Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Goran Jagodnik: Polski i Sopotu nigdy nie zapomnę [ROZMOWA]

Paweł Durkiewicz
Karolina Misztal
Jeden z symboli sopockiej koszykówki Goran Jagodnik kibicował swojemu dawnemu klubowi w walce o finał ligi ze Stelmetem Zielona Góra.

W wieku 40 lat wciąż gra pan zawodowo w koszykówkę i jest pan czwartym strzelcem ligi słoweńskiej. Jak pan to robi?
Fizycznie czuję się dobrze i wciąż biegam normalnie. Gdy grasz jeden mecz w tygodniu to czasu do regeneracji jest dość dużo. Poza tym po prostu cały czas lubię koszykówkę. Jiedy wybieram się na trening, to robię to z radością. Zawsze lubiłem współzawodnictwo. A jak już gra się mecz, to kto by tam patrzył na lata w metryce.

Motywacja pozostaje?
Zawsze! Zwłaszcza w czasie meczu człowiek chce dobrze wypaść. Trening jak trening, ale gdy toczy się gra, to motywacji nigdy nie brakuje. Niedawno zakończyliśmy sezon przegraną w półfinale mistrzostw Słowenii z drużyną Krka Novo Mesto, która zdobywała mistrzostwo naszego kraju w ostatnich czterech sezonach.

Kibice wybrali pana do najlepszej piątki dziesięciolecia, które minęło od pierwszego mistrzostwa Polski Prokomu Trefla. Zaskoczenie?
No cóż, minęło już osiem lat, odkąd ostatnio tu grałem. W międzyczasie pojawiło się pewnie dużo dobrych zawodników, dlatego muszę podziękować kibicom. Bardzo mi miło, że pamiętają mnie. Zawsze fajnie wraca mi się do Sopotu i mogę powiedzieć tak jak Adam Wójcik, że jest to mój drugi dom.

Jagodnik opowiedział nam jeszcze m.in. o planach na przyszłość, wspomnieniach z występów w Polsce, a także o nauce naszego języka.

Planuje pan jeszcze grać w kolejnym sezonie?
Jeszcze nie wiem, to zależy od różnych rzeczy. U nas w Słowenii jest teraz taki kryzys. Nie ma w zasadzie klubów z ambicjami. Poza Krką i Olimpią Lublana reszta drużyn to warunki półamatorskie. Liga jest profesjonalna, tylko, że brakuje sponsorów. Dużo zespołów nie ma pieniędzy na doświadczonych zawodników i grają głównie młodzieżowcami.

A nie miał pan w ostatnich latach żadnych ofert z Polski?
Dwa razy był temat powrotu do Sopotu - najpierw do Asseco, a potem już do Trefla, ale wtedy miałem lepsze oferty. Najpierw wybrałem czeski Nymburk, a potem serbski Hemofarm Vrsac. To było kilka lat temu, a jeśli chodzi o ostatnie sezony, to nie było żadnych propozycji.

Często wspomina pan play-offy w Polsce i rywalizacje z pańskim rodakiem, Andrejerm Urlepem?
Oczywiście. Pamiętam, jak prowadził Anwil i kilka razy grał z nami w finałach, czy półfinałach. To były zawsze bardzo trudne mecze. Za pierwszym razem nas pokonali i zdobyli mistrzostwo, ale potem już zawsze to my zwyciężaliśmy. Urlep to twardy trener, który zawsze zmotywuje swoich graczy do gry na 100 procent. W tych meczach były nerwy, były emocje, zresztą czego tam nie było.

Śledzi pan na bieżąco wydarzenie w naszej lidze?
Mam tu dużo kolegów, którzy co jakiś czas mówią mi, co słychać. Czas leci i dziś to już głównie trenerzy, a nie zawodnicy. "Moska" [Darius Maskoliunas - przyp.red.] prowadzi Trefla, a Tomek Jankowski był w Polpharmie. W Turowie Zgorzelec pracuje "Kicia" [Miodrag Rajković], który trenował mnie w Serbii. Poza tym znam Miliję Bogicevicia z Anwilu, no i Urlepa, który był w Czarnych.

A czy pan pójdzie w ich ślady?
Aktualnie odbywam kursy trenerskie w Słowenii. Zrobię te papiery, a potem zobaczymy, kto wie. Lubię koszykówkę i na pewno chciałbym pozostać przy niej po zakończeniu kariery zawodniczej. Nie wiem tylko, co będę konkretnie robił. Spróbuję różnych opcji.

Mimo upływu lat, cały czas dobrze radzi pan sobie z językiem polskim.
Perfekcyjny to ten mój polski nie jest, na pewno kiedyś był lepszy. Przy okazji wizyty w Polsce na zaproszenie Trefla Sopot staram się ze wszystkimi rozmawiać po polsku. Język nieźle pamiętam, ale nie radzę sobie tak dobrze jak kiedyś.

Pamiętam, gdy na początku 2007 roku nieoczekiwanie wrócił pan do Polski, ale już nie do Prokomu Trefla, tylko do największego rywala, czyli Anwilu. Dla kibiców to był szok.
Gdy w lecie 2006 roku odszedłem z Prokomu podpisałem kontrakt z drużyną z Rosji. To była chyba najgorsza decyzja w mojej karierze. Potem w środku sezonu byłem bez pracy, czekałem i szukałem nowego zespołu. W Anwilu trenerem został mój rodak Ales Pipan, który zaprosił mnie do Włocławka. Podjąłem decyzję, że jadę. Na początku czułem się dziwnie, ale się przyzwyczaiłem i stwierdziłem, że i tam może być fajnie. Kibice miejscowi też z początku podchodzili do mnie dość nieufnie, ale po jakimś czasie mnie zaakceptowali. Generalnie Polska była moim ulubionym miejscem do gry. Te kilka miesięcy we Włocławku też wspominam dobrze.

Szukasz więcej sportowych emocji?

POLUB NAS NA FACEBOOKU!">POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki