Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia kanalizacji w Gdańsku, czyli sprawdzamy dokąd Günter Grass jako dziecko piechotą chodził

Dariusz Szreter
W 1876 roku gdański system wodno-kanalizacyjny wyróżniony został złotym medalem na Wystawie Światowej w Brukseli. Teraz chyba by się nie udało powtórzyc tego osiągnięcia. Przy okazji głośnego tematu dotyczącego awarii przepompowni na Ołowiance przypominamy tekst z 2003 roku opisujący historię kanalizacji w Gdańsku

Historycy badający pochodzenie nazwy miasta Gdańska zwrócili uwagę na jej podobieństwo do słowa „gdanisko” oznaczającego... ustęp w zamku. Chodzi o niewielkie pomieszczenie wystające na zewnątrz murów, z otworem w podłodze, przez który nieczystości spadały wprost do fosy. Jedna z hipotez głosi, że nazwę tę wymyślili Krzyżacy, chcąc ośmieszyć niepokornych gdańszczan. I chyba musi w tym być jakieś fatum, bo sprawa ustępu odbiła się czkawką na stosunkach polsko-niemieckich w Gdańsku także na progu XXI wieku. 

Z kluczem na półpiętro

Przez uchylone okno do mieszkania na pierwszym piętrze kamienicy przy ulicy Lelewela 13 w Gdańsku Wrzeszczu dochodzą z dołu ożywione rozmowy po niemiecku. Kolejna grupka turystów dotarła pod dom, gdzie wychował się ostatni niemiecki laureat literackiej Nagrody Nobla - Günter Grass. Czytają dwujęzyczną tablicę pamiątkową, coś komentują. Pani Barbara Peciak nie zwraca jednak uwagi na te głosy. Prowadzi do przedpokoju, gdzie na poczesnym miejscu wisi klucz. Trzeba o nim pamiętać choćby nie wiem jak pęcherz cisnął, choćby człowieka biegunka goniła. Bez niego... nie da się skorzystać z mieszczącej się na półpiętrze toalety. 

- Grass, który pamiętał z dzieciństwa, czym jest korzystanie ze wspólnej ubikacji na klatce schodowej, zrezygnował z nagrody, jaką chciało mu przyznać miasto - tłumaczy pani Barbara. - Poprosił, żeby za te pieniądze zrobiono nam łazienki. Prezydent Adamowicz obiecał mu to, ale teraz wykręcił kota ogonem. Mówi, że nie ma pieniędzy i chce przekazać dom TBS. Te obiecują kapitalny remont, ale na nasz koszt. 

Zadolscy, mieszkający naprzeciwko Peciaków, choć mają mniejsze mieszkanie, w połowie lat 80. zdecydowali się wykroić kawałek kuchni z przeznaczeniem na łazienkę. 

- Mieszkał tu taki pijaczek, zapraszał podejrzane towarzystwo - wspomina Elżbieta Zadolska. - Strach było dzieci same puszczać. Zresztą i teraz nie wyobrażam już sobie biegania na półpiętro. Domofon popsuty więc drzwi frontowe otwarte, nie wiadomo kto wejdzie.

Barbara Peciak nie akceptuje myśli o prowizorycznej ubikacji oddzielonej tylko cienkim przepierzeniem od kuchni.
- Nie wierzę, że to będzie szczelne, zapach zawsze przejdzie - krzywi się i odwiesza dyżurny klucz na miejsce. - Te pieniądze od Grassa to była nadzieja, a teraz, ech...

Jak za króla Stefana

Wrzeszcz przeżył gwałtowny rozwój na przełomie XIX i XX wieku. W kamienicach, które stanęły wtedy po drugiej stronie torów, w górnym Wrzeszczu, projektowanych z myślą o zamożniejszych lokatorach mieszkania wyposażano w odrębne pomieszczenia sanitarne - łazienki i ubikacje. Ale i tak rodzina Grassów miała szczęście, bo chociaż toaletę mieli wspólną z sąsiadami, to nie musieli do niej chadzać na podwórko czy do piwnicy, a jedynie na półpiętro.

Takich „luksusów” nie było w większości kamieniczek Głównego Miasta, pamiętających jeszcze czasy Stefana Batorego. Dopiero po zniszczeniach wojennych w marcu 1945 r., zostały odbudowane już z łazienkami i toaletami. A wodociągowcy chwalą się, że to właśnie im gdańska starówka zawdzięcza podniesienie się z ruin. Po wojnie rozważany był bowiem pomysł wybudowania centrum miasta w innym miejscu. Przeważył argument, że pod zwałami gruzu jest dobrze zachowana sieć wodno-kanalizacyjna, którą można wykorzystać po odbudowaniu tego, co nad ziemią. 

Kanalizacja uratowała więc Długą, Długi Targ, Piwną, Mariacką... A kamieniczki dolnego Wrzeszcza, jak stały tak stoją. Nie tylko Wrzeszcza zresztą. Zdaniem Mirosława Glińskiego, kuratora Muzeum Historycznego Miasta Gdańska, około jednej trzeciej starego Gdańska nadaje się do przebudowy. Tam, gdzie lokatorzy sami sobie nie poprawili warunków sanitarnych, niewiele zmieniły się one od stu lat. 

Dotknięte oczy i nos

- Ludzie spuszczają wodę i nie zastanawiają, co się dalej dzieje z tym, co pozostawiają po sobie - mówi Krzysztof Goldfarth, szef działu szkolenia Saur Neptun Gdańsk. 

Kiedyś TO nie dawało o sobie tak łatwo zapomnieć. Powstały jeszcze w XIV wieku gdański system kanalizacji polegał na tym, że ścieki płynęły rynsztokami. Te ostatnie nakrywano jedynie drewnianymi dylami, które służyły jednocześnie za chodniki. Nieczystości odprowadzano bądź do dołów kloacznych, których opróżnianie należało do pachołków miejskich, bądź bezpośrednio do Motławy. 

System ten utrzymał się do połowy XIX wieku. Jednak epidemia cholery w roku 1831, która kosztowała życie ponad tysiąca gdańszczan, uświadomiła władzom miasta konieczność budowy nowoczesnego systemu wodno-kanalizacyjnego. W 1865 r. radca Edward Wieb opublikował projekt skanalizowania Gdańska. Budowę rozpoczęto trzy lata później, a w 1871 roku pierwsze gdańskie ścieki popłynęły podziemnymi kolektorami do przepompowni na wyspie Ołowiance i dalej do oczyszczalni na Stogach. 

- Gdańsk ubiegł wtedy największe miasta Prus: Królewiec, Wrocław, Poznań, a nawet sam Berlin - mówi Mirosław Gliński. - W 1873 roku do kanalizacji podłączono 3200 domów. Miasto zmuszało do tego opornych właścicieli. To właśnie m.in. z tym wymogiem wiąże się rozbieranie przedproży na ulicy Długiej. 

W 1876 roku gdański system wodno-kanalizacyjny wyróżniony został złotym medalem na Wystawie Światowej w Brukseli.

Tylko piach i szmaty

Gdańskie kanały budowane są ze spadkiem, który pozwala ściekom swobodnie spływać. Muszą to robić w odpowiednim tempie - nie za wolno, żeby zanieczyszczenia się nie odkładały, i nie za szybko, bo wtedy ścianom kolektora grozi erozja. W ten sposób każdego dnia 90 tys. metrów sześciennych nieczystości dociera do gruntownie zmodernizowanej przed dwoma laty, przepompowni na Ołowiance. 

Andrzeja Rycherta i Wiesława Adamczyka z Saur Neptun, spotykamy pochylonych nad studzienką kanalizacyjną na ul. Zielonej na Dolnym Mieście.

- Śmierdząca robota? - pytam.
- Zależy jak dla kogo, ale ktoś to musi robić.

Andrzej Wajda „Kanału” by w Gdańsku nie nakręcił. Rzadko który przewód ma tu średnicę większą niż metr dwadzieścia. Zresztą nie ma potrzeby schodzenia do studni, chyba, że utknęło tam coś naprawdę dużego. 

Na Zielonej obserwujemy, jak robotnicy wprowadzają do kanału gumowy wąż z metalową główką. Otwierają zawór wody. Odpowiednio ukształtowany system dysz powoduje, że ciśnienie wpycha wąż w głąb. Kiedy wchodzi już odpowiednio głęboko rozpoczyna się właściwe czyszczenie. Woda pod ciśnieniem 120 atmosfer wypłukuje wszystko do cna. Przede wszystkim to piasek, który trafia do kanalizacji z naszych ubrań, podczas prania. Inne „treściwe” zanieczyszczenia to nitki, które spływając plączą się ze sobą i tworzą pokaźne szmaty. Skarbów w studzienkach raczej się nie znajdzie.

Brygadzista Marek Kiełkowski wspomina, że w czasach, kiedy więcej prac wykonywało się ręcznie, bywało - szczególnie podczas Jarmarku Dominikańskiego - że trafiały się monety, a nawet trochę złota. W nieczystościach pływała też waluta, najpewniej wyrzucana przez cinkciarzy podczas milicyjnych nalotów. Przeważnie jednak trafiają się szmaty, ręczniki, rzeczy osobiste (głównie pań). Z bardziej oryginalnych znalezisk, do dziś wspomina się... kurczaka. Jeszcze większe było zdumienie robotników wezwanych kiedyś do zatoru, na odcinku odprowadzającym ścieki z zakładów mięsnych do kolektora. Jego przyczyną okazała się tkwiąca tam... świnia.

Robienie na drutach

Postęp techniczny zawitał nie tylko do naszych kanałów, kolektorów, przepompowni i oczyszczalni. W jednym z największych gdańskich sklepów z glazurą i armaturą łazienkową, pytam jego szefa, Ireneusza Urbasia o nowinki z tej dziedziny. 

- Przede wszystkim materiały. Dostępna jest już ceramika o niemal porcelanowej gładkości. Wszystko „spływa jak po maśle” i nie ma potrzeby korzystania ze szczotki. W sposobach spłukiwania mamy obecnie pełen pluralizm. Nie sprzedajemy już wprawdzie „tajfunów”, za to wbrew pozorom nie odeszły w niepamięć górnopłuki. Sam mam w domu taki stylowy, z ceramiczną rączką na łańcuszku. Są dolnopłuki, kompakty, wreszcie systemy spłukiwania ukryte całkowicie w ścianie. Te ostatnie najczęściej stosuje się razem z podwieszanymi sedesami. Są też systemy spłukiwania na fotokomórkę, idealne do toalet publicznych, bo bardzo trudno je uszkodzić, a poza tym działają nawet jak klient zapomni o konieczności spuszczenia wody.
 
Do toalet publicznych przeznaczona jest kolejna nowość - pisuary dla pań. Higieniczne, bo się na nich nie siada.

- A co z podgrzewanymi deskami na sedesie?
- Tego akurat nie mamy, ale za dwa i pół tysiąca złotych można sobie sprawić deskę z funkcją podmywania. A jeśli dołożymy jeszcze następne dwa i pół tysiąca, deska osuszy nas - owiewając części zadnie ciepłym powietrzem. „Inteligentna” deska może też odciągnąć przykry zapach. Do wyboru w trzech kolorach: białym, beżowym i „manhattan”. 

Zwyczajne deski dostępne są w całej palecie barw. Są też klapy przezroczyste z zatopionymi w nich różnymi elementami ozdobnymi. Największe wrażenia robi model z drutem kolczastym. Patrząc nań nie sposób powstrzymać się od refleksji, że ten żart XXI-wiecznego projektanta, idealnie trafia w sytuację mieszkańców Lelewela 13 i wszystkich innych gdańskich czynszówek, przemykających chyłkiem do wspólnego kibelka na półpiętrze.

Kanalizacja w Gdańsku
Kanalizacja w Gdańsku Karolina Misztal

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki