Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gov't Mule ukoronował Gdynia Blues

Tomasz Rozwadowski
Gov't Mule to w bluesowym świecie prawdziwa ekstraklasa. W Gdyni zagrali bajecznie!
Gov't Mule to w bluesowym świecie prawdziwa ekstraklasa. W Gdyni zagrali bajecznie! Materiały promocyjne
Cały miniony weekend w Gdyni należał do bluesa. Niby nic w tym dziwnego, przecież to właśnie tam istnieje Blues Club, adres w Trójmieście, pod którym regularnie można usłyszeć ten gatunek muzyki, ale jednak okazja była wyjątkowa.

Mowa oczywiście o siódmej już edycji dorocznego Gdynia Blues Festivalu, kolejnej z rzędu, o której można powiedzieć, że była najlepsza z dotychczasowych. Rodzina Pomierskich, Ania, Leszek i Krzysztof z Blues Clubu, zrealizowali już ambicję wejścia do czołówki bluesowych imprez w Polsce, niebawem z pewnością zaczną celować wyżej. Od samego początku festiwal ma kształt panoramy polskiego bluesa i spokrewnionych z nim gatunków, ale coraz większego kalibru są zagraniczne gwiazdy grające w trzecim dniu festiwalu. Już przed rokiem było wspaniale, w Teatrze Muzycznym wystąpili legendarni The Fabulous Thunderbirds. Tym razem było jeszcze lepiej - w gdyńskiej hali widowiskowo-sportowej zagrał amerykański kwartet Gov't Mule, zespół z absolutnego topu współczesnego blues rocka.

Przed Amerykanami zaprezentowali się dobrzy znajomi - brytyjskie trio The Brew, które w Gdyni występowało po raz co najmniej trzeci. To bardzo sympatyczna paczka - starszy basista i dwóch muzyków ledwo po dwudziestce, z pasją i wielką radością, która się udziela także publiczności, tworzą nową odsłonę pięknej bluesrockowej tradycji brytyjskiej. Było więc w ich muzyce słychać The Bluesbrakers, Cream i solowego Erika Claptona, ale także wczesne zespoły hardrockowe, Thin Lizzy, a nawet Slade. W Polsce nikt tak nie gra, a fanów nie brakuje, Brytyjczycy zostali więc przyjęci niezwykle ciepło. Jak na rozgrzewkę, grali niezwykle długo, ale temperatura ich występu nie spadła i pozostawili po sobie kolejne miłe wspomnienie.

O ile The Brew dali solidną porcję bluesa, to w przypadku Gov't Mule dawka była iście końska (jeśli się godzi tak powiedzieć o zespole, który ma w swojej nazwie i logo muła). Amerykanie zagrali dwuczęściowy, trzygodzinny blisko koncert. Choć można odnieść wrażenie, że chcieli się w ten sposób przedstawić w mieście, w którym nigdy wcześniej nie grali, będzie to wrażenie błędne. Oni po prostu kochają grać na żywo, są słynni z dawania bardzo długich koncertów, sam zespół wziął się właśnie z głodu grania i bezpośredniego kontaktu z fanami.

Kilkanaście lat temu trzej muzycy, związani z ówczesnym wcieleniem klasycznego bluesrockowego The Allman Brothers Band, postanowili na boku macierzystej formacji, w przerwach tras koncertowych, grać własną muzykę i spotykać się z fanami w klubach. Niewinny w założeniu pomysł bardzo prędko przerósł najśmielsze oczekiwania założycieli - pomysł otworzenia tradycji The Allman Brothers Band na inne gatunki muzyczne, oprócz brzmień funkowych i regga'e, także na grunge, okazał się genialny. Publiczność zwariowała na ich punkcie, kolejne płyty wychodziły w coraz większych nakładach, posypały się propozycje koncertowe z całego świata. Kariery Gov't Mule nie przerwała nawet nagła śmierć basisty Allena Woody'ego. Do dziś w zespole pozostało dwóch założycieli - gitarzysta i wokalista Warren Haynes oraz perkusista Matt Abts, a skład kwartetu uzupełniają klawiszowiec Danny Louis i basista Jorgen Carlsson. Właśnie oni rzucili na kolana słuchaczy w gdyńskiej hali.

Choć słyną ze stylistycznych odjazdów, w Gdyni zagrali niezwykle tradycyjnie. Taka jest zresztą ich tegoroczna płyta "By A Thread", która na obecnej trasie po Europie jest promowana. To był blues rock, obecny na koncertowych estradach od ponad 40 lat, lecz wykonany na poziomie arcymistrzowskim. W tej muzyce było wszystko - wspaniały bluesowy feeling, rockowa siła, niesamowita wirtuozeria i całkowita swoboda w improwizacjach. Repertuar zespołu jest bardzo bogaty, więc czterej mistrzowie mogli żonglować nastrojami, rytmami i konwencjami bluesowymi do woli. Dominowały kompozycje żwawe i soczyste, ale nie zabrakło też klimatów refleksyjnych, a nawet nutki sentymentalizmu, jak na rasowy blues przystało.

Govt' Mule na scenie zachowuje się niezwykle spokojnie, unika rozwlekłych opowieści w przerwach pomiędzy utworami, tak charakterystycznych dla wielu bluesmanów. Wystarczyło tylko, że Warren Haynes co jakiś czas pytał tłumu w hali, czy czuje się dobrze - wtórował mu szczery, płynący prosto spod serca i głębi trzewi wrzask.

Lepszej odpowiedzi na swoje pytanie Warren nie mógł sobie chyba wyobrazić. To był koncert, który przejdzie do legendy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki