi. Niech już tak zostanie. Ten "wał" nazywa się teraz fachowo "gestem Kozakiewicza". Nie ukrywam, że bardzo mi się to podoba. Mam jednak świadomość tego, że w historii polskiego sportu zapisałem się głównie dzięki temu gestowi. Szczerze mówiąc, już się z tym pogodziłem.

W Pana życiu sport odegrał chyba szczególną rolę...

- Generalnie myślę, że każdy człowiek ma w sobie żyłkę sportowca. Każdy musi szukać swojej drogi. Ja też jej szukałem i znalazłem.

Nie męczy już Pana sława i rozpoznawalność?

- Wręcz przeciwnie, czuję dużą satysfakcję z tego powodu, bo wiem, że zrobiłem w życiu coś dobrego. Mam tylko nadzieję, że to wszystko będzie przy mnie jak najdłużej.

Ludzie często zaczepiają Pana na ulicy, w sklepie?

- Tak, zaczepiają, ale naprawdę mi to nie przeszkadza. Uśmiecham się do tych ludzi, a czasami nawet ściskam komuś rękę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki