Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Histora sportu. W Oliwie po wojnie osiedliło się wielu dawnych członków stowarzyszenia Sokół z Wilna i Lwowa. Świetnie wysportowanych

Adam Mauks
Zbigniew Chodorowski z powodzeniem rzucał oszczepem. Ale to nie może dziwić, bo jest on szwagrem legendarnego polskiego oszczepnika Janusza Sidły
Zbigniew Chodorowski z powodzeniem rzucał oszczepem. Ale to nie może dziwić, bo jest on szwagrem legendarnego polskiego oszczepnika Janusza Sidły archiwum Zbigniewa Chodorowskiego
Kiedyś Janusz Sidło wyzwał na pojedynek łuczników z Kościerskiej. Oni do tarczy strzelali z łuków z odległości 50 metrów, on rzucał do niej oszczepem i był dokładniejszy.

Ta dzielnica była kiedyś konglomeratem ludzi, którzy w 1945 roku i kilku późniejszych latach przyjechali ze wschodu, z obozów jenieckich, do pracy. Do Oliwy zjeżdżali prawnicy i leśnicy, naukowcy i szewcy, artyści i kolejarze. Ci ludzie mieli niewiarygodne zdolności. Już tu, w Oliwie, tworzyła się między nimi i ich dziećmi mocna więź, w dużej mierze dzięki gimnazjum i liceum. Po wojnie wszyscy łaknęli ruchu, zabawy, rywalizacji.

- Dobrze się składało, bo w piwnicy znalazłem dużo sprzętu zimowego, którego pewnie używali przedwojenni mieszkańcy domu przy ul. Liczmańskiego 4. Były tam łyżwy, narty biegowe, sanki. Ja z rodzicami przyjechałem z Inowrocławia, choć okupację spędziliśmy w Górze Kalwarii - wspomina Zbigniew Chodorowski, syn celnika Wolnego Miasta Gdańska, znakomity akrobata, narciarz i piłkarz ręczny, symbol sportowego ducha dawnej Oliwy.

Tajemnicza zbroja w piwnicy

- Wielu chłopców, których pamiętam, po wojnie było wręcz zapóźnionych w fizycznym rozwoju. Chyba podświadomie część z nich szukała okazji do aktywności. Zaczynało się od prostych zabaw, jak np. gra w murek. W domach i w ogrodach sporo było poniemieckich monet, więc pod ścianą rzucało się, wygrywał ten, kto rzucił dalej. Była gra w dołek, też z monetami, ale cięższymi. Były też pikuty z użyciem noża, rzucanego z czoła, nosa, ramienia. Był bardzo popularny palant, czyli uproszczona wersja krykieta i trochę podobna gra w klipę. Te gry były ważne, bo one odciągały nas od niebezpiecznych zabaw z pozostawioną w lasach amunicją. Do dziś przy ul. Słonecznej jest wyrwa, którą wraz z kolegami zrobiliśmy, detonując w puszce proch, wcześniej podpalając w niej lont - wspomina Zbigniew Chodorowski.

Młodzi patrzyli na starszych. W Oliwie po wojnie osiedliło się wielu dawnych członków stowarzyszenia Sokół z Wilna i Lwowa. Wielu z nich było świetnie wygimnastykowanych. Tu, gdzie dziś jest boisko V LO, był kiedyś kort tenisowy, potem boisko do siatkówki i koszykówki. - Patrzyliśmy, jak oni grają. Wokół tych ludzi tworzyła się grupa aktywnych kibiców, którzy z czasem sami zaczęli uprawiać sport - mówi.

Wiele z dawnych oliwskich boisk, których dziś już nie ma, powstawało dzięki mieszkańcom. Ludzie sami je budowali i na nich grali. Po wojnie sala gimnastyczna przy obecnej ul. Liczmańskiego była dobrze wyposażona w sprzęt gimnastyczny, ale skóry na skrzyniach do skakania czy tzw. koniach były pocięte przez Rosjan. - Pamiętam, że woźny szkoły przy ul. Polanki był treserem psów. Do dziś mam przed oczami widok, jak wtedy myślałem, zbroi rycerskiej, którą zobaczyłem w szkolnej piwnicy. To był jego sprzęt chroniący go przed psami. Wielu z nas podbierało z tych piwnic sprzęt sportowy. Do dziś mam u siebie stare hantle - mówi Zbigniew Chodorowski.

To były czasy, kiedy w Oliwie słyszało się język polski, rosyjski, ukraiński i niemiecki. Tego ostatniego z czasem było słychać coraz mniej. - Oni musieli lub chcieli wyjeżdżać - wspomina pan Zbyszek. My, młodzi wtedy, świetnie odnajdowaliśmy się w tej mieszance kultur. Z czasem zaczęliśmy jednak wyrastać z zabaw i podpatrywania starszych. Zaczęła się siatkówka.

Siatkarze Włókniarza Oliwa: górny rząd od lewej: Leszek Luśnik, Janusz Górecki, Wincenty Płaczek, Grzegorz Pędzisz, dolny: Kazimierz Mądry, Kazimierz
Siatkarze Włókniarza Oliwa: górny rząd od lewej: Leszek Luśnik, Janusz Górecki, Wincenty Płaczek, Grzegorz Pędzisz, dolny: Kazimierz Mądry, Kazimierz Onacki, Edward Giecewicz
archiwum Wincentego Płaczka

Okazało się, że w Oliwie jest mnóstwo zdolnych siatkarzy. Przy ul. Podhalańskiej mieszkał Tadeusz Daum, człowiek sportowo uniwersalny. Był Konrad Wojanowski, legendarny nauczyciel wf w „piątce”. Oni wychowali tu mnóstwo bardzo sprawnych ludzi.

Oprócz siatkówki, była też oczywiście piłka nożna.

- Mój tata zdobył piłkę z UNRRY. Trzeba było o nią dbać, regularnie pastować. Koledzy wiedzieli, że ją mam, więc nawet kiedy mnie nie było, a oni o tym wiedzieli, i tak przychodzili i pytali, czy jestem. Moja mama wiedziała, o co chodzi... dawała im piłkę.

Oliwski raj Janusza

Biała szkoła, dziś Fregata, miała żużlowe boisko, na którym odbywały się mecze piłki ręcznej. Grano szkoła na szkołę. Rodziła się rywalizacja. Dzisiejsza „piątka” była dobra w siatkówkę, koszykówkę, miała dobrych lekkoatletów. „Biała” miała dobrego szczypiorniaka. A Tadeusz Daum starał się wszystkich namówić do wstąpienia do klubu Włókniarz. Treningi odbywały się na nieistniejącym już boisku przy Kościerskiej.

Zbigniew Chodorowski z powodzeniem rzucał oszczepem. Ale to nie może dziwić, bo jest on szwagrem legendarnego polskiego oszczepnika Janusza Sidły

Histora sportu. W Oliwie po wojnie osiedliło się wielu dawny...

- Proszę sobie wyobrazić, że kadra narodowa polskich koszykarzy trenowała na boisku przy ul. Liczmańskiego, a mieszkała w ośrodku na terenie dzisiejszego zoo - wspomina Zbigniew Chodorowski.

W Oliwie był też hokej na trawie. Do Włókniarza na boisko przy ul. Kościerskiej przyjeżdżały najlepsze polskie ekipy z Pocztowcem Poznań na czele. Łucznictwo w Oliwie to z kolei zasługa Alfreda Gwoździewicza, który z pomocą Tadeusza Dauma zbudował tory łucznicze. Strzelał na nich m.in. Andrzej Hryniewicz, przed laty doskonały młociarz, potem dyrektor Startu Gdańsk. W oliwskich lasach skakało się na nartach, ale o tym wiedzą tylko najstarsi kibice i mieszkańcy.

Oni też pamiętają sportowców, którzy swoją grą zachwycali nie tylko mieszkańców Oliwy. - Na mecze siatkarzy z Oliwy waliły tłumy - dodaje Chodorowski. Do dziś mieszkają tu Wicek Płaczek i Andrzej Korpet. W siatkówkę grał też Janusz Sidło (prywatnie szwagier Zbigniewa Chodorowskiego), późniejszy srebrny medalista olimpijski z 1956 roku w rzucie oszczepem. Świetnym siatkarzem był również Tadek Gierczuk - dodaje.

Sidło przyjechał do Oliwy ze Śląska w 1951 roku. On był wzorem dla wszystkich dzieciaków. - Ja też zacząłem rzucać oszczepem i nawet nieźle mi to wychodziło. Zacząłem też jeździć na łyżwach. Czy pan wie, że pierwsze pokazy jazdy na łyżwach odbywały się na zamarzniętej tafli zbiornika parku oliwskiego? Organizował je Tadeusz Makowski. On też „zmontował” pierwszą powojenną oliwską drużynę hokejową. Podejrzewam, choć nie mam pewności, że to byli protoplaści późniejszego Stoczniowca - wspomina.

Oliwa była wtedy sportową enklawą Gdańska, a może nawet całego Trójmiasta. - Sam uprawiałem kilka dyscyplin. Najpierw była siatkówka, potem lekkoatletyka, później boks, ale doszedłem tylko do pierwszego kroku i mama mi zabroniła kontynuacji - wspomina Chodorowski. Moi starsi koledzy ze szkoły z powodzeniem walczyli z żołnierzami pobliskiej jednostki wojskowej. Janusz Sidło, który mieszkał na rogu ul. Słonecznej i Podhalańskiej, oszczepem rzucał w lesie, a młodsi koledzy przynosili mu go, zresztą, do dziś wielu się tym chwali. Kiedyś Janusz wyzwał na pojedynek łuczników z Kościerskiej, którzy jego propozycję wyśmiali. Do pojedynku jednak doszło. Oni do tarczy strzelali z łuków z odległości 50 metrów, on rzucał do niej oszczepem i był dokładniejszy. Pamiętam ich miny... Janusz bardzo lubił i umiał rzucać do celu - dodaje Zbigniew Chodorowski. I ja z tego potem skorzystałem, bo słynny oszczep, który Janusz, według legend, pożyczył Norwegowi Egilowi Danielsenowi podczas konkursu na igrzyskach olimpijskich w 1956 roku w Melbourne, miał taką parabolę lotu, że nie mógł się wbijać, więc wywierciłem w nim otwór w grocie. Mimo to jego koniec się potem złamał i oszczep leżał długie lata w piwnicy. Kiedy kilka lat temu odsłonięto pamiątkową tablicę pamięci Janusza Sidły przy wejściu do sali gimnastycznej, Chodorowski przekazał słynny oszczep władzom szkoły. Dziś można go podziwiać w szkolnej gablocie.

Ten oszczep mocno wrył się w pamięć pana Zbyszka.

- Pamiętam, że na stadionie Lechii były rozgrywane mistrzostwa CRZZ. Po zawodach spiker Tomasz Hopfer gratulował dwóm szwagrom stojącym obok siebie na podium. Sidło był pierwszy, Chodorowski drugi - wspomina oliwski sportowiec.

Dolina sportowej radości

Dziś mówi, że zbyt szybko uczył się nowych dyscyplin sportu, próbował nowych i trochę żałuje, że nie zaangażował się w jedną. Nigdy nie był wielkim zwolennikiem sportu wyczynowego, który uważa za zbyt agresywny, niosący za sobą ryzyko kontuzji czy straty zdrowia. Przykładów jest mnóstwo. Woli jednak wspominać tych ludzi, dzięki którym w Oliwie nadal unosi się duch sportu.

Róża Kuczkowska (po prawej) wraz z siatkarką Ireną Deptą podczas Mistrzostw Polski Szkół w Warszawie w 1951 r.
Róża Kuczkowska (po prawej) wraz z siatkarką Ireną Deptą podczas Mistrzostw Polski Szkół w Warszawie w 1951 r. archiwum Wincentego Płaczka

- Warto pamiętać o Róży Kuczkowskiej, twórczyni ówczesnej siatkarskiej potęgi Oliwy, trenerce pływania, która zajęcia prowadziła w... leśnym stawie. O siatkarce Katarzynie Welsyng-Różańskiej, wicemistrzyni świata i Europy, mistrzyni Polski z Gedanią. Irenie Depcie, Ewie Chodorowskiej--Sidło, znakomitej kulomiotce Stefani Kiewłeń, Stanisławie Filipowiczu czy świetnym długodystansowcu Lechu Boguszewiczu. Oni wszyscy chodzili do szkół w Oliwie, tu trenowali, mieszkali, bawili się. To było ich miejsce.

Zbigniew Chodorowski ma dziś 80 lat i nadal jeździ na nartach. Jest instruktorem tego sportu. - Moi znajomi z Krakowa nie mogli uwierzyć, że mieszkam na morzem i zapytali mnie kiedyś, gdzie nauczyłem się tak szusować na nartach. Odpowiedź jest jedna: W Dolinie Radości, w Oliwie - mówi. Na starej poniemieckiej skoczni narciarskiej Chodorowski po raz pierwszy skoczył w 1953 roku. W soboty i niedziele mnóstwo ludzi przychodziło popatrzyć, jak skaczą młodzi oliwianie. W Dolinie Radości odbywały się mistrzostwa Polski Nizin w biegach narciarskich na dystansie 5 km. Dziś pan Zbyszek wspomina to, patrząc na dyplom z tamtych zawodów, gdzie obok daty wypisana jest miejscowość: Dolina Radości.


ZOBACZ TAKŻE: Zapłonął Ogień Nadziei przed Światowymi Letnimi Igrzyskami Olimpiad Specjalnych. "W sporcie nie chodzi o rekordy, ale o sam udział i braterstwo"

Xinhua/x-news

POLECAMY w SERWISIE DZIENNIKBALTYCKI.PL:

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki