Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Grażyna Łobaszewska: Jezus Maria, ja nie mam stanów lękowych. Jestem szczęśliwa [WYWIAD]

rozm. Ryszarda Wojciechowska
Grażyna Łobaszewska
Grażyna Łobaszewska Karolina Misztal
O najnowszej płycie zatytułowanej "Przepływamy", współpracy z Kubą Badachem i postanowieniach noworocznych z wokalistką i kompozytorką Grażyną Łobaszewską rozmawia Ryszarda Wojciechowska.

Miniony rok może Pani uznać za udany. Znakomity album "Przepływamy", wiele koncertów.
Wcześniej też nie narzekałam na brak koncertów. Po wydaniu płyty "Dziwny jest...", z piosenkami Czesława Niemena, mieliśmy po kilkanaście imprez w miesiącu. To nieźle, jak na polskie warunki.

To był też rok Pani jubileuszy: 60 urodziny, 35 lat na scenie. Momenty, kiedy człowiek patrzy wstecz. A może nie?

Wolę patrzeć wstecz, bo do przyszłości nie warto zaglądać. A co do urodzin, na co dzień nie odczuwa się tych upływających lat. Nie oglądam panicznie swojego ciała. Nie przyglądam się z histerią temu, jak się zmienia. Przyglądam się duszy. Tak, robię sobie taki wgląd.

I co Pani widzi?

Że dusza nie wie, ile ma lat. Wychodzę z założenia, że można się tylko cieszyć z tego, co było, co się przeżyło. Nawet jeśli nie zawsze było dobrze. Bo to wszystko mnie zbudowało. A ja lubię siebie.

Teraz czy zawsze?
Zawsze siebie lubiłam. Dziwiłam się, kiedy inni mówili, że jestem smutna. Kiedy ja wiedziałam, że jestem radosna.

Mówi Pani jak człowiek zadowolony z życia.
Bo jestem szczęśliwa w związku, mam syna, zdrowie. Trudno być niezadowolonym, kiedy się dostało tyle od życia.

Jest Pani jednak z dala od celebryckiego życia. Nie żal, że ono tak sobie kwitnie, rozwija się bez Pani?
Ale co się rozwija? Że ktoś sobie ubierze buty za 6 tysięcy złotych, a ktoś inny zrobi mu zdjęcie, które potem pojawi się w kolorowej prasie? Mnie to nie bawi. Raczej rozśmiesza, kiedy słyszę, że ktoś wygląda sexy w takich butach. Bo co to znaczy? O co chodzi? Niech mi pani powie.

Ale to jest show-biznes.
To jest żenada.

Teraz artystka, promując płytę, mówi o swojej depresji, o stanach lękowych.

Jezus Maria, ja nie mam stanów lękowych i może dlatego o nich nie mówię.

Inny artysta wydaje książkę z pikantnymi szczegółami na temat swoich byłych narzeczonych. Tym dzisiaj żyje show-biznes. A Pani nie chce nic "sprzedać".
Pani myśli, że ja to sobie wykombinowałam? W moim przypadku to się dzieje naturalnie. Nie unikam rozmowy z dziennikarzami.

Ale czuję pewną ostrożność. Kontrolę nad sobą.
Opowiem pani pewną anegdotę. Brałam udział w telewizyjnym koncercie, w którym występowało wielu bardzo znanych artystów. Można powiedzieć, że niemal sami celebryci pojawili się na tej scenie. Po koncercie zaproszono nas na bankiet. Chciałam się wyrwać. Wsiąść w samochód, pojechać do hotelu. Chociaż na pięć minut, namawiano mnie. Poszłam więc na ten bankiet. Wchodzę, a tu podbiega do mnie człowiek, mówiąc: - Pani Grażynko, pytamy gwiazdy o ich grzechy główne. Do którego z tych grzechów pani się może przyznać? Ja na to, że absolutnie cudzołożę. I wtedy słyszę jego krzyk: - Janek, chodź no tu, kręcimy. Zbliża się facet z kamerą. Znowu słyszę pytanie o grzech. Wszystko się filmuje. Ja ponownie mówię, że cudzołożę. On na to - ale jak, z kim? Więc zgodnie z prawdą odpowiadam, że często nie śpię w swojej sypialni, czyli cudzołożę. I nagle słyszę: - Dobra, Janek, wyłącz tę kamerę. Zwijamy się. Więc widzi pani, jak wygląda ten światek. Oni nawet nie mają poczucia humoru.

Dobrze, że Pani dzisiaj nie zaczyna kariery. Bo teraz wynurzenia są jej paliwem. Im ostrzej tym szybciej się jedzie ku sławie.
Kiedy zaczynałam, też były gwiazdy. Przyglądałam się tej ich przebierance. I nie myślę tylko o ciuchach. Oni w domu byli inni, na koncercie inni i na bankiecie jeszcze inni. Ja takiej osobowościowej przebieranki nie znoszę. Mówię to, co robię, i robię to, co mówię. Inaczej sama bym się nie pozbierała. Dlatego też nie kłamię. Bo pogubiłabym się w tym oszukiwaniu.

Nie żałuje Pani niczego?
Pamiętam, jak kiedyś mój kolega zabrał mnie do prezydenta Gdańska. To były dawne czasy. I prezydent powiedział, że proponuje mi działkę za grosze.

Jak to zasłużonej artystce.
Tak, a ja na to - proszę mi pokazać tę działkę na planie. Pokazał. Zobaczyłam, że daleko od niej do tramwaju i autobusu. To właśnie powiedziałam prezydentowi: - za daleko dla mnie. Podziękowałam i wyszłam. Ja jestem trochę takie dziecko. Ktoś inny by sobie wykalkulował, że ziemia to ziemia. Że kiedyś może się przyda. A tu jeszcze dają prawie za darmo. Tymczasem dla mnie liczyło się tylko to, że za daleko. I tego żałuję. Dzisiaj taka działka przydałaby się. Pewnie, że można się było zachować inaczej. To jak z nagraniem piosenki. Wychodzę ze studia i myślę, że można by poprawić. W życiu też jest ciągle coś do poprawienia. Ale jak ktoś siebie tak naprawdę lubi, to takie uchybienia sobie wybacza.

W Pani życiu był czas wielkich przebojów: "Gdybyś", "Czas nas uczy pogody". A potem zrobiło się ciszej.
Śpiewałam wówczas za granicą. W Hiszpanii mieszkałam prawie dwa lata.

Śpiewała pani dla Hiszpanów?
Dla nich się cudownie śpiewa. Są tacy energetyczni i "czujowi". Dla nich nie można śpiewać letnio. Ale jak trafią na podobnego sobie wrażliwca, to są mu totalnie oddani. Mnie to bardzo pasowało. Bo ja nie lubię ludzi lepionych z plasteliny. Ci z plasteliny są właśnie tacy letni.

Ale nie uciekła Pani z Trójmiasta.
Zawsze tu byłam zameldowana. W Hiszpanii nawet zadzierzgnęłam już przyjaźnie i mogłam zbudować dom. Ale nie zostałam.

Czemu?
Bo tam jest za gorąco. No i niemal wszyscy tamtejsi mężczyźni żony trzymają w domu, a kochanki na boku.

To może Warszawa? Tam wszyscy ciągną.
Mieszkałam w niej cztery i pół roku. Ale to nie jest miasto dla mnie. Za duży szum, ciągła gonitwa. I czasami się czułam, jakbym była na cmentarzu.

Ciekawe porównanie.
Bo dla mnie Warszawa jest miastem z pożogi. Ja się tam czuję naprawdę dziwnie. Nie chcę zahaczać o metafizykę, ale to nie jest miasto dla mnie. Ja muszę mieć czysty teren.

Czy po tylu latach na scenie skóra artysty twardnieje? Robi się bardziej odporny na stres, tremę?
Na to się człowiek nie uodporni. To są ciągłe spotkania z ludźmi. A nie wszystkie bywają przyjemne. Czasem, kiedy wchodzimy do obcego domu, w którym jest mnóstwo ludzi, nie czujemy się komfortowo. Ale możemy wyjść. Z koncertu nie mogę wyjść. Na scenie muszę dokończyć pracę, której się podjęłam. Z tym że kiedy człowiek wchodzi na scenę, to nie myśli o niej jak o pracy. To naprawdę komfortowa sytuacja, poczucie, że się idzie do pracy z taką radością. Wiele osób nie ma takiego szczęścia.

Ktoś po koncercie powiedział - Łobaszewska śpiewa tak bez wysiłku, lekko.
Fizycznie mnie to nie kosztuje, bo śpiewam już od 35 lat. To jak z szewcem. Kiedy ma dobrą skórę, to tworzy dobre buty. Naszą skórą jest nasza wrażliwość. Ona nie może zblednąć, zmatowieć. Ona też się nigdy nie starzeje.

Ostatnia płyta "Przepływamy" okazała się sukcesem.
Wszystkie piosenki z tej płyty oddają mój obecny nastrój. Zwłaszcza ta, którą śpiewam z Kubą [Badachem - dop. aut.]. To piosenka o tym, że młody człowiek goni swój ogon, jeszcze dokładnie nie wie, o co w życiu chodzi, po co ta cała gonitwa. Ona przypomina mi to, jak lubię uczyć śpiewu młodych ludzi. Bo oprócz nauki śpiewania, uczę też rozumienia tekstu. I odkrywamy wspólnie bardzo piękne rzeczy. Z wieloma byłymi uczniami mam do tej pory kontakt. Jeżdżę do swoich uczniów na wesela. Czy to nie jest piękne? Czasami słyszę od któregoś z nich: - Bo pani powiedziała coś, czego nie zapomnę do końca życia. Myślę wtedy, że warto coś zasiać.

Wspomniała Pani o Kubie Badachu, mówiąc, że jest na etapie gryzienia materii. A ja myślę, że on szybko wszedł w celebryckie życie. Nie tylko dlatego że się ożenił z Aleksandrą Kwaśniewską. Ale wkrótce ma być jurorem w telewizyjnym programie.
Nie zaszkodzi mu to jurorowanie. On jest bardzo dobrym wokalistą. Kto ma być jurorem? Ktoś, kto nie umie śpiewać? Znam takich jurorów, którzy nie śpiewają. Czasami nawet nie mają poczucia rytmu. Kiedyś oglądałam jakieś programy, w których byli jurorzy. Czasami ich werdykt mnie szokował. Bo miałam wrażenie, że szuka się tam raczej jakiegoś muzycznego dziwoląga, a nie wrażliwego człowieka. Kogoś z czwartym uchem i trzecim okiem, a nie z talentem muzycznym. Bo goły tyłek to już dziś za mało. Pokazywano go wiele razy, podobnie jak gołe kobiece przody.

Kiedy słucham, co Pani mówi o show-biznesie, mam wrażenie, że właśnie widzę kogoś z czwartym uchem i trzecim okiem. Mogłaby Pani "podkręcić" swoje życie dla mediów. Ale nie.
Ja wolę swojego mężczyznę podkręcić, a nie bawić się w jakieś bzdury.

Nigdy nie było takiego momentu, w którym miała Pani dość muzyki i chciała ją zostawić?
Zostawić muzykę? To tak jakbym zostawiła dziecko. Jak odciąć kawałek siebie i wyrzucić na śmietnik.

Naiwne pytanie.
Nie. Ale zabrać muzykę to tak, jakby mi wyrwać serce.

Nie chcę Pani serca wyrywać.
Po tym pytaniu poczułam jednak strach. Uzmysłowiłam sobie, że przepadłaby jakaś część mnie. Muzyka mnie wypełnia i nie zawodzi. Nie zawodzi, bo to są moje wybory.

Zrobiła Pani jakieś postanowienie noworoczne?
Już nie postanawiam. Raz chciałam rzucić palenie i skończyło się na postanowieniu. Nawet poszłam do lekarza, który mi przyłożył jakieś anody i katody. Musiałam przyjść do niego na czczo, więc wypaliłam, zamiast śniadania, cztery papierosy. Po tym jego systemie odzwyczajania mnie od nałogu myślałam, że spadnę ze schodów i się zabiję. Kiedy tylko dotarłam do najbliższej ławki, od razu sobie zapaliłam z tych nerwów.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki