Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historie trzech pielgrzymów, którzy szli pieszo do Asyżu

Irena Łaszyn
Pielgrzymującego z Moskwy Dominika Włocha w austriackich Alpach, na wysokości 1800 m n.p.m. , zaskoczył śnieg. Przydał się pielgrzymi kij
Pielgrzymującego z Moskwy Dominika Włocha w austriackich Alpach, na wysokości 1800 m n.p.m. , zaskoczył śnieg. Przydał się pielgrzymi kij Archiwum prywatne
Czasem spotykali anioły w turbanach i znajdowali cukierki w kurzu drogi, czasem spali na ławce przed kościołem i uczyli się pokory. O trzech pielgrzymach, którzy trzema różnymi szlakami szli pieszo do Asyżu, a teraz chcą ruszyć jeszcze dalej, bo dokoła świata, pisze Irena Łaszyn

W Moskwie Dominik Włoch przestał się golić. Broda mu rosła i rosła, aż w końcu przestał przypominać samego siebie. Bardziej - postać z ikon spotykanych w cerkwiach i monastyrach. Albo wędrownego dziada, który dawno temu chodził po wioskach, przygrywając na lirze.

Dominik liry nie miał, ale miał pielgrzymi kij. I któregoś razu wkroczył z tym kijem do mijanego na Słowacji ewangelickiego kościoła. Akurat wierni siedzieli na krzesełkach przed ekranem i oglądali film. Był to film o Mojżeszu. W momencie, gdy Mojżesz uderzał laską w morze, a ono się zaczęło rozstępować, w drzwiach stanął Dominik. Ludzie spojrzeli na niego, potem na ekran, znowu na niego. Oczy mieli coraz większe.

- Nie, nie! - zaprotestował Dominik. - To nie on! Jestem tylko zdrożonym pielgrzymem z Gdańska. Podążam pieszo z Moskwy do Asyżu, niosąc przesłanie pokoju.
Ewangelicy potraktowali go życzliwie.

W tym czasie Wojtek Jakowiec, który szedł z Fatimy, przez Lourdes, Taize i… Parlament Europejski w Strasburgu, był już we Włoszech. Utrudzony i wychudzony, lżejszy o 20 kilo, spędzał noc w przydrożnej stodole, by rankiem ruszyć do kolejnego sanktuarium. Wszem i wobec opowiadał o prymatach cywilizacji miłości Jana Pawła II.

A Roman Zięba, w portkach, które już dawno straciły kolor i fason, z darowanymi różańcami na szyi i rękach, pospiesznie przemierzał Bałkany. On miał do Asyżu najdalej, bo pielgrzymkę zaczął w Jerozolimie. Pokonanie 3600 kilometrów, przez dziewięć krajów, zajęło mu 105 dni.
Dotarli do miasta św. Franciszka, by 27 października, dokładnie 25 lat po spotkaniu polskiego Papieża Jana Pawła II z wiernymi wszystkich wyznań, modlić się o pokój dla świata. Stanęli w tłumie pielgrzymów, których zaprosił do Asyżu Benedykt XVI.

Potem pojechali do sanktuarium w Niepokalanowie, gdzie się poznali. I do… hotelu SPA& Wellness, by zmyć kurz z dalekiej drogi. Właściciel obiektu, jeszcze przed pielgrzymką zapowiedział, że gdy te szlaki przejdą, oferuje im trzy dni gratis.

***
Roman mówi, że zabłądził już drugiego dnia. Było to na Pustyni Judzkiej, w środkowej części Izraela, między Betlejem a Qumran, z dala od ludzkich osad i cywilizacji. Chciał obejść uskok tektoniczny, nadkładając drogi i nagle został sam, wycieńczony, bez namiotu i wody. Przed palącym słońcem usiłował się chronić w cieniu, który "zbudował" z plecaka i śpiwora. Czekał na zmierzch, bo wtedy się robi chłodniej i można iść dalej. Modlił się. "To Twoja wola, Panie Boże - powtarzał. - Ty mnie tu posłałeś i chyba mnie tu nie zostawisz". Nagle usłyszał głos. Do dzisiaj nie wie i pewnie nigdy się tego nie dowie, czy to był jego własny głos, jakaś autoodpowiedź, czy pochodził z zewnątrz, w każdym razie, przekaz był taki: Wyślę ci anioła, który da ci wodę. Niedługo potem ujrzał tuman kurzu, a pośród niego coś białego.

- Okazało się, że to biały jeep z czterema Żydami, podążającymi moimi śladami - opowiada Roman. - Oni objeżdżali pustynię, w poszukiwaniu najdzikszych miejsc. Ale dostrzegli namiot, który porzuciłem, gdy nie miałem sił dźwigać go dalej i zaczęli się rozglądać dokoła. Zobaczyli inne rzeczy. Zbierali je, szukając właściciela i w końcu znaleźli mnie. Najpierw na mnie nakrzyczeli, za niefrasobliwość i nieroztropność, a potem zapakowali do samochodu. Gdy siedziałem z tyłu, w takiej ciasnej okratowanej przestrzeni, zobaczyłem wielki baniak z wodą. Oni kazali mi pić, dużo pić. Opowiedziałem im o tym głosie, który usłyszałem. A oni się roześmiali i rzekli: Gdy będziesz w Polsce, to powiedz swoim przyjaciołom, że wśród Żydów też są anioły.

Co tak naprawdę sobie pomyśleli, nietrudno zgadnąć. Bo skoro już na początku drogi Roman wpakował się w taką kabałę, to co będzie potem? Ale potem było coraz lepiej.
- Anioły, które spotykałem na dalszej drodze, nosiły turbany, hidżaby, czadory, chusty - mówi Roman. - Zaznałem wiele dobrego od ludzi różnych wyznań.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

***
Jerycho w Autonomii Palestyńskiej. Żar leje się z nieba. Roman, w koszulce z symbolami trzech religii - chrześcijaństwa, judaizmu i islamu oraz różańcem zawieszonym na piersi kieruje się w stronę meczetu. Widzi brodatych mężczyzn z zawojami na głowach. Jedni go okrążają, starając się nawet o niego nie otrzeć, ale niektórzy podchodzą. A Salam, którego imię oznacza pokój, zaprasza go do domu, przedstawia rodzinie.

- Tłumaczyłem im, że jestem pielgrzymem, pielgrzymuję w intencji pokoju - opowiada Roman. - A potem zaczęliśmy rozmawiać o Bogu. I Salam przyniósł Pismo Święte w języku arabskim. Powtarzał słowo Isa, które oznacza Jezus. Mówił mi też o 99 imionach Boga-Allaha, z których pierwsze, Rahman, znaczy Miłosierny. Powiedziałem, że u nas jest tak samo…

Zachodni Brzeg Jordanu i gościna u kuzynów Haniego Hreicha, imama z Gdańska. Hajfa i wizyta u prof. Szewacha Weissa, izraelskiego polityka, byłego ambasadora Izraela w Polsce.
- Jak mieszka Szewach Weiss?

- Ładnie. I mimo kilku lat, które upłynęły od śmierci jego żony, nie pozbył się ani jednej rzeczy, która do niej należała. Tak bardzo ją kochał.

Roman wyznaje, że czasami go ktoś pyta, czy Szewach Weiss wierzy w Boga.
- Mówię wtedy, że on cały czas czeka na odpowiedź Boga. Na odpowiedź, gdzie Bóg był w czasach Holocaustu. To jest zapewne rodzaj wiary.

Z Ziemi Świętej popłynął na Cypr, a potem skierował się do Turcji i na Bałkany. Bywał w meczetach, synagogach, prawosławnych monastyrach i franciszkańskich konwentach.

- Na początku drogi myślałem, że będę jak święty Franciszek, ale to się okazało zbyt trudne - wyjawia. - Zobaczyłem swoją grzeszność w tysiącu odcieni. Pytałem więc w tych konwentach, co dziś miałby nam do przekazania św. Franciszek. Gdzieś usłyszałem, że on żył w innych czasach i tego nie da się tak zwyczajnie przełożyć. Zrozumiałem, że potrzebna jest droga środka, bez popadania w skrajność. Moje marzenie, by być jak św. Franciszek, to fantazja. On ma być dla mnie wzorem, ale ja mam być sobą.

***
Roman Zięba ma 43 lata, mieszka w Łodzi. Kiedyś studiował medycynę, przemycał złoto do Indii, był menadżerem w korporacji, prezesem firmy szkoleniowo-doradczej w branży IT, trenerem w dziedzinie zarządzania projektami.

- Uczyłem innych, ale moje najważniejsze projekty się rozsypały - mówi. - Stwierdziłem, że bez ducha projekt nie działa. Jeśli tego nie ma w planie odgórnym, dawno zatwierdzonym, to się nie powiedzie. Cztery lata temu przeżyłem więc utratę wszystkiego, co wówczas miało dla mnie znaczenie. Teraz tamte wydarzenia traktuję jako początek mojego prawdziwego życia.

Najpierw szedł samotnie z Częstochowy na Giewont i do Rzymu, do grobu Jana Pawła II. Potem pomyślał o Jerozolimie. Zwierzył się z tego pomysłu przyjacielowi, Leszkowi Podo- leckiemu ze Szczecina, który prowadzi fundację Instytut św. Alberta, zajmuje się byłymi więźniami i wydaje pismo "Dobry Łotr". A on mu na to, że taka daleka samotna droga marzy się też jego podopiecznemu, Wojtkowi Jakowcowi. Może by to obgadali?

Jeszcze zanim to nastąpiło, u Romana pojawiła się kolejna myśl: A może pielgrzymów powinno być trzech? Jeden pójdzie do Jerozolimy, drugi do Fatimy, a trzeci do Moskwy, do której Jan Paweł II nigdy nie mógł dotrzeć. Tylko kto by się na to porwał?

I przypomniał sobie, że czytał o pewnym pielgrzymie z Gdańska, który szedł już do Rzymu, Medjugorie, Santiago de Compostella i Ziemi Świętej. Kontakt do Dominika Włocha zdobył od znajomego dziennikarza.

Dominik nigdy tej rozmowy nie zapomni.
- Zadzwonił telefon - wspomina. - Męski głos powiedział: Roman jestem. I mam taki pomysł. Chciałbym, żeby trzy osoby wyruszyły z jednego miejsca w Polsce w trzy różne strony świata. Chodzi o dialog międzykulturowy i międzyreligijny oraz o cywilizację miłości, o której mówił Ojciec Święty. Może poszedłbyś do Moskwy? Po chwili odpowiedziałem: No, dobrze, pójdę. W telefonie zapadła cisza. A potem umówiliśmy się w trójkę w Niepokolanowie, żeby to obgadać. Z czasem postanowiliśmy, że zamiast iść w trzy różne strony świata, lepiej z tych miejsc zacząć i iść w tym samym kierunku. Do Asyżu.

Dominik ma 27 lat, skończył resocjalizację na Uniwersytecie Gdańskim, jest pedagogiem. Zajmował się wolontariatem, bywał w więzieniach, żeby opowiadać o swoich pielgrzymkach i wyprawach.
Wojtek, lat 46, w takich zakładach spędził dziewięć lat. A potem się nawrócił i gdy wyszedł na wolność, to prosto spod bramy więzienia w Nowogardzie udał się pieszo do Lichenia. Później poszedł do sanktuarium w Skarżysku-Kamiennej i do Ostrej Bramy w Wilnie, 900 kilometrów. Dziś mieszka w Szczecinie, pracuje w Instytucie św. Brata Alberta.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

***
Ich pielgrzymka zaczęła się w Gdańsku, w wigilię św. Jana, po wspólnej modlitwie z imamem, rabinem, pastorem i duchownym prawosławnym, we franciszkańskim kościele Świętej Trójcy, w którym odbywają się międzyreligijne spotkania "Asyż w Gdańsku". Każdy z nich zabrał na szlak napisaną w pięciu językach Deklarację Cywilizacji Miłości oraz dębową tablicę pokoju z symbolami trzech religii monoteistycznych i mapą trzech dróg do Asyżu.

- Będziemy się modlić o świat, w którym człowiek jest ważniejszy niż przedmiot, w którym wspólne wartości cenione są wyżej niż osiągnięcia techniki, gdzie "być" znaczy więcej niż "posiadać" i gdzie miłosierdzie góruje nad sprawiedliwością - obiecywali.

Niektórzy pytali, czy taka pielgrzymka ma sens.
- Wiara to nie jest pewność, to pogodzenie się z niepewnością - tłumaczył Roman. - A pielgrzym niesie krzyż niepewności. Nie wie, gdzie będzie spał, co będzie jadł i jaka będzie następnego dnia pogoda. Ale to ten krzyż niepewności jest sensem drogi.

Każdy z nich miał do pokonania ok. 3500 kilometrów. Żaden nie miał pieniędzy.
- Wziąłem tylko 200 złotych podarowane przez babcię - uśmiecha się Dominik.
- To wystarczyło?
- Nie. Ale Pan Bóg czasem rozdaje cukierki. Któregoś razu, gdy byłem już bardzo głodny i zmęczony, a mieszkańcy mijanych wiosek traktowali mnie bardzo nieufnie, niemal płakałem z bezsilności. Modliłem się jednak, próbując zapomnieć o głodzie, chłodzie i bólu nóg. Bo nogi w Rosji bolały mnie bardziej niż kiedykolwiek przedtem. Wydawało się, że jestem mocny, a nie byłem. Każdy dzień uczył mnie pokory. Pokory, zawierzenia i przyjmowania tego, co Pan Bóg zaplanował.
- Znalazłeś cukierki?
- Tak. W kurzu drogi, na kompletnym bezludziu, dojrzałem nagle 500 rubli. Podczas mego pielgrzymowania takie "cukierki" często się trafiały. I gdy już traciłem nadzieję, zdarzały się cuda. Spotykałem ludzi, którzy oferowali gościnę, dzielili się tym, co mieli.
Dlatego, gdy przez jakiś czas wędrował z innym pielgrzymem, Danielem Kasprowiczem, który studiuje w Gdańsku, rozmawiali o dziesięcinie. O tym, że 10 procent z każdego zarobionego grosza, trzeba oddawać Panu Bogu. Nawet, gdy są to ostatnie pieniądze. Na pielgrzymce się nie zarabia, ale czasem ktoś coś ofiaruje i tym też trzeba się dzielić. Dobro wraca. Ledwie coś wrzucili do puszki w kościele, zaraz ich ktoś zaczepiał i oferował wsparcie. Pielgrzymowi nie wolno się do niczego przywiązywać.

Daniel dołączył do Dominika w Wilnie i szedł z nim aż do Wadowic. W okolicach Padwy, znowu się pojawił, razem ze Szczepanem Babiuchem, który jest ich przyjacielem.
- Najbardziej fascynowała mnie wspólna modlitwa - mówi Szczepan. - Modlitwa za spotykanych po drodze ludzi. Tych, którzy o to prosili i nie prosili.
- Kim jesteś, Szczepan?
- Wodzirejem. Na pielgrzymkę pojechałem tuż po balu, który prowadziłem. Po dziesięciu dniach marszu, wracałem prosto na wesele.

* * *
Wszyscy przeżywali kryzysy. Duchowe i fizyczne. Gdy krwawiły stopy, dokuczał głód, a deszczowa noc zastawała ich gdzieś na bezdrożach, zaczynali wątpić. Wysyłali do siebie SMS-y. Próbowali się utwierdzić w przekonaniu, że ta droga naprawdę ma sens. Czasem płakali.
Dziś, z perspektywy czasu, dochodzą do wniosku, że kryzysy wcale nie były najtrudniejsze. Ba! One były najpiękniejsze. Chodziło właśnie o to przekroczenie granicy własnych możliwości, o chwile wejścia w ciemność, ból i deszcz. To one były sensem.

- W pewnym momencie pomyślałem, że dalej nie dam rady - zwierza się Roman. - Że to jakieś szaleństwo. Ale znowu wziąłem różaniec i zacząłem odmawiać koronkę do Bożego Miłosierdzia. I to się nagle odwracało. Z kompletnej beznadziei, z głodu, z bąbli na nogach, lądowałem nagle w hotelu, w którym był nawet basen, a płacił za to spotkany na bułgarskich drogach jezuita ze Szwajcarii. Innym razem, w Skopje, mieście, w którym urodziła się Matka Teresa, wybawili mnie z opresji… ateiści. Prosili, bym opowiedział im o pielgrzymowaniu i o Bogu. Dali pieniądze na kolejny nocleg.
Muszą powiedzieć coś jeszcze, ale nie chcieliby, by te słowa zostały odebrane przez księży albo Kościół jako rodzaj krytyki.

- My nikogo nie osądzamy, dajemy jedynie świadectwo faktom - tłumaczy Roman. - Ale wiele razy było tak, że tam, gdzie spodziewaliśmy się pomocy, to jej nie uzyskaliśmy. To była nieustająca lekcja pokory. Po raz kolejny utwierdzaliśmy się w przekonaniu, że pielgrzym, to człowiek, któremu się nic nie należy. Wszystko jest łaską. To, że jest ciepło. Że jest chleb. Że jest kąt do spania.
- Zdarzało się, że w kościołach tego kąta nie znalazłeś?

- W Plowdiw, w Bułgarii, zostałem wyproszony z katedry. Nie dostałem nawet wody. Już za płotem modliłem się za tego księdza. Nie przeczę, przychodziło mi to z pewnym trudem. I wtedy podeszli jacyś ludzie, zaprowadzili do kamienicy, w której mieszkały francuskie siostry zakonne. One mnie przyjęły. Dały łóżko z białą pościelą, przygotowały kąpiel, nakarmiły. Przepraszałem więc potem Pana Boga, że Mu nie zawierzyłem, nie otworzyłem się na to, co dla mnie lepsze.
Dominik, który też parę razy, zwłaszcza na terenie wschodniej Polski, był odprawiany od drzwi kościoła i plebanii, nie ma żalu do księży. Przyznaje, że mimo doświadczeń na pielgrzymich szlakach, też miałby wątpliwości, gdyby do jego domu zapukał brudny, zarośnięty człowiek, powiedział, że jest pielgrzymem pokoju i poprosił o nocleg.

- Odrzucenie w tej drodze było najtrudniejsze - uważa. - Ale pielgrzym musi przyjmować wszystko, co go spotyka.

Wojtek, który musiał spędzić noc na ławce przed kościołem w Sienie, bo do środka, nawet na patio, nie został wpuszczony, ma żal wyłącznie do siebie.
- Nieporadność językowa sprawiła, że nie potrafiłem wyjaśnić, kim jestem i czego szukam - mówi. - Ale Opatrzność nade mną czuwała. Pomimo że w całym mieście podpici młodzi ludzie przeżywali gorączkę sobotniej nocy, mnie na tej ławce nikt nie zaczepiał. Może u nich kloszarda się nie rusza?
Wojtek uważa, że takie doświadczenia to najpiękniejsza katecheza.

* * *
Zgodnie podkreślają, że ich pielgrzymka jeszcze się nie skończyła. Właśnie zaczynają jej nowy etap. Ponieważ za pięć lat będzie 30 rocznica tamtego asyskiego spotkania, chcą to godnie uczcić.
- Wyruszamy w pielgrzymkę dokoła świata - oświadczają. - To ok. 40 tysięcy kilometrów. Jeśli będziemy pokonywać 30 kilometrów dziennie, zajmie to nam jakieś cztery lata. A z przestojami i przeprawami morskimi pięć. Obchód ziemi zakończymy więc w 2016 roku.

Ale tym razem nie chcą pielgrzymować sami. Zapraszają do drogi wszystkich, którzy mają wygodne buty i gotowi są przez co najmniej pięć kilometrów nieść intencje cywilizacji miłości. Szczegóły na www.idzieczlowiek.pl

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki