Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Góralka wśród Kaszubów. Janina Kwiecień: "Jestem Kaszubką z wyboru"

Barbara Szczepuła
Dlaczego Kaszubi uznali Janinę Kwiecień za swoją i już czwartą kadencję wybierają kartuskim starostą? Czemu wyrzucono ją z Platformy Obywatelskiej? - docieka Barbara Szczepuła.

Mówią o niej: góralka, choć góralką nie jest, mimo że do Sierakowic przyjechała spod Rabki. Historia Janiny Kwiecień, z domu Różnickiej, jest o wiele bardziej skomplikowana i zaczyna się na Kresach, a właściwie na Syberii.

***
Babcia Teodora miała pięć córek i syna. Paweł zginął na froncie. Genię aresztowało NKWD. Marysię Niemcy wywieźli na roboty. Aleksandrę i Annę z mężami i dziećmi Sowieci wsadzili do tego samego pociągu. Tygodniami jechali na wschód, znacząc łzami podkłady kolejowe. Potem brnęli przez tajgę.

Na rozwidleniu dróg niektóre sanie kierowano w prawo, inne w lewo. Siostry na wiele lat straciły się z oczu. Aleksandrę i Wawrzyńca Różnickich, wraz z dwunastoletnią Stasią i dziewięcioletnią Rysią, wysadzono w "bazie ludzi umarłych" pod Omskiem. Przybysze rąbali las i ginęli jeden po drugim. Aleksandra miała dużo szczęścia. Była krawcową, szyła sukienki żonom enkawudzistów. Gdy zachorowała na zapalenie płuc, te dobre kobiety nacierały ją i poiły naparami z syberyjskich ziół. Dzięki temu wyzdrowiała.

Wawrzyńca w 1943 roku wcielono do 1 Dywizji Piechoty im. Tadeusza Kościuszki. Nie poszedł pod Lenino, już wcześniej został ciężko ranny. Pół roku kurował poszarpane plecy w szpitalu polowym, przeżył i wrócił do żony. Kilka dni przed jego powrotem zmarła Rysia. Chyba z rozpaczy i z tęsknoty za ojcem, bo właściwie nie chorowała. Po roku urodziła się Różnickim następna córka, ale żyła krótko, jakby też nie chciała przebywać na tym strasznym świecie.

W czterdziestym piątym władze sowieckie zaczęły ewakuację zesłańców. Grupka Polaków przez kilka miesięcy koczowała w jakimś kołchozie po europejskiej stronie Uralu, potem ruszyła pociągiem do Polski, która tymczasem znacznie się przesunęła na zachód. Wieś Białokrynica, w której Różniccy żyli od pokoleń, znalazła się teraz w granicach ZSRR. Nie mieli tam czego szukać.

Jechali kilka tygodni. W pociągu urodziła się Janina. Ujrzała świat gdzieś koło Kamieńca Podolskiego, więc ten Kamieniec wpisano jej potem do metryki. Wylądowali pod Jelenią Górą, gdzie w poniemieckim gospodarstwie mieszkała już siostra Wawrzyńca z rodziną. Zamieszkali w Bolkowie (Bolkenhein), bo tam Wawrzyniec znalazł pracę w warsztacie stolarskim. Aleksandra zmarła wkrótce na galopujące suchoty, osierocając małą Jasię i 17-letnią Stasię. Stasia była chuda jak szczapa, miała szkorbut, przewlekle zapalenie stawów, chorobę kręgosłupa i nie umiała dobrze czytać ani pisać. Teraz musiała nadrabiać zaległości, opiekując się jednocześnie kilkunastomiesięczną siostrzyczką.

W 1950 roku Wawrzyniec ożenił się z wdową spod Buczacza, także sybiraczką. Jej mąż walczył w armii Andersa i zginął gdzieś na szlaku bojowym, nie wiadomo nawet dokładnie, gdzie. Z dwóch jej synów jeden zmarł na Syberii, drugi - Józef, urodzony w Ałtajskim Kraju w 1940 roku, przyjechał z matką do Polski. Stasia i Jasia zyskały więc przyrodniego brata. Wkrótce urodził się jeszcze jeden - Zbyszek.

***

Zaraz po maturze Janka wyszła za mąż za Stefana Kwietnia, nauczyciela muzyki. Nie było skandalu, bo tak się złożyło, że w krótkim czasie aż pięciu nauczycieli z Liceum Pedagogicznego w Świdnicy ożeniło się z uczennicami: historyk, dwóch muzyków, germanista i chyba matematyk.

Miłość Janki i Stefana wybuchła na studniówce, a na balu maturalnym już planowali wesele. Zaczną nowe życie, oderwą się od ponurych wspomnień. Stefan śmiał się potem, że wychował sobie żonę. Zaczęli wertować ogłoszenia, szukać szkoły, która oferuje nauczycielom mieszkanie. Znaleźli takie miejsce we wsi Sidzina pod Rabką. Górale przyjęli ich życzliwie, Janina urodziła córkę i syna, zaczęła studiować w Krakowie nauczanie początkowe; to wtedy była nowość, kierunek dopiero się przebijał.

Gdy dzieci zaczęły chorować na astmę, lekarze radzili zmianę klimatu. Znowu jechać w nieznane, zaczynać wszystko od początku? Stefan, który dla dzieci zrobiłby wszystko, nie miał wątpliwości: przeprowadzamy się, i to im szybciej, tym lepiej. W "Głosie Nauczycielskim" znaleźli kilka propozycji pracy - w grę wchodziły Rewal, Białowieża i Sierakowice. Pracowali akurat jako wychowawcy na koloniach letnich nad morzem, więc wybrali się obejrzeć te Sierakowice. Już po drodze zachwyciły ich piękne krajobrazy: lasy, jeziora, pagórki, woda czysta, trawa zielona…

W Sierakowicach Janina wchodzi do sklepu, by kupić coś do picia, i truchleje, bo klientki ze sprzedawczynią rozmawiają w jakimś dziwnym, niezrozumiałym języku. Na przystanku autobusowym - to samo. Nie pojmuje nic a nic. W gdańskim Conradinum, gdzie jest baza kolonijna fabryki obuwia z Nowego Targu, opowiada o swoich przeżyciach. Koleżanki zdecydowanie odradzają: Kaszubi są zamknięci, niechętnie przyjmują obcych, nie wiadomo zresztą, czy to Niemcy, czy Polacy. Znajdźcie sobie coś innego…

Górale nie chcą ich puścić, kochają Stefana, który jest dla nich ważniejszy niż inni nauczyciele, bo uczy dzieci gry na skrzypcach, a co to za góral, który nie umie wydobyć ze skrzypek tęsknych melodii?

***

Gdy w 1977 roku z całym dobytkiem zajechali ciężarówką do Sierakowic, był wieczór. Weszli do mieszkania, a tam smród, brud i ubóstwo, kurzy nawóz na podłodze, bo w pustostanie sąsiedzi hodowali kury. Janina złapała ścierkę i płacząc, zaczęła porządki. Może to jednak rzeczywiście nie był dobry pomysł, by tu przyjeżdżać?...

W szkole przyjęto ich dość sympatycznie. Czasem tylko słyszeli cedzony przez zęby epitet: - Te bose Antki!
- Nie jesteśmy żadnymi bosymi Antkami, przyjechaliśmy ciężarówką z przyczepą! - wypaliła kiedyś pół żartem, pół serio.

Zakładała w swoich klasach drużyny zuchów, organizowała ogniska, wieczornice, biwaki, kuligi… Spotykając się z rodzicami uczniów, zaczynała rozumieć ich problemy, dowiadywała się, jak traktowano Kaszubów w szkole jeszcze parę lat wcześniej, jak szykanowano, poniżano, wyśmiewano, zabraniano mówić po kaszubsku. Zauważyła, że najwięcej kłopotów mają uczniowie mieszkający na tzw. wybudowaniach, czyli w gospodarstwach odległych od wsi. Ci najsłabiej znali język polski.

Pamięta dziewczynkę, która nie odzywała się w klasie ani słowem, nie odpowiadała na pytania, choć z pisaniem nie miała problemów. Gdy Janina Kwietniowa zaczęła z grupą uczniów prowadzić zajęcia korekcyjne. Usłyszała, że dziewczynka rozmawia z kolegami po kaszubsku.

- Możesz tak mówić i w klasie - zachęciła uczennicę. Mała stopniowo zaczęła się odblokowywać. Potem należała do najlepszych.

***

Gdy na początku lat 80. została doradcą metodycznym w Ośrodku Kształcenia Nauczycieli w Gdańsku i jeździła od szkoły do szkoły w całym regionie, przekonała się, że nie są to problemy tylko jednej szkoły. Razem z koleżanką metodyczką Józefą Siudaczyńską, notabene pochodzącą z Wilna, zaczęły zbierać kaszubskie piosenki i nie tylko wydały śpiewnik, ale przygotowały konspekty dla nauczycieli, wskazując metody nauczania kultury kaszubskiej.

Posłużyły się metodą francuskiego pedagoga Celestyna Freineta, który zalecał, by dziecko przede wszystkim poznawało swoje otoczenie, swój region, by samo zbierało informacje o otaczającym go świecie. Niektóre nauczycielki Kaszubki były jednak przeciwne temu, by pozwalać dzieciom mówić w szkole po kaszubsku, nawet podczas przerw.

- To powoduje - argumentowały - że nie uczą się języka literackiego. Będą miały trudności w liceum…

Prawdziwe zmiany dokonały się w nowej Polsce. Przy wydatnej pomocy Uniwersytetu Gdańskiego, w szczególności profesora Brunona Synaka, stworzono w Sierakowicach Podyplomowe Studium Pedagogiki Regionalnej i Alternatywnej. Studium podyplomowe na wsi? A tak, bo regionu trzeba się uczyć w terenie! Na pierwszy rok zgłosiło się 36 słuchaczy, pieniądze na ich nauczanie wyłożyły samorządy.

Teraz to już chleb powszedni, ale początki nie były łatwe. Pani Kwietniowa nie chce oczywiście przypisywać sobie jakichś szczególnych zasług, mówi skromnie o inspirowaniu pewnych działań metodycznych, ale Wanda Lew-Kiedrowska, prezes Stowarzyszenia Nauczycieli Języka Kaszubskiego "Remusowi drëszë", wręczając Janinie Kwiecień w szkole w Kamienicy Szlacheckiej odznaczenie zwane Ryngrafem Witosława, dowodzi, że to właśnie ta góralka nauczyła "szkólnych", jak przekazywać dzieciom i młodzieży kulturę kaszubską.

***

- Nikt mnie już tutaj nie sprzeda, bo po kaszubsku wszystko rozumiem, choć mówię nie za dobrze - śmieje się Janina Kwiecień, jedząc pulki ze śledziami. - Jestem Kaszubką z wyboru.

Czwartą kadencję piastuje stanowisko starosty kartuskiego, co świadczy, że i wyborcy uznali ją za swoją. Podczas ostatnich wyborów nie obyło się jednak bez zgrzytu politycznego. Kwietniowa, choć była członkiem Platformy Obywatelskiej, startowała z listy swojego Komitetu "Samorządne Kaszuby - Nasze Sprawy", z którym jest związana od 1998 roku. Przed wyborami lokalni szefowie PO namawiali ją, by wystartowała z listy partyjnej. Odmówiła. - Nie mogę zawieść ludzi. Nie jestem chorągiewką na wietrze…

Poseł Stanisław Lamczyk, szef PO w Kartuzach, złożył więc wniosek o wykluczenie jej z partii. Niektórzy mówią, że działacze Platformy sami sobie strzelili w stopę, bo w terenie liczą się ludzie, nie szyldy partyjne. Ale to już zmartwienie PO.

***

Wracamy do korzeni. Wprawdzie od lat Kaszuby są jej domem, ale odkąd zaczęła jeździć na Ukrainę do Białokrynicy, skąd pochodzą jej rodzice, ma w sercu jakieś poczucie straty. Niedawno, przy okazji remontu cerkwi, odnaleziono akt erekcyjny świątyni i okazało się, że był to dawniej kościół katolicki i że ufundował go jej dziadek.

Mieszkańcy wsi odnowili grób fundatora Różnickiego i co roku zapraszają jego potomków na odpust… I tak stopniowo ta nieznana wieś stała się jej bliska. Przy okazji kuzyni pani Janiny zajęli się badaniem drzewa genealogicznego i okazało się, że przodkowie Różnickich przywędrowali do Białokrynicy w 1760 roku. Skąd? Z okolic Krakowa. Więc jednak - prawie góralka…

Ale życie Janiny Kwiecień toczy się tu, na Kaszubach. Jej syn ożenił się z Kaszubką i tutaj rosną wnuki. Tu ma wypróbowanych i serdecznych przyjaciół.

- No i grób męża jest tutaj. To wiąże w sposób szczególny - mówi ze łzami w oczach.
Potrąciło go auto, gdy w Sierakowicach przechodził przez ulicę.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki