Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Historia jednego biletu do wojska

Jacek Rzehak
Gitarzyści TSA Stefan Machel i Andrzej Nowak na scenie. Wyobrażacie ich sobie w mundurach Ludowego Wojska Polskiego?
Gitarzyści TSA Stefan Machel i Andrzej Nowak na scenie. Wyobrażacie ich sobie w mundurach Ludowego Wojska Polskiego? MirosŁaw Stępniak / FORUM
Kiedy Elvis Presley dostał powołanie do US Army - nie odmówił. Polscy muzycy rockowi w latach 80. nie zawsze chcieli iść w jego ślady. Jeden z takich przypadków opisuje były menedżer zespołu TSA, Jacek Rzehak

Jest rok 1983. W kraju stan wojenny, w radiu i na wszystkich estradach króluje rock. Zespół TSA jest u szczytu popularności, setki koncertów, nagrania, wywiady, propozycje promocji na Zachodzie, kariera rozwija się znakomicie… Do czasu.

Jeden z muzyków (celowo nie podaję jego personaliów) ma kłopot, ponieważ Ludowe Wojsko Polskie wzywa go do odbycia zasadniczej służby wojskowej. Oznacza to dwa lata wyrwane z życiorysu młodego, twórczego człowieka.

W wielu przypadkach te dwa lata to okres potwornie traumatyczny i bezpowrotnie stracony. W tym wypadku problem indywidualny stał się też poważnym problemem zespołowym. Jeśli się nie uda załatwić odroczenia bądź zwolnienia ze służby, może to być brzemienne w skutkach i załamać świetnie rozwijającą się karierę grupy…

Sprawa była skomplikowana o tyle, że oficer LWP w stopniu pułkownika, będący wówczas szefem wojskowej komisji poborowej zajmującej się wcielaniem do armii, chronicznie wręcz nie cierpiał naszego muzyka i za punkt honoru postawił sobie jeden cel: "ostrzyc go i wp...ć do koszar, gdzie zrobią z tego śmiecia normalnego człowieka i nauczą prawdziwego życia".

Trzeba przyznać, że wspomniany oficer był w swoich działaniach bardzo konsekwentny. Kolejne próby uzyskania odroczenia kończyły się dla muzyka fiaskiem.
- Niedługo spotkamy się w koszarach - usłyszał od swojego prześladowcy.

I faktycznie, niebawem listonosz przyniósł rozkaz stawienia się w jednostce, czyli tzw. bilet do wojska. Była jesień 1983 roku… Zostało niewiele czasu, zaledwie kilka tygodni.

Muzyk był załamany, pozostali członkowie zespołu też. Wydawało się, że znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia. Trzymaliśmy ten fakt w głębokiej tajemnicy. Gdyby ta informacja ujrzała światło dzienne, stałaby się nie lada sensacją w środowisku rockowym. Perspektywa dwuletniej służby wojskowej jednego z muzyków oznaczała paraliż dla grupy TSA. Koniec koncertów, nagrań, jakiejkolwiek aktywności, praktycznie śmierć artystyczna.

Niech pani doktor pomoże w przestępstwie

Jednak życie pokazuje, że nie ma sytuacji bez wyjścia. Okazało się, w tamtych trudnych czasach są ludzie, na których można liczyć. Taką osobą była już nieżyjąca pani dr Noemi Madejska - lekarz psychiatra, z którą zetknąłem się w 1980 roku, kiedy realizowałem film dokumentalny o jej metodach terapii, polegających na aktywizowaniu pacjentów poprzez działania artystyczne.

Doktor Madejska była wtedy ordynatorem jednego z oddziałów w słynnym szpitalu psychiatrycznym w Kobierzynie koło Krakowa. Umówiliśmy się na spotkanie. Opowiedziałem jej wszystko bardzo dokładnie. Przedstawiłem rachunek zysków, których nie było, i wielkich strat, jakie nas czekały, gdyby nasz przyjaciel wsiadł do pociągu i stawił się w jednostce w Żaganiu. To była długa i bardzo szczera rozmowa. Poprosiłem panią Noemi o coś, co bardzo wykraczało poza zasady i normy postępowania lekarza.

Poprosiłem ją o uczestnictwo, ba, o aktywny udział w mistyfikacji i oszustwie władzy. Właściwie należałoby powiedzieć, że poprosiłem ją o współudział w przestępstwie… W tamtych czasach to nie była prosta sprawa, szczególnie dla lekarza, który musiał się podpisać pod czymś, co mogło zakończyć jego karierę i wpędzić w poważne kłopoty natury karnej.

Pani Noemi okazała się fantastycznym człowiekiem, położyła na szali swoją reputację lekarza. Przy kolejnym spotkaniu przedstawiła uwarunkowania medyczne naszego planu.
Plan był prosty i równocześnie bardzo skomplikowany. Musieliśmy upozorować próbę samobójczą, tak aby muzyk w konsekwencji wylądował w Kobierzynie na oddziale dr Madejskiej. Wbrew pozorom, nie było to takie proste. Wszystko mieliśmy rozpracowane, ale to była tylko czysta teoria. W grę wchodziły poważne problemy. To było tak naprawdę igranie z ludzkim życiem.

Miejscem akcji musiał być Kraków. Trzeba było zaplanować jakiś koncert. To nie było problemem. Trzeba było wybrać odpowiedni hotel, tak by karetka miała łatwy i szybki dojazd. Wybór padł na słynny hotel Francuski w pobliżu Rynku. Istotna była bliskość Kliniki Toksykologicznej, gdzie miał trafić muzyk.

Akcja

Jest październik 1983 roku. Dwa dni przed terminem stawienia się muzyka w jednostce. Po obiedzie wyjeżdżamy na próbę do klubu Rotunda, gdzie ma się odbyć koncert. W związku z tym że w naszą akcję są wtajemniczeni tylko nieliczni, w obecności ekipy technicznej muzyk mówi, że nie czuje się najlepiej i chce zostać w hotelu. Ok. Jedziemy do klubu bez niego.

W tym czasie muzyk ma zażyć sporą dawkę środków nasennych i wypić pół litra czystej wódki. Opakowanie barbituranów powinno leżeć w pobliżu łóżka, wraz z pustą butelką.

Wszystko jest wyliczone co do minuty. Zespół wraca z próby. Ktoś rzuca propozycję: może napijemy się czegoś w barze? Z recepcji dzwonimy do pokoju muzyka. Nie odbiera, bo już nie słyszy telefonu. Udajemy zdenerwowanie, ktoś jedzie na górę. Intensywne pukanie do drzwi nic nie daje.

Zaniepokojeni, prosimy recepcję o otwarcie pokoju. "Komisyjnie" wchodzimy. Zastajemy muzyka leżącego na łóżku. Niby śpi, ale leży w jakiś nienaturalny sposób, dziwnie oddycha. Wszyscy, łącznie z obsługą hotelu, widzą opakowania po lekach i pustą butelkę po wódce. Jakaś dziewczyna z recepcji wpada w lekką histerię. Wspaniale! Autentyczna reakcja! Jako menedżer proszę o pomoc i o jak najszybsze zawiadomienie pogotowia ratunkowego.

Lekarz przyjeżdża po 15 minutach. Widząc pacjenta w głębokim śnie oraz opakowania po środkach nasennych i pustą butelkę po wódce, zarządza błyskawiczne przewiezienie muzyka do Kliniki Toksykologicznej. Jest to jedyne miejsce, gdzie można podjąć próbę ratowania takiego delikwenta. Na dzień dobry robi się płukanie żołądka, a potem podłącza do kroplówki, aby podać wszelkie odtrutki i płyny fizjologiczne, które mają przywrócić pacjenta do w miarę normalnego funkcjonowania.

Tak też się stało. Czyli nasz plan zadziałał, ale to był dopiero początek. Następny etap to konsultacja psychiatryczna. W tamtym okresie wszyscy samobójcy byli wysyłani na rozmowę z psychiatrą, aby można było określić, co dalej zrobić z takim pacjentem.

Były dwa miejsca, gdzie takie konsultacje przeprowadzano: Klinika Psychiatryczna Akademii Medycznej na ulicy Kopernika w Krakowie, albo właśnie szpital w Kobierzynie. Nigdy się nie dowiedziałem, jak dr Noemi Madejska spowodowała, aby nasz muzyk trafił do Kobierzyna. Myślę, że wykorzystała swoje kontakty w środowisku lekarskim. A nam właśnie o to chodziło, taki był plan.

Klinika Toksykologiczna zajmowała się odtruciem pacjenta i - po konsultacji - przekazaniem na dalsze leczenie na oddział psychiatryczny. Muzyk trafił pod opiekę dr Madejskiej.

W doborowym towarzystwie

Szpital w Kobierzynie to był w tamtych latach bardzo ciężki zakład. Dla muzyka z jednej strony to było wybawienie z opresji, a z drugiej - poważna próba. Pani doktor Noemi wiedziała, co zrobić, jakie przeprowadzić badania i jakie wpisać wyniki do karty chorego, by ewentualna kontrola, której się spodziewaliśmy, nie nabrała żadnych podejrzeń co do autentyczności tego desperackiego czynu.

Muzyk otrzymał dokładne instrukcje, jak ma się zachowywać, jakich udzielać odpowiedzi w trakcie testów psychologicznych oraz co i jak robić, aby sprowokować interwencję sanitariuszy, którzy bezpardonowo pacyfikowali niespokojnych pacjentów, ubierając ich w kaftan i przypinając skórzanymi pasami do łóżka.

Diagnoza nie pozostawiała żadnych wątpliwości: próba samobójcza, będąca wynikiem głębokiego załamania nerwowego i depresji, spowodowana nieprzystosowaniem do rzeczywistości, nadmiernym spożywaniem alkoholu, a także lękiem przed ograniczeniem wolności osobistej i artystycznej, jaką była perspektywa dwuletniej służby wojskowej. To był bardzo odważny wyczyn ze strony lekarza, który ponosił odpowiedzialność za swoją decyzję.
Muzyk miał przed sobą perspektywę co najmniej trzech tygodni na zamkniętym oddziale bez klamek. Dla człowieka przyzwyczajonego do zupełnie innego życia był to koszmar, ale była to cena, którą musiał zapłacić za swoją wolność i rozwiązanie raz na zawsze problemu zaszczytnej służby dla ojczyzny.

Starałem się, jak mogłem, łagodzić mu trudy pobytu w szpitalu. Codziennie dostarczaliśmy mu normalne jedzenie z restauracji hotelowej w Krakowie, ponieważ oferta kuchni szpitalnej była dla zdrowego człowieka nie do zaakceptowania.

Udało mi się też ubłagać panią Noemi Madejską, aby w piątki nasz kolega dostawał tzw. przepustkę. To miało zbawienne działanie. Po obiedzie jechaliśmy do Krakowa do hotelu. Prysznic w normalnych warunkach, relaks, mała bania, czyli pół litra na dwóch, i wyjście do miasta, co oznaczało pełną wolność. Dyskoteka w Jaszczurach, parę wódek w Piwnicy pod Baranami, a na koniec Rotunda… W sobotę powtórka, a w niedzielę odpoczynek i wieczorem powrót do szpitala na oddział. I tak przez ponad trzy tygodnie.

Codzienność nie była łatwa, bo oprócz obowiązkowej terapii, na oddziale nasz muzyk musiał sobie ułożyć relacje z kolegami. Oprócz osobników bez kontaktu z rzeczywistością, byli to m.in. Napoleon Bonaparte, Adolf Hitler, Ernesto Che Guevara, a także Jimi Hendrix, Amadeusz Mozart i generał Wojciech Jaruzelski. Towarzystwo doborowe, ale na 15 minut, a nie na wiele wspólnie spędzonych dni…

Niech żyje kategoria E

W czasie gdy w Krakowie rozgrywały się opisane wyżej wydarzenia, w Opolu dzień po terminie, w którym nasz muzyk miał się stawić w jednostce w Żaganiu, do jego mieszkania zapukali żołnierze Wojskowej Służby Wewnętrznej z nakazem aresztowania i doprowadzenia poborowego do właściwej jednostki. Matka muzyka, która otworzyła drzwi, pokazała telegram ze szpitala, informujący o pobycie syna na oddziale i leczeniu w zamkniętym ośrodku.

Po kilku dniach odebrała pismo wzywające muzyka na wojskową komisję lekarską natychmiast po wypisaniu ze szpitala.

Po zakończeniu terapii i serdecznym pożegnaniu z dr Noemi Madejską muzyk powrócił do domu i, zgodnie z życzeniem wojskowych władz, stawił się przed wysokim obliczem komisji. Przedstawił dokumenty ze szpitala, z których wynikało jednoznacznie, że jego stan zdrowia odbiera mu bezpowrotnie zaszczyt odbycia zasadniczej służby wojskowej kiedykolwiek i w jakiejkolwiek formie.

Osobnik ze skłonnościami do prób samobójczych, autodestrukcji, samookaleczenia, z możliwymi napadami agresji zdecydowanie nie pasował do socjalistycznej armii. Tym razem decyzja wojskowej komisji lekarskiej była jednoznaczna: trwale niezdolny do odbycia zasadniczej służby wojskowej - kategoria E.

Plan wykonany.
A bilet? Przypuszczam, że leży gdzieś na dnie szuflady z innymi pamiątkami z tamtych czasów.

Miłośnicy rock and rolla wspominają

Powyższy tekst Jacka Rzehaka otrzymał nagrodę specjalną "Dziennika Bałtyckiego" w III edycji konkursu "Wspomnienia Miłośników Rock'n'rolla", organizowanego przez Fundację Sopockie Korzenie, pod naszym patronatem medialnym. Ogłoszenie pełnego werdyktu jury i wręczenie nagród laureatom odbędzie się w najbliższą sobotę, 22 października br., o godz. 18.00, w hotelu Zhong Hua w Sopocie.
Zaraz potem prezydent Jacek Karnowski wręczy Jerzemu Skrzypczykowi, Bernardowi Dornowskiemu oraz pośmiertnie Henrykowi Zomerskiemu medale "Za zasługi dla Miasta Sopotu". W tym samym miejscu odbędzie się przedpremierowy pokaz filmu "Wiatr od morza, czyli big-beat po szczecińsku", w reżyserii Bogdana Bogiela, oraz recital Piotra Szerszenia.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki