Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grudzień '70: Jaka była rola Moskwy

Redakcja
Decyzję o użyciu broni przeciw protestującym      Władysław Gomułka podjął po tym, jak ktoś podsunął mu fałszywą informację o śmierci dwóch milicjantów. Prawdopodobnie chciano go celowo sprowokować
Decyzję o użyciu broni przeciw protestującym Władysław Gomułka podjął po tym, jak ktoś podsunął mu fałszywą informację o śmierci dwóch milicjantów. Prawdopodobnie chciano go celowo sprowokować wystawa Grudzień 70
Całej prawdy o wydarzeniach grudniowych pewnie nigdy nie poznamy, jednak ważne jest też, żeby nie utrwalać jednostronnego obrazu tamtych dni. To była wielka tragedia, ale jednocześnie początek samoorganizacji robotników - mówi historyk, prof. Jerzy Eisler, w rozmowie z Jarosławem Zalesińskim

Panie profesorze, czego nadal nie wiemy o Grudniu' 70? Czy są to fakty istotne dla zrozumienia tej tragedii?
Jedna istotna rzecz, której rzeczywiście nie wiemy, to rola, jaką wtedy odegrała Moskwa. Bez swobodnego, podkreślam - swobodnego, a nie koncesjonowanego dostępu do poradzieckich archiwów nie dowiemy się, jaką rolę odegrał Kreml. Dziś możemy powiedzieć jedno - była to rola większa niż 10 czy 15 lat temu mogło się komukolwiek wydawać.

Do tej pory wiedzieliśmy, że Biuro Polityczne KPZR wysłało do polskich towarzyszy list, który odebrano jako pośrednie zdystansowanie się do Gomułki.
Tak. Ale dzisiaj wiemy również, za sprawą wspomnień szefa sektora polskiego w KPZR Piotra Kostikowa, że na przykład na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR 16 grudnia 1970 roku...

Czyli przed gdyńskim czarnym czwartkiem.
I przed najgwałtowniejszymi starciami, do których doszło w Szczecinie, Leonid Breżniew postawił kwestię sukcesji władzy w Polsce. Zastrzegł się, że co prawda nie ma takiego problemu, ale na wszelki wypadek Biuro Polityczne powinno się zdecydować, w kim upatrywałoby następcy Gomułki.

I na kogo postawiono?
Według relacji Kostikowa, jednogłośnie się zgodzono, że najlepszym kandydatem byłby Edward Gierek.

To ciekawe.
Gdyby rzeczywiście tak było, a nie widzę powodów, żeby Kostikowowi nie wierzyć, bo w ciągu kilkunastu lat nikt z dawnych działaczy partyjnych jego wspomnień nie dementował, również sam Edward Gierek. Gdyby zatem okazało się, że rola Moskwy była o wiele większa niż sądziliśmy...

To?
To otwierałoby się pole do najróżniejszych spekulacji. Ale powtórzę - bez swobodnego dostępu do poradzieckich archiwów, a na to się nie zanosi, nie będziemy mogli na podobne pytania odpowiedzieć.

16 grudnia Moskwa zapala zielone światło dla zmiany ekipy w polskich władzach. Czy mogło mieć to wpływ na wydarzenia 17 grudnia w Gdyni i Szczecinie?
Można takie spekulacje snuć, ale dzisiaj byłyby to na niczym nieoparte analizy, ktoś nawet mógłby powiedzieć - insynuacje. Niemniej dobrze byłoby pewne kwestie spróbować wyjaśnić.

Co przede wszystkim?
Dla mnie szokiem było, kiedy przeczytałem u Kostikowa, że już 17 grudnia wiedziano na Kremlu, iż generał Grzegorz Korczyński, ówczesny wiceminister obrony narodowej, latał śmigłowcem nad Gdynią i osobiście zrzucał na tłum granaty łzawiące i petardy. Mieli nawet informacje, że Korczyński strzelał z kałasznikowa, co się potem okazało nieprawdą.

Co w tym szokującego? Że Kreml miał od razu tak dokładne informacje?
Kostikow sam zadaje pytanie: kto nam je podsyłał? Oczywiście, można powiedzieć, że przesyłał je radziecki wywiad. Ale kto informował radzieckie służby i radziecką ambasadę spośród polskich towarzyszy? Nie jest to obojętne. Odpowiedzi na podobne pytania są ważne, a niestety, nie mamy na ten temat żadnych informacji. Możemy się co najwyżej bawić w zgadywanki, ale żadnej naukowej analizy nie można się podjąć.

Korczyński był wykonawcą poleceń Gomułki, więc opisanie Rosjanom jego wyczynów w Gdańsku i Gdyni mogło być na rękę tym, którzy chcieli podkopać pozycję I sekretarza.
Był także bliskim, może nawet najbliższym przyjacielem Mieczysława Moczara, jednego z najważniejszych ludzi w partii, którego ambicje były bardzo duże. Ale jak wiemy z wynurzeń Kostikowa, w Moskwie nie życzono sobie Moczara na czele PZPR.

Takiego wypróbowanego towarzysza? Dlaczego właściwie?
Myślę, że mógł działać przykład rumuński, gdzie rządził już narodowy komunista Nicolae Ceausescu.

Podobna bandycka mentalność?
Nie w tym rzecz. Ceausescu na przykład nie zerwał stosunków dyplomatycznych z Izraelem po wojnie sześciodniowej w czerwcu 1967 roku, nie wziął udziału w zbrojnej interwencji wojsk Układu Warszawskiego w sierpniu 1968 roku w Czechosłowacji i od wielu politycznych kroków Moskwy się dystansował. Sowieci uważali, że Moczar mógłby być polskim wariantem Ceausescu. Na pewno nie było im coś takiego potrzebne.

Ale podobno Moczar w grudniu 1970 roku parł jednak do władzy. Jak Pan przyjmuje dzisiaj teorie niektórych historyków, że Grudzień był w jakimś stopniu przygotowywany i sprowokowany przez grupę Moczara?
Istnieją różne relacje, ale ich autorzy zastrzegają sobie anonimowość, przez co ich wersji nie można w żaden sposób zweryfikować. Niemniej rzeczywiście sugerują one istnienie spisku, politycznego sprzysiężenia na dość długo przed grudniem 1970 roku. Ale nadal nie ma to żadnego źródłowego potwierdzenia. Tego, że w trakcie tragicznego tygodnia część działaczy z kierownictwa PZPR podjęła działania mające doprowadzić do zmian na szczytach władzy, nikt dzisiaj nie kwestionuje. To jest pewne. Natomiast to czy wcześniej, czyli przed feralną podwyżką z 12 grudnia, ktokolwiek cokolwiek przygotowywał, jak na razie pozostaje tylko w sferze domniemań. Nasza wiedza na ten temat w ostatnich latach ani trochę się nie zwiększyła.

Podwyżki planowano już w październiku, a wprowadzono je niedługo przed świętami. To nie była prowokacja?
Powiem panu więcej. Pierwotnie podwyżka miała być wprowadzona na początku grudnia, ale I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach, czyli Edward Gierek, zaoponował, że nie można ogłosić jej w okolicach Barbórki, bo wtedy górnicy świętują. I Gomułka, razem z całym Biurem Politycznym, ten argument przyjął bez zastrzeżeń. Na to że nonsensem jest wprowadzenie podwyżki na 11 dni przed świętami Bożego Narodzenia, nikt jakoś nie zwrócił uwagi. Ale może nikt nie chciał zwrócić uwagi. Tego także nie wiemy.

Kiedy wybuchły zamieszki na Wybrzeżu, ich przebieg był wynikiem chaosu czy planów? A może różne grupy władzy realizowały różne plany?
Myślę, że w pańskim pytaniu są elementy niewykluczające się. O przebiegu wydarzeń decydowały i chaos, i także to że istniało kilka ośrodków kierowniczych. Problem w tym, że nikt się wtedy specjalnie do tego nie palił, żeby swoje decyzje dokumentować. Nie ulega dla mnie wątpliwości, że działacze partyjni wiedzieli, iż robią rzeczy, tak to nazwijmy - "brzydkie". Podejrzewam nawet, że chaos był po części wywoływany sztucznie, właśnie po to by w przyszłości utrudnić albo nawet uniemożliwić określenie odpowiedzialności poszczególnych osób. Ale to także tylko przypuszczenia, nie mamy na to żadnych twardych dowodów.

Pierwszego dnia, w poniedziałek, pod gdańską stocznią był tylko słabiutki kordon milicjantów. Tłum, który wyszedł ze stoczni, chodził po mieście chyba przez dziesięć godzin niemal nieatakowany. Chaos czy plan, żeby rozruchy rozlały się na miasto?
Mnie się wydaje, że przede wszystkim efekt braku tradycji rozwiązywania metodami politycznymi tego rodzaju konfliktów. Jedyne, co przychodziło władzy do głowy, to wysłać prędzej czy później uzbrojoną po zęby milicję, a jak to nie wystarczało, to także wojsko.

A czarny czwartek w Gdyni to chaos czy plan? Mamy wierzyć Stanisławowi Kociołkowi, że nie wiedział o blokadzie Stoczni Gdynia, gdy w przeddzień zaapelował do stoczniowców w radiu i telewizji, by stawili się do pracy?
Ewidentnie panował wtedy bałagan. Natomiast na pytanie, czy ten bałagan był "naturalny", czy też został przez kogoś sztucznie wywołany, nie umiemy dzisiaj odpowiedzieć, i co więcej obawiam się, że w zgodzie z naukowymi standardami na to pytanie nie uda się nigdy udzielić wiarygodnej odpowiedzi.

Nie ma dokumentów, źródeł?
Zachowało się bezcenne źródło - notatki dyspozytora Dyrekcji Okręgowej Kolei Państwowych w Gdańsku, który pełnił dyżur z 16 na 17 grudnia. Gdy się je przeczyta, a dyspozytor miał ładny charakter pisma, więc nie sprawia to problemu, musi się pojawić pytanie, które pan zadał.

Ale jaką ten człowiek mógł mieć wiedzę?

Dyspozytor odnotowywał wszystkie telefony, co do minuty, także to kto dzwonił i w jakiej sprawie. Dzięki temu możemy odtworzyć pewien ciąg wydarzeń.

Chodzi o to, że składami SKM robotnicy docierali pod stocznię w Gdyni?
Właśnie. Z notatek dyspozytora wynika, że najpierw z jednego ośrodka do dyspozytora dzwonił partyjny dygnitarz, przedstawiony z imienia i nazwiska, i pytał, czy w okręgowej dyrekcji byliby w stanie spowodować, żeby Szybka Kolej Miejska nie kursowała. Dyspozytor odpowiedział: tak, oczywiście. Po 15 czy 20 minutach jest drugi telefon, od innego dygnitarza, czy byliby w stanie skierować na tory więcej składów, żeby jeździły częściej i były w stanie przewieźć więcej ludzi. Dyspozytor był, widać, bardzo sumiennym kolejarzem, bo oddzwonił i zapytał wyraźnie, które polecenie ma realizować, skoro dostał dwa sprzeczne.

I?
Usłyszał decyzję, że Szybka Kolej Miejska ma kursować, tylko trzeba postawić na dworcach megafony, które będą informowały, że stocznia jest zamknięta.

Nikt ich potem nie słuchał.
Na jedną rzecz nie zwraca się uwagi. Jeżeli rzeczywiście doszło do pomyłki i jeśli rzeczywiście przedstawiciele władz chcieli ją naprawić - Stanisław Kociołek wspomina przecież nawet o emisariuszach, wysyłanych do hoteli robotniczych - gdyby więc naprawdę chciano uniknąć tragedii, jednym telefonem w ciągu 15-20 minut można było zwinąć całą milicyjno-wojskową blokadę Stoczni Gdynia. A gdyby nie było blokady, nie byłoby masakry w pobliżu stacji kolejowej Gdynia Stocznia.

Ten drugi telefon też był od dygnitarza partyjnego czy to był wojskowy?
Człowiek aparatu partyjnego, tylko z innego ośrodka decyzyjnego.

Poznamy kiedykolwiek pełną prawdę o gdyńskim czarnym czwartku?
Obawiam się, że nie. Z prowokacją jest tak, że jeśli jej nie było, nie ma na nią żadnych dokumentów. Ale jeśli była, dokumenty tym bardziej się nie znajdą. W takich działaniach, jeśli miały one miejsce, nie pozostawia się śladów. Jeśli nawet jakieś dokumenty istniały, było dość czasu do końca istnienia PRL, żeby się ich pozbyć.

Nie da się ustalić odpowiedzialnych? Wiadomo, że decyzję o użyciu broni palnej podjął Gomułka.
Faktem jest jednak, że na naradę 15 grudnia rano przyszedł z nieprawdziwą informacją, którą otrzymał z MSW, o zabitych dwóch milicjantach. A 14 grudnia nikt jeszcze nie zginął. W tak ważnej sprawie jak śmierć milicjantów nie mogła zajść pomyłka. Ktoś ewidentnie tę wiadomość Gomułce podsunął.

Informacja wyszła z MSW, czyli chyba stał za nią Moczar.
Pewnie tak. Mógł liczyć na wzburzenie Gomułki i na to, że I sekretarz partii opowie się za radykalnymi rozwiązaniami. Ktoś, kto tę informację podsunął, dobrze odczytał charakter Gomułki i jego sposób myślenia. Jeśli tak było, to sprawy się potoczyły tak, jak przewidywano.

Tyle że Moskwa wolała Gierka od Moczara. Gomułka za użycie broni odpowiada jednoosobowo?
To bardzo złożony problem. Od strony prawnej w ogóle nie będę się wypowiadał. Jako historyk powiem, że Gomułka zakomunikował swoją decyzję najważniejszym osobom w państwie. Byli przy tym premier Józef Cyrankiewicz, przewodniczący Rady Państwa Marian Spychalski, było kilku sekretarzy Komitetu Centralnego, był minister obrony narodowej...

Czyli generał Jaruzelski.
Byli minister spraw wewnętrznych, komendant główny milicji. Wszyscy ci ludzie mogli się wypowiedzieć. Było trzech generałów i jeden marszałek. Zwłaszcza oni powinni mieć świadomość tego, co rozkaz użycia broni oznacza. Nikt nie zaprotestował. Po latach Stanisław Kania, niewątpliwie szczerze, pisał, że nie był to już okres stalinowski. Ktoś, kto by się sprzeciwił, nie zostałby rozstrzelany, ryzykowałby jedynie utratą zajmowanego stanowiska. Nikt jednak się nie zdobył na to, bo postawić Gomułce jakiekolwiek pytanie.

Pełnej prawdy o Grudniu być może nie poznamy nigdy. Ale możemy powiedzieć co innego: bez Grudnia nie byłoby Sierpnia.

Zgadzam się z tym, ale z pewnym dopowiedzeniem. Grudzień utrwalił się w naszej pamięci jako moment narodowej tragedii, co jest bezdyskusyjne. Ale w cieniu znalazło się to, że w Grudniu 1970 roku mieliśmy do czynienia, po raz pierwszy w PRL, z samoorganizacją robotników. 15 grudnia powstał i został uznany, na bardzo krótko co prawda, Główny Komitet Strajkowy Miasta Gdyni.

Komitet strajkowy powstał także w Szczecinie.
18 grudnia powstał tam Ogólnomiejski Komitet Strajkowy, który w szczytowym momencie skupiał blisko 120 zakładów. Funkcjonował na terenie Stoczni im. Warskiego i był rzeczywistą władzą, decydował o wszystkim, nawet o tym czy tramwaje i autobusy wyjadą na ulicę. Nie pamiętamy, że w grudniu w Gdańsku i Szczecinie pojawił się postulat niezależnych związków zawodowych, choć wtedy pod tym pojęciem rozumiano prawdopodobnie co innego niż 10 lat później.

Grudzień był nie tylko zasiewem krwi, ale i społecznej samoorganizacji?
Ale tego nie ma w naszej świadomości. Trudno jest składać wieńce i zapalać znicze pod zasiewem społecznej organizacji, łatwiej pod pomnikami upamiętniającymi zabitych i rannych. Ma to oczywiście głęboki sens, niemniej skupiliśmy się na tym jednym. Tymczasem dla ówczesnej władzy wcale nie mniejszym problemem niż ci, którzy podpalali komitety partii, byli ludzie, zresztą często ci sami, którzy organizowali komitety strajkowe i wysuwali polityczne żądania.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki