Powodem likwidacji tamtejszej kardiologii mają być względy ekonomiczne. Urząd Marszałkowski nie przesądza na razie losu tego oddziału, przyznaje jednak, że przynosi on szpitalowi finansowe straty. Tymczasem kardiolodzy alarmują - wizja wspaniałej opieki zdrowotnej prezentowana przez Urząd Marszałkowski w programie "Zdrowie dla Pomorzan" nijak ma się do rzeczywistości. W licznych ośrodkach kardiologii inwazyjnej ratuje się życie chorym na zawał serca, tyle że potem, w ciągu roku, dwóch lat wielu z nich umiera. I to właśnie z powodu braku tzw. zachowawczej opieki kardiologicznej. Właśnie z myślą o takich chorych dr Michał Szpajer, ordynator kardiologii w Gdyni Redłowie, stworzył unikatowy w skali naszego regionu Gdyński Ośrodek Diagnostyki i Leczenia Niewydolności Serca.
- To bardzo ambitny program, prowadzony przez doświadczony zespół, pod których stałą opieką jest już ponad 400 chorych - chwali prof. Grzegorz Raczak, szef kardiologii w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku.
Pech w tym, że Narodowy Fundusz Zdrowia nie dostrzega problemu chorych z niewydolnością serca i płaci za nich dużo mniej, niż ich leczenie kosztuje. Prof. Raczak ostro sprzeciwia się więc wszelkim zamachom na ten oddział i grozi interwencją u wojewody pomorskiego oraz krajowego konsultanta ds. kardiologii.
- Nie można likwidować oddziałów szpitalnych, a w tym przypadku kardiologii, tylko ze względu na to, że są one "niedochodowe" - oburza się Ryszard Dubiela, przewodniczący Rady Pomorskiego NFZ, której głównym zadaniem jest czuwanie nad właściwym rozdziałem środków finansowych oddziału NFZ w aspekcie bezpieczeństwa zdrowotnego mieszkańców regionu. Zdaniem Dubieli, aktualnie na Pomorzu (i w całej Polsce) istnieje duża dysproporcja między potencjałem medycznym ośrodków kardiologii inwazyjnej i nieinwazyjnej. Przyczyną tego stanu jest krańcowo wadliwy system finansowania świadczeń kardiologicznych ukierunkowany, w nieuzasadniony niczym sposób, na kardiologię inwazyjną.
- W Gdyni i jej okolicach, obejmującej ok. 300 tys. mieszkańców, funkcjonują dwa szpitalne ośrodki kardiologii wzajemnie się uzupełniające - mówi Dubiela. - Kardiologia inwazyjna i elektroterapia w Szpitalu Miejskim oraz kompleksowa terapia niewydolności serca w Szpitalu Morskim. To wzorcowy model opieki, który winien być powielany na całym Pomorzu. Bo cóż z tego, że ratujemy zawałowcom życie, skoro potem z powodu braku dalszej opieki skazujemy ich na śmierć.
Potwierdza to prof. Stefan Grajek, kierownik I Kliniki Kardiologii UM w Poznaniu. - Pracowni kardiologii inwazyjnej mamy pod dostatkiem, dzięki nim tzw. śmiertelność szpitalna w ostatnich latach zmniejszyła się z 30 do 4,5 procenta, a więc prawie siedmiokrotnie! Te wyniki plasują nas w gronie najlepszych ośrodków europejskich. Dramatem jest natomiast to, że w ciągu 30 dni od opuszczenia szpitala śmiertelność wśród tych szczęśliwców wzrasta do 9 proc.
To dwukrotnie większa liczba zgonów w porównaniu do zgonów w szpitalach. Po roku od wystąpienia zawału wskaźnik ten sięga aż 15 procent leczonych. Dlaczego? Bo nie wiadomo, kto ma się takim pacjentem zająć - czy nadal kardiolog, lekarz rodzinny czy internista, diabetolog lub hipertensjolog. Lekarz rodzinny, do którego pacjent zgłasza się w pierwszej kolejności, odsyła taką osobę przede wszystkim do kardiologa, gdzie czekają go wielomiesięczne kolejki.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?