Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdynia: Powstaje film o Grudniu '70

Ryszarda Wojciechowska
Ekipa na planie. Teraz powstają zdjęcia dokumentalne. Kręcenie fabularnych rozpocznie się w styczniu 2010 r. Wtedy będzie już  skompletowana pełna obsada aktorska.
Ekipa na planie. Teraz powstają zdjęcia dokumentalne. Kręcenie fabularnych rozpocznie się w styczniu 2010 r. Wtedy będzie już skompletowana pełna obsada aktorska. fot. Tomasz Bołt
Rozpoczęło się kręcenie zdjęć dokumentalnych. Opowiedziana zostanie historia rodziny Drywów.

W Gdyni ruszyły zdjęcia do pierwszego fabularnego filmu o Grudniu 70. Co do jednego wszyscy w ekipie są zgodni. Takiego filmu fabularnego jeszcze w polskim kinie nie było. Grudzień 70 to temat, który do tej pory był jedynie fabularnie markowany. Reżyser Antoni Krauze i pozostali filmowcy, pracujący przy tej produkcji, mają więc świadomość, że dotykają czegoś bardzo ważnego.

- Nasz film opowiada o zwykłych ludziach. Dlatego Brunon Drywa nie może mieć twarzy Dorocińskiego, Małaszyńskiego czy Pazury. Dopasowywanie znanych, topowych aktorów do grudniowych bohaterów byłoby nieporozumieniem - tłumaczy Kazimierz Beer (NORDFILM), współproducent filmu pt. "Czarny czwartek", z podtytułem "Gdynia 70".

O aktorach więc jeszcze nie rozmawiamy, dopóki nie zamkną całej obsady. Autorzy scenariusza, na podstawie którego powstaje film, to: Mirosław Piepka i Michał Pruski. Obaj z Trójmiasta. Na pytanie, dlaczego chcą pokazać tylko Grudzień gdyński, skoro wydarzenia miały też dramatyczny przebieg w Gdańsku, Elblągu czy Szczecinie, odpowiadają, że Gdynia była jedynym miejscem, gdzie niczego nie zdemolowano, nie podpalono, nie rozgrabiono. Wybita została tylko jedna szyba sklepowa i to przez przypadek. Gdynia więc, jak mówią, była klasycznym przykładem zbrodni ludobójstwa. Obaj przyznają, że nie chcieli opowiadać tylko o wydarzeniach, które się działy na ulicy. Postanowili grozę tamtych dni pokazać poprzez losy jednej rodziny.

Wybrali dramatyczną historię Brunona i Stefanii Drywów. Dlaczego?

Mirosław Piepka: - Większość tych, którzy zginęli w Gdyni, to byli ludzie młodzi, głównie kawalerowie. A Brunon Drywa miał 34 lata, żonę i troje dzieci, w wieku od 4 do 8 lat. Postanowiliśmy dotrzeć do tej rodziny. Udało nam się ustalić, że pochodzili ze wsi Tuchlinek na Pomorzu. Wybraliśmy się tam z Michałem. Chodziliśmy od chałupy do chałupy, rozpytując o nich. W końcu ktoś nam powiedział, że Stefania Drywa, wdowa, mieszka w Sierakowicach.
Pani Stefania i dzieci, dziś już dorosłe, przyjęli ich serdecznie. Pomysł na film zaakceptowali.
- Potrzebowali jednak czasu, żeby się przed nami otworzyć. Nie było im łatwo wracać do wspomnień. Pani Stefania, pytana, czy od tamtego, grudniowego dnia była kiedyś na stacji Gdynia Stocznia, gdzie zginął jej mąż, odparła, że nie. Nie mogła - opowiada Mirosław Piepka.

- Dla tej rodziny życie stało się koszmarem - wtrąca Michał Pruski. - Od momentu, kiedy został zastrzelony Brunon Drywa, wszystko legło w gruzach. Stracili nie tylko męża i ojca, ale jedynego żywiciela. Bywało, że musieli zbierać butelki i sprzedawać, żeby wystarczyło na chleb. Cztery butelki to był dla nich jeden bochenek. Jeszcze do dziś to pamiętają.

Dla autorów scenariusza najtrudniejsza, ale i najciekawsza była dokumentacja tamtych wydarzeń. Przez pięć miesięcy jeździli po Polsce, szukając źródeł. A już się ich niewiele ostało. Większość świadków odeszła. W IPN dokumenty są w szczątkowej formie.

Tych, którzy mogli coś wnieść do tej historii, szukali potem niemal po całym świecie. Odnajdywali w Nigerii, w Nowym Jorku. Dotarli do stenogramów Trepczyńskiego, ówczesnego dyrektora sekretariatu Władysława Gomułki, który na swój użytek stenografował tajne spotkania, jakie się wtedy odbywały. Udało im się też dotrzeć do półtajnych SB-ckich materiałów z egzekutyw w KW PZPR w Gdańsku. Otrzymali także zgodę z Sądu Okręgowego w Warszawie na wgląd do pełnych akt procesu Wojciecha Jaruzelskiego.

- To było ciekawe i bardzo pracochłonne. Ale staraliśmy się to zrobić najrzetelniej jak tylko potrafiliśmy. Bo wiemy, jaka odpowiedzialność na nas ciąży. Nie możemy sobie pozwolić na to, że ktoś postawi zarzut, iż coś wymyśliliśmy. To, co udało nam się zebrać, było często przerażające. Tak bardzo, że osoby recenzujące scenariusz, jak wybitni specjaliści ze szkoły Andrzeja Wajdy, mówili, że tak być chyba nie mogło. Niestety, tak było - wspominają scenarzyści.

Przed kilkoma dniami rozpoczęły się właśnie zdjęcia dokumentalne. Dokumentujące rodzinę Drywów w miejscach rodzinnych koło Sierakowic, potem w Gdyni Chyloni, gdzie przed tragedią mieszkali. Kręcono też ujęcia na cmentarzu Witomińskim, na którym Brunon Drywa jest pochowany. Zdjęcia fabularne ruszają jednak w styczniu przyszłego roku. W filmie znajdą się sceny, z udziałem czołgów i tankietek. Te batalistyczne ujęcia będą z laboratoryjną dokładnością odtwarzane. Ale znajdą się też sceny w szpitalach. Bo tam także działy się straszne rzeczy.
Kazimierz Beer, zapowiadając, że film znajdzie się w kinach od 1 października 2010 roku, tuż przed czterdziestą rocznicą wydarzeń, ma nadzieję, że do kin pójdą dwa pokolenia. To, które Grudzień pamięta. I to urodzone już w wolnej Polsce.

- Młodzi ludzie pytają czasami w domach - co to był ten PRL? Jak ci rodzice mogli żyć w takim absurdzie? I jeszcze na ten absurd głosować? Na takie pytania niełatwo jest odpowiedzieć. Na domiar złego pokolenie 50-, 60-latków ma coraz większy sentyment do tamtych czasów. No, bo dawali jeść, była pensja i praca, w której się człowiek nie narobił. Czyli mieliśmy coś w rodzaju dużego, swobodnego wybiegu więziennego. Podczas ostatniego festiwalu filmowego w Gdyni pojawiło się kilka filmów o PRL. Ale ja się obawiam, że jeżeli taki film jak nasz nie powstanie, to za kolejnych kilka lat jeszcze słabiej o grozie tamtych lat będziemy pamiętać - mówi Beer.

Autorem zdjęć jest znany i wielokrotnie nagradzany na festiwalach filmowych Jacek Petrycki ("Europa. Europa" "Boisko bezdomnych", "Julia wraca do domu"). Pytany o to, czy długo trzeba go było namawiać, odpowiedział pewną historią.

- Robiłem zdjęcia do filmu "Robotnicy 80", który był dla mnie bardzo ważny. Ale potem podjąłem decyzję, że już nie będę podobnych robił. Bo wtedy wszyscy rzucali się na obrazy rozliczeniowe. Chciałem "Robotnikami 80" zakończyć pewien etap życia. Ale się złamałem. Bohdan Kosiński zaproponował mi zrobienie dokumentu z okazji budowy pomnika Grudnia 70. Bez wahania powiedziałem: - Tak, zrobię. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z prawdą o tamtych wydarzeniach. Nie z taką szeptaną, ale z pierwszych ust. Te opowieści, szczególnie o haniebnych, nocnych pogrzebach, otworzyły mi klapkę w głowie na to, w czym tak naprawdę żyłem. Bez wahania wszedłem teraz w ten film.

Część zdjęć będzie realizowana w naturalnych warunkach, czyli w miejscach historycznych, w których się te tragedie rozgrywały, a część w hali zdjęciowej (w gdyńskim porcie). W niej zostaną odtworzone pomieszczenia i obiekty, których już po 40 latach nie ma, albo są tak zmienione, że adaptacja byłaby zbyt kosztowna. W hali powstanie mieszkanie Drywów, gabinet Gomułki z jego sekretnym zapleczem czy pomieszczenia z KW, w których odbywały się posiedzenia sztabu kryzysowego.
Kazimierz Beer: - Będziemy apelować do mieszkańców Gdyni o wyrozumiałość. Bo podczas dni zdjęciowych, od 12 stycznia, trzeba będzie nieco zmienić ruch w mieście. Żeby na przykład odtworzyć scenę niesienia na drzwiach Janka Wiśniewskiego. Liczymy też na udział mieszkańców, którzy mogą zostać statystami. Liczymy zwłaszcza na bezrobotnych stoczniowców.

Statystów ma być około 2 tysięcy - tych złych, mundurowych i tych dobrych, czyli cywilów. Budżet filmu wynosi około 8 milionów złotych. - Telewizja Polska ma ogromną ochotę z tego materiału fabularnego stworzyć trzy, cztery odcinki serialu. Pokusa jest ogromna, bo do fabuły, która ma trwać około 100 minut, nie wejdą wszystkie zaplanowane przez nasz epizody - kończy Beer.

Najlepszy scenarzysta nie wymyśliłby takiej historii
Rozmowa z reżyserem Antonim Krauzem.
Czy czegoś się Pan obawiał, przystępując do tej produkcji?
- Niczego. Jest takie powiedzenie - jak Bóg z nami, to kto przeciwko nam. Nie widzę powodów, dla których ten film miałby nie powstać. Tak wiele osób z różnych stron obiecało nam swoją pomoc i wsparcie. Tylu ludzi jest zainteresowanych pojawieniem się tego filmu, że on musi być zrealizowany.

Do kin chodzą głównie młodzi ludzie. A to jest widownia wymagająca, którą trzeba czymś mocno zaciekawić. Pan ma na to jakiś sposób?
- Myślę, że nawet najlepszy scenarzysta świata nie wymyśliłby tak dramatycznej historii, jaką ułożyli nam politycy w grudniu 1970 roku. Takiego dramatu, jak w Gdyni, w tamtym czasie, nie było w żadnym innym mieście. To władza te tragedie spowodowała, a nie bezbronni ludzie, których wezwano, żeby wrócili do pracy po trzech dniach przerwy. To władza robiła potem wszystko, żeby tę sprawę zatrzeć, żeby ludzie o tym morderstwie zapomnieli. Tak dramatyczne historie jak pogrzeby urządzane o północy na cmentarzach... przecież to wymysł jakiegoś paranoika. To horror. Przywozić ludzi, budzonych w środku nocy na cmentarz, obstawiony służbą bezpieczeństwa. Robić to systemem taśmowym, bez odrobiny czci dla tych, którzy zginęli. A potem robić wszystko, aby o tej narodowej hańbie nie wspominano. Nie, o tym trzeba zrobić film. Przypomnieć. Pokazać. Cały czas wierzę, że ta historia może zaciekawić tych, którzy jej nie znają, którzy nie przeżyli tego na szczęście, ale poczują dramatyzm tamtych chwil.

Dzisiaj rozmowa o filmie zaczyna się od tego, kto w nim zagra. Te gwiazdy, ten marketing, ta komercja. Pan się temu nie poddaje.
- Usłyszałem. że ekipa filmowa i aktorzy powinni być stąd. I ja się z tym zgadzam. Nie chcemy zatrudniać takich aktorów, na których się "chodzi". Bo nie o to chodzi w tej naszej historii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki