Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdynianka Hanna Sypniewska jako jedyna Polska uczestniczyła w Baikal Ice Running Marathon [ZDJĘCIA]

Irena Łaszyn
Hanna Sypniewska: Najtrudniejszy w Baikal Ice Marathon jest dojazd. Powalają ceny, odległości, ale sam maraton to pestka
Hanna Sypniewska: Najtrudniejszy w Baikal Ice Marathon jest dojazd. Powalają ceny, odległości, ale sam maraton to pestka Hanna Sypniewska
Była kilka kilometrów od brzegu, gdy usłyszała detonacje. Burza? Armia na ćwiczeniach? Nie, to lód pękał. O Hannie Sypniewskiej z Gdyni, która jako jedyna Polka uczestniczyła w tegorocznym Baikal Ice Running Marathon i przebiegła… najgłębsze jezioro świata.

Już na początku prosi, by nie robić z niej bohaterki. Twierdzi, że przebiegnięcie zamarzniętego Bajkału nie jest żadnym wyczynem. W zasadzie każdy, kto żyje w miarę aktywnie, da sobie z tym radę. To bardzo przyjemny maraton, nieźle zorganizowany, z życzliwymi kibicami. Nikt nie warczy, jak podczas Maratonu Solidarności po trójmiejskich ulicach, gdzie trzeba wstrzymać ruch, a kierowcy dostają piany.
- Podczas Baikal Ice Running Marathon tylko jezioro warczało, niezadowolone z ingerencji intruzów - uśmiecha się Hanna Sypniewska. - Gdy usłyszałam ten hałas po raz pierwszy, aż przystanęłam ze zdumienia. Burza? Armia na ćwiczeniach? Huki i trzaski roznosiły się echem na wszystkie strony. Tak jakby piorun strzelił gdzieś blisko ciebie albo ktoś z dziesiątego piętra zrzucił na beton kilkadziesiąt desek.

Te detonacje usłyszała już poprzedniego dnia, gdy ruszyła na trening. Jezioro trzeszczało, odzywało się przy każdym kroku. Wydawało się, że ktoś za nią biegnie, ale nikogo nie było.
Olga, gospodyni z Listwianki, u której wynajęła kwaterę i z którą podzieliła się wrażeniami, określiła to poetycko: Oziero dyszyt.

A więc, jezioro dyszało, zawodnicy biegli. Jedni w maratonie, inni - w półmaratonie, bo tak ocenili swoje siły. Wystartowało około setki, choć chętnych jest zwykle cztery razy więcej. Organizatorzy, ze względu na bezpieczeństwo, te miejsca limitują, żeby potem wszystko ogarnąć. Dlatego zapisywać się trzeba dużo wcześniej.
Hanna Sypniewska zrobiła to z rocznym wyprzedzeniem.

Niby przypadkiem

Zdjęcia tego nie oddają. Tego, że jest tak delikatna i filigranowa. Zwłaszcza gdy się wie, gdzie już była i co zdobyła. Oprócz paru miejsc na podium, w biegach, ma przecież za sobą dosyć ekstremalne wyprawy. Wdrapywała się na Kilimandżaro, była rowerem na Nordkappie, objechała na dwóch kółkach północną Norwegię.
- Żaden wyczyn - powtarza.

Jasne, żaden wyczyn. Stoi przede mną niepozorna kobietka, raptem 152 cm wzrostu i 52 kg wagi. Trochę zadziorna, trochę niepokorna. Płomienne włosy, zero kokieterii, dużo marzeń.
- Za rok skończę 60 lat - oświadcza. - Nie warto tych marzeń odkładać na później.
Biegać zaczęła niespełna trzy lata temu. Jak wszyscy - dla zdrowia.
- Przecież dziś każdy biega, młody i stary - bagatelizuje. - Bieganie stało się modne. Moja sąsiadka zaczęła już na emeryturze, a teraz uczestniczy w największych światowych maratonach, odnosi sukcesy.

Ta sąsiadka to Barbara Włoch-Wiszniowska. Gdy się więc ma takie sąsiedztwo i w dodatku aktywne dzieci, które do ruchu zachęcają, to wszystko jest możliwe. Synowa Ola, triathlonistka, wciąż gdzieś startuje, ma niezłe wyniki.
Pani Hanna żartuje, że zaczęła od kupna odpowiednich butów. A potem wybrała się w nich na bulwar i do lasu. Na początku hasała tylko po okolicy, potem się zapisała na pierwszy bieg i na pierwszy maraton. To było w Poznaniu. Ukończyła go, więc zapragnęła więcej. W dodatku, zupełnie przypadkiem, trafił do jej rąk informator o nietypowych maratonach na ziemi. Wśród nich był ten po zamarzniętym Bajkale, od brzegu do brzegu. Pomyślała: Pojadę! Na pewno kiedyś pojadę.

Rok później, też niby przypadkiem, wrzuciła w Google hasło "Baikal Ice Marathon". Wyskoczyły informacje, zdjęcia, regulaminy, kontakty.
- Niby przypadkiem napisałam tu i tam - wyznaje.
Zarejestrowała się, wysłała 170 euro wpisowego, zaczęła szukać taniego lokum w Listwiance koło Irkucka, gdzie jest miejsce startu.
- Ale tam tanich ofert nie ma - mówi Hanna Sypniewska. - Hotele kosztują więcej niż nad Bałtykiem w środku sezonu. Na szczęście trafiłam na kwaterę prywatną, a sympatyczna gospodyni chciała za pokój pięć razy mniej niż pobliski hotel.
Został, jeszcze bardziej drogi, bilet na samolot. I tego, niestety, nie da się przeskoczyć. Jakby nie kombinować, wychodzi ponad 3 tys. zł. Najpierw trzeba do Moskwy, potem samolotem do Irkucka, w końcu do Listwianki.

Gdy więc ktoś ją pyta, co podczas Baikal Ice Marathon było najtrudniejsze, bez wahania odpowiada: Dojazd. Powalają ceny i odległości, ale sam maraton - to pestka, bułka z masłem.

Co tam szczelina!

Nie użala się jednak nad sobą, broń Boże. Spełnianie marzeń bywa kosztowne, już się o tym kilka razy przekonała. Zasada jest prosta: Chcesz biegać - biegaj, chcesz jechać na drugi kraniec świata, to płać. Każdy marzy na własny koszt.

W każdym razie, na początku marca do Listwianki dotarła, zameldowała się na kwaterze u Olgi i niemal natychmiast pobiegła na Bajkał, żeby zobaczyć to cudo natury na własne oczy. Nie "nad", ale "na". Tam, gdzie wyznaczono trasę biegu. Czerwone proporczyki, wbite w lód, wskazywały drogę. Zaczęła się oddalać od brzegu. Jeden kilometr, drugi, piąty…
- Zaintrygował mnie wał, mniej więcej metrowej wysokości, rozciągający się od lewa do prawa - wspomina. - Z bliska okazało się, że to spiętrzone kry lodowe, za którymi równolegle do "wału" ciągnęła się… szeroka na metr szczelina, buzująca wodą. Przeskoczę? Nie przeskoczę? Zawróciłam, bo doszłam do wniosku, że nie chcę być pokarmem dla bajkalskich omuli.
Wolfgang z Niemiec, podróżnik, który wybrał się na bajkalski lód rowerem i poszedł jej pokibicować, kazał natychmiast wracać. To on powiadomił tych, co trzeba, o szczelinie na trasie biegu.

Gdy więc dotarła na wyznaczone spotkanie z organizatorami maratonu, okazało się, że wszyscy już o tej przeszkodzie wiedzieli. Ale nie wydawali się szczególnie przejęci. Na Bajkale, na początku marca, takie rzeczy się zdarzają. Trzeba po prostu uważać, nie zbaczać z wyznaczonej trasy. Szczelina ma długość 120 kilometrów, nie da się jej ominąć. Ale będzie odpowiednio zabezpieczona, spokojnie, da się przejść, nikt się nie utopi.

Pani Hanna była spokojna. Co tam szczelina, w porównaniu z tym, co ją spotkało chwilę wcześniej. To był dopiero problem! Nie znalazła swego nazwiska na liście uczestników biegu, choć formalności załatwiała rok temu!
- Miałam ze sobą całą e-mailową dokumentację i potwierdzenie przelewu, usiłowałam sprawę wyjaśnić - opowiada. - Usłyszałam, że to już czwarta niezgodność, mieli kłopot z komputerem, wkradł im się jakiś haker. Ale nie muszę się martwić, bo zostały jeszcze dwa wolne miejsca. Uff…

Dostała pakiet startowy, czyli niebieski worek na ciuchy i numer. Był to numer 20.

Po lodzie bez kolców

Organizatorzy uprzedzali, że następnego dnia pogoda szykuje się letnia, minus 18 st. C. Pomylili się, było minus 12. A im dalej od brzegu, tym cieplej. Gdy się biegnie po jeziorze, które ma 1200 m głębokości, taka informacja wcale nie cieszy. Syberyjskie mrozy to mit. Przynajmniej w marcu.

Pierwsze pięć kilometrów i - jest szczelina. Faktycznie, zabezpieczona solidnie, deskami. Trzeba biec równolegle, po czystym lodzie, niczym po szklanej tafli. Buty się ślizgają, przydałyby się kolce. Owszem, kolce pani Hania ma, ale w kieszeni kurtki. Szkoda czasu na zakładanie. Oprócz kolców, w kieszeniach muszą się zmieścić telefon, aparat fotograficzny, trochę chusteczek i żeli. Gdy słońce zacznie przypiekać, kurtka okazuje się niepotrzebna.

Ale biegnie bez większego wysiłku, nie męczy się. Byle się nie poślizgnąć, nie wywrócić.
Po 15 kilometrach warunki zmieniają się diametralnie. Na lodzie pojawia się śnieg, chwilami nawet zaspy. Na 21 kilometrze kończą bieg półmaratończycy, w tym Adam z Polski, reprezentujący Słowację. - Hania, dawaj! - zagrzewa do boju.
- Przeleciało prawie dwie i pół godziny biegu, a ja nie czułam się zmęczona - relacjonuje pani Hanna. - Każdy długodystansowy bieg należy najpierw poukładać sobie w głowie, mój bajkalski maraton układał się sam. Wystarczyło tylko rozejrzeć się wokół, a akumulatory gotowe były do dalszego wysiłku. Może to magia miejsca?

Temperatura rosła, musiała zdjąć kurtkę i przewiązać ją sobie w pasie. Wyładowane kieszenie uderzały o uda. Wyjęła więc te kolce i aparaty, biegła, trzymając je w rękach. Aż jakiś tubylec zarządził, by oddała mu to "barachło", będzie łatwiej.
Oddała, choć myśl, że sam aparat wart jest 1000 zł, do końca nie dawała jej spokoju. W dodatku bolała lewa stopa, musiała wyjąć wkładkę z buta, żeby biec dalej.
- Te ostatnie kilometry nie były łatwe - przyznaje. - Nogi zapadały się w mokrej brei, śnieg się topił, lód uginał. Niby miał metr czy dwa grubości, ale pod nim tych metrów było dużo, dużo więcej. To działało na wyobraźnię…
I wreszcie - meta. Dwa słupki z napisem "Finish". Ktoś jej gratuluje, ktoś fotografuje. Jej czas to 5 godzin i cztery minuty. Ósme miejsce. Radosław Serwiński z Bydgoszczy zajmuje czwarte. Ale wśród kobiet Polka jest tylko jedna: Hanna Sypniewska z Gdyni.

Potem uczynny tubylec oddaje "barachło", Hanna dziękuje. Jest cała mokra, od czapki po skarpetki. Może zrobiła błąd, nie zakładając kolców?

Drugi brzeg

Do Listwianki wracali poduszkowcem. To znaczy - mieli wracać. Ale pojazd się psuł, a dyszący Bajkał wyprodukował kolejną szczelinę. Ta "zabezpieczona" też okazała się nieprzejezdna, napierający lód stratował deski. No więc, pieszo po tym, co z nich zostało, z duszą na ramieniu, byle szybciej do brzegu. Po drugiej stronie czekały samochody. Można jechać po lodzie, prosto do hotelu, na oficjalne zakończenie imprezy.

Na pamiątkę udziału w biegu dostała medal. Podobnie jak inni zawodnicy.
- Mnie naprawdę nie zależało na zwycięstwie - zapewnia, i znowu nie ma w tym cienia kokieterii. - Ja chciałam tam być. Zimą Bajkał jest najpiękniejszy.

Następnego dnia zaczęła się odwilż. Ale pani Hania ponownie wybrała się na jezioro. Dotarła do 120-kilometrowej szczeliny. Podziwiała nakładające się na siebie zwały lodu i śniegu, niemal przezroczyste lodowe tafle i kawałki kry, zaczęła robić zdjęcia.

Bajkał dyszał, gdy się z nim żegnała. Warczał. Było pięknie, akurat zachodziło słońce.
Na brzegu ktoś ustawił tabliczkę, że wjazd na jezioro zabroniony. Tam wiosną się nie jeździ i nie biega. Miała szczęście.

Gdzie tym razem

Czasami ją ktoś pyta, jak dużo trenuje. Czy często biega? Odpowiada, że nie, bo nie ma na to czasu. Nadal pracuje, jest czynna zawodowo. W tygodniu biegnie więc dwa-trzy razy po 10-15 kilometrów, w weekend - jakieś 30 kilometrów. Ale nie spina się, że musi to być akurat taki dystans, bez względu na okoliczności. Nawet przed tym bajkalskim maratonem specjalnie się nie wysilała. Może dlatego że nie bardzo mogła, bo leczyła kontuzję?

Wciąż też ktoś pyta, gdzie pobiegnie następnym razem. Odpowiada, że ma kilka pomysłów, ale nie ma tylu pieniędzy. Dużo maratonów jej się marzy, na przykład ten po Wielkim Murze w Chinach, podczas którego trzeba pokonać pięć tysięcy schodów. Albo ten wokół Mount Everestu. Albo ten na Saharze, Grenlandii, Antarktydzie. Tyle jest na świecie maratonów, kto by je wszystkie spamiętał.

Jedno jest pewne: najbliższy start szykuje się w Gdyni, 21 czerwca, o godz. 23.59. To IX Nocny Bieg Świętojański, prawdziwe wyzwanie dla śpiochów. Na szczęście, to tylko 10 kilometrów. Jeszcze człowiek zdąży do łóżka, jeśli nie zechce się na mecie integrować. Bo bieganie to nie tylko relaks i adrenalina, to także przyjaźnie, niezależne od płci i wieku. Czasami, żeby się z kimś spotkać, warto gnać do innego miasta.

Szkoda, że na Maraton Solidarności przyjeżdża coraz mniej osób. Jej znajomi nie lubią tego biegu. W innych miastach - życzliwi kibice, stoliki z jedzeniem i łakociami, u nas - podobno z braku pieniędzy - nie ma nawet banana czy kostki cukru. A gdy człowiek biegnie 42 km 195 m, to traci kalorie i potrzebuje wzmocnienia. Nie każdy ma tu rodzinę, która gdzieś na trasie podrzuci kanapkę.

Ale to temat na inną opowieść.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail.

Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki