Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdyńska terapia szokowa. Większość podopiecznych domów dziecka jest molestowanych?

Szymon Szadurski
Szymon Szadurski
Barłomiej Brosz
Czy 80 procent dzieci w gdyńskich domach dziecka doświadczyło przemocy seksualnej ze strony innych wychowanków, a władze miasta przymykają na to oko? A może dzieci wykorzystywane są przez dorosłych, w nieczystej rozgrywce wokół samorządowych pieniędzy i stanowisk.

Czterech na pięciu wychowanków domów dziecka w Gdyni było seksualnie wykorzystywanych przez swoich kolegów, a dorośli opiekunowie udawali, że o tym nie wiedzą. To dane z raportu, jaki Justyna Zalewska-Klóska, były superwizor Specjalistycznego Ośrodka Pomocy dla Dzieci Krzywdzonych złożyła na ręce prezydenta Wojciecha Szczurka.

Zdaniem Zalewskiej-Klóski, odpowiedzialność za to ponoszą władze miasta, świadomie ignorujące problem, który mógłby naruszyć wizerunek Gdyni i jej włodarzy. To poważne oskarżenie. Władze Gdyni bagatelizują je jednak, odpowiadając, że nie ma podstaw ani do tego, by mówić, że skala przemocy jest tak duża, ani by cokolwiek zarzucać prezydentowi i podległym mu urzędnikom.
Usiłując weryfikować wersje obu stron, wysłuchujemy właściwie dwóch niewiele mających ze sobą wspólnego historii, które łączy tylko kilka podstawowych faktów i nazwisk.

Kilka faktów

Specjalistyczny Ośrodek Wsparcia dla Dzieci Krzywdzonych (SOW) powołany został w 2004 roku, jako pionierska w skali polskiej placówka. Jej pracownicy, wysoko wykwalifikowani terapeuci, mieli nieść pomoc dzieciom, ofiarom przemocy w rodzinie, gwałtów, nadużyć seksualnych. Organizacyjnie ośrodek podlegał gdyńskiemu samorządowi. Przez ponad dwa lata wszystko układało się znakomicie.

Ośrodek cieszył się wielkim zaufaniem przełożonych, pracowników wysyłano na drogie, dofinansowywane z Unii Europejskiej specjalistyczne szkolenia, często zagraniczne. Jedna z terapeutek, Grażyna Lewko dostała prestiżową nagrodę roku dla najlepszego psychotraumatologa Unii Europejskiej od Fundacji Dzieci Europy. SOW szybko stał się wiodącą w kraju placówką, jego rozwój z wielkim zainteresowaniem obserwowało środowisko psychologów i psychoterapeutów.

W marcu 2007 roku na skutek zmian organizacyjnych SOW trafił pod nadzór merytoryczny i finansowy Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Współpraca obu placówek nie układała się najlepiej. Wokół SOW zaczęła się robić niedobra atmosfera, nasilały się kontrole.

Kulminacja nastąpiła w lipcu tego roku, wraz z odejściem dyrektor Joanny Fili. Jej następczyni została źle przyjęta przez zespół. Wskutek tego pięciu terapeutów (ponad połowa zespołu), w tym Grażyna Lewko, odeszło. We wrześniu powstał wspomniany raport Zaleskiej-Klóski. W ub. tygodniu Wojciech Szczurek złożył w prokuraturze zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez byłych psychologów z SOW za to, że mając takie szokujące informacje, nie zgłosili ich do prokuratury.

Terapeuci: Miasto zamiata pod dywan

Byli pracownicy SOW chętnie dzielą się swoimi opiniami, ale anonimowo. Po złożeniu wniosku do prokuratury przez prezydenta ich prawnicy odradzili im publicznych wypowiedzi w tej sprawie pod nazwiskiem.

- Zniszczyli nas. Ta placówka praktycznie przestała istnieć i już nigdy się nie odrodzi - tak podsumowuje sytuację jeden z psychologów.

Jego zdaniem, kłopoty ośrodka zaczęły się w ub. roku, gdy na prośbę ówczesnej wicedyrektor MOPS, Bożeny Nowakowskiej, zaczęli częściej diagnozować podopiecznych rodzinnych domów dziecka, a także Domu Dziecka w Demptowie.

- Notabene pani ta straciła potem za to posadę, bo w gdyńskim MOPS za własne zdanie płaci się wysoką cenę - komentuje nasz rozmówca. - Wtedy jednak spełniliśmy jej życzenie. I zaczął się cyrk. Okazało się, że opiekunowie w rodzinnych domach dziecka nie są w ogóle przygotowani do opieki nad wychowankami. W placówce w Demptowie również wykryliśmy mnóstwo uchybień.

Rozdzielano rodzeństwa, w jednym domu umieszczano ze sobą dzieci zdemoralizowane z wymagającymi szczególnej opieki, co najgorsze zaś, sprawców i ofiary przemocy seksualnej. A to już bardzo niebezpieczny schemat, bo jedno dziecko zgwałci drugie. Słowem - cały system był chory. Gdy jednak zaczęliśmy informować o tym MOPS i władze Gdyni, próbowaliśmy doprowadzić do zmian, usłyszeliśmy, że jesteśmy niekompetentni. Nasi zwierzchnicy bali się prawdy, bo skandale seksualne w mieście, gdzie panuje propaganda sukcesu, nie są wskazane.

Zdaniem terapeutów, szczególnie zainteresowany zamieceniem sprawy pod dywan był wicedyrektor MOPS, Franciszek Bronk. Nie dość, że jest byłym, wieloletnim dyrektorem Domu Dziecka w Demptowie, a okazało się, że kompletnie nie orientował się, co się tam dzieje, to jeszcze w placówce tej pracuje obecnie jego żona i rodzina.

Terapeuci twierdzą, że sytuacja jeszcze się zaogniła, gdy stwierdzili, iż w jednym z rodzinnych domów dziecka został zgwałcony nieletni podopieczny, a w innym opiekunowie źle traktują wychowanków. Poszły wnioski do sądu rodzinnego, choć jak mówią psychologowie - zarówno władze Gdyni, jak i kierownictwo MOPS stanowczo odradzało takiego postępowania.
- Łącznie wysłaliśmy sześć wniosków do sądu. Trudno jednak powiedzieć, ile razy odwiedziono nas od takiego pomysłu, a w ilu przypadkach zrezygnowaliśmy z restrykcyjnego działania dla dobra dzieci, postanawiając interweniować innymi metodami - mówi jeden z psychologów. - Kiedy jednak MOPS i władze Gdyni zorientowały się, że nie zamierzamy niczego tuszować, rozpoczął się odwet.

W ciągu roku przeprowadzono w ośrodku dziewięć kontroli. Podobno żądano wydania kart pacjentów, których ze względu na tajemnicę zawodową nie wolno udostępniać. Pracownicy wspominają, że w 2008 roku represje się nasiliły. W końcu zwolniona została dyrektor SOW, do której terapeuci mieli pełne zaufanie. Obowiązki kierowania placówką powierzono osobie bez przygotowania psychologicznego, pani, która była dawniej w SOW radcą prawnym, ale na skutek wewnętrznych konfliktów została zwolniona.

- To był dla nas jasny sygnał, w jakim kierunku zmierza sytuacja.

Nowa dyrektor szybko wzięła się za porządki, zaczynając bardzo skrupulatnie rozliczać terapeutów z czasu pracy. Ci zatrudnieni na pełnych etatach mieli po osiem godzin dziennie przebywać w SOW. Nie mogli, jak dotychczas, wykonywać części pracy, np. opisywania kart pacjentów, w domu.
- Przebywanie osiem godzin w ośrodku jest niemożliwe. Pracując z tak trudnymi, traumatycznymi przypadkami, sami doznalibyśmy traumy - mówią terapeuci. - Taki model pracy nie jest stosowany w żadnych tego typu placówkach w Europie. Mieliśmy tego dość i zaczęliśmy składać wypowiedzenia.

Miasto: Terapeuci pomawiają i marnotrawią

Wiceprezydent Gdyni Michał Guć, któremu podlega ośrodek, całą tę opowieść traktuje w kategoriach bajki.

- Jedyny wniosek do prokuratury złożony przez SOW okazał się pomówieniem - mówi. - W sierpniu śledztwo umorzono. Ani mnie, ani kierownictwu MOPS nikt nigdy nie zgłaszał przypadków molestowania w domach dziecka. Pracownicy SOW opowiadali o teoretycznych zagrożeniach, ale pytani, czy odkryli konkretne przypadki, zawsze odpowiadali przecząco.
Franciszek Bronk, wicedyrektor MOPS powołuje się na twarde dane:
- W żadnej z 33 diagnoz, przekazanych mi przez pracowników ośrodka, a dotyczących podopiecznych placówki w Demptowie, nie pojawił się nawet cień stwierdzenia, iż dzieci te mogły paść ofiarą nadużyć seksualnych w Domu Dziecka. Prawdą jest natomiast, że wobec dwóch wychowanków pojawiło się podejrzenie, iż mogli być molestowani, zanim do Demptowa trafili. Zresztą jak pan to sobie wyobraża? W Domu Dziecka jest cały sztab wykwalifikowanych wychowawców. Ośmiu na dziesięciu ich podopiecznych byłoby ofiarą takich przeżyć, a nikt by niczego nie zauważył? Nawet gdyby zauważyli, to wszyscy byli w zmowie i nie chcieli tego ujawnić, jak sugerują terapeuci? Jaki mieliby w tym cel?

Urzędnicy powołują się na ustalenia sądu i prokuratury. Wynika z nich, że do gdyńskiego Sądu Rodzinnego w 2008 roku wpłynęły z SOW tylko dwie sprawy o molestowanie, w 2006 roku jedna, a w 2007 roku spraw takich w ogóle nie było. Do prokuratury trafiły poprzez sąd rodzinny tylko dwa zawiadomienia ośrodka. Jedno z nich w ogóle nie dotyczyło Gdyni. Obie sprawy umorzono.

Franciszek Bronk mówi, że atmosfera pomiędzy MOPS a SOW zaogniła się z zupełnie innych powodów. Winą za to obarcza niekompetencję terapeutów. W ośrodku panował bałagan organizacyjny. Trwała niesubordynacja i marnotrawienie pieniędzy. Psychologowie przychodzili do pracy, kiedy chcieli. Miasto miało zastrzeżenia do kosztów porad, głównie superwizji. Wykonujący je na umowę-zlecenie specjaliści pobierali za jedną nawet 400 zł.

Dyrektor MOPS Mirosława Jezior mówi, że w kwietniu tego roku poprosiła byłą dyrektor ośrodka, aby zorientowała się, czy części kosztów takich porad nie mógłby refundować Narodowy Fundusz Zdrowia.

- Do lipca, czyli do momentu zwolnienia byłej dyrektor nikt z SOW nie znalazł jednak czasu, aby pojechać do siedziby NFZ i zasięgnąć języka w tej sprawie - utrzymuje Jezior.

Kolejne spięcie wynikło, gdy o dalszej pracy z SOW słyszeć nie chcieli już opiekunowie z rodzinnych domów dziecka, bo wzywani do terapeutów w celu wyjaśnienia niektórych sytuacji, czuli się jak na przesłuchaniu. Wiceprezydent Guć wspomina, iż w jednym z przypadków opiekun skarżył się, że dziecko, które trafiło pod opiekę SOW, na skutek leczenia uciekło z domu. W kilku innych wpływały skargi, że trauma krzywdzonych pacjentów, zamiast maleć, powiększa się.
Wiceprezydent Guć bzdurą nazywa stwierdzenia, iż podczas kontroli w ośrodku łamano prawo. Podkreśla, że wydania dokumentacji żądali od terapeutów nie urzędnicy, lecz biegli sądowi i specjaliści z odpowiednimi uprawnieniami, aby takie materiały przeglądać, weryfikować i oceniać.

Mimo to ich nie uzyskali. Urzędnicy postanowili więc reagować ostrzej, skutkiem czego było zwolnienie dyrektor ośrodka. Gdy jej zastępczyni zaczęła wymagać dyscypliny pracy, pracownicy postanowili lawinowo składać wypowiedzenia. Dodaje, że SOW, wbrew temu co mówią byli pracownicy, normalnie funkcjonuje. Nie ma mowy o rozbiciu zespołu, bo na miejsce terapeutów, którzy odeszli, przyszli nowi. Tylko we wrześniu, już po zmianach kadrowych, w ośrodku udzielono 108 porad.

Prawdy poszuka prokurator

Kto ma rację w sporze terapeutów z władzami miasta, wyjaśni prokuratura. To jedna z nielicznych okoliczności sprawy, która cieszy obie strony konfliktu. Michał Guć mówi, że terapeuci, jeśli rzeczywiście wiedzieli o przypadkach molestowania, a nie zgłaszali ich, złamali prawo i muszą ponieść odpowiedzialność. Terapeuci twierdzą, że na obecnym etapie sprawa jest nie do wyciszenia, więc w sprawie nagminnego krzywdzenia dzieci może się coś zmieni.

- Prokuratura i sądy będą miały dużo pracy - mówi jedna z terapeutek. - Wyjdą jeszcze na światło dzienne takie sprawy, których nikt się nie spodziewa nawet w najgorszych snach. Jestem tego pewna, choć mówię to bez żadnej satysfakcji. Najgorszy w całej sytuacji jest bowiem fakt, iż znowu straciły dzieci.

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki