Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdynia: Jak mieszka się w Sea Towers?

Ryszarda Wojciechowska
Widok z tarasu na szczycie wieży. Dla niektórych mieszkańców wart każdych pieniędzy
Widok z tarasu na szczycie wieży. Dla niektórych mieszkańców wart każdych pieniędzy T. Bołt
O tych widokach spod chmur i o pieniądzach, które trzeba było za nie zapłacić, krążą legendy. Nic dziwnego, że aura pewnej bajkowości miesza się tu z niezdrową ciekawością. Tym mocniej podsycaną, że nie każdy może wejść i zobaczyć.

Sam obiekt dzieli gdynian. Dla jednych to symbol dumy i prestiżu. Dla innych betonowy kolos, burzący "niskopienną" zabudowę miasta. To także sól w oku tych mieszkańców Gdyni, którzy mieli nadzieję na widoki ze szczytu jednej z wież. A teraz słyszą, że to nie Giewont, żeby każdy mógł sobie wejść i popatrzeć.

Sea Towers w Gdyni to najwyższy budynek mieszkalny w Polsce. I trzeba bardzo mocno zadrzeć głowę do góry, żeby go w całości z dołu ogarnąć wzrokiem. W pochmurny dzień granitowa powłoka robi dość ponure wrażenie. Ale już w holu roztacza się inny widok. Taki trochę w arabsko-hawajskim klimacie.

Ochroniarze przy drzwiach robią dobre wrażenie. Ubrani w granatowe garnitury, białe koszule i w uśmiech, wyglądają elegancko.

Jeden z nich tłumaczy, że ochrona jest całodobowa. I nieproszony gość dalej nie przejdzie.

- Jesteśmy tu nie tylko po to, żeby chronić prywatność mieszkańców. Ale też żeby im pomagać. Wezwiemy taksówkę, przekażemy wszelkie usterki administratorowi. Jeśli trzeba, to przyjmie się meble w imieniu lokatora, a nawet dopilnuje dzieci, które tu za ścianą, w pokoju dziecięcej baśni, się bawią.
Przed podjęciem tej pracy każdy ochroniarz przeszedł szkolenie pod okiem psychologa. Uczył się właściwego podejścia do lokatorów, kultury osobistej, sztuki perswazji i cierpliwości.

- Bo mieszkańca nie wolno brać na huk i krzyk. Tylko grzecznie i z wdziękiem - tłumaczą.

Dla nich wszystkich to pierwsza praca w tak luksusowych warunkach. Recepcja, pokazują z dumą, to jakieś sto tysięcy złotych dookoła. Dwa wielkie żyrandole nad ich głowami w kształcie meduzy, warte są razem 40 tysięcy złotych. Do tego pufy w kształcie lodowych brył i wielkie lustra.

Teodozja Karbowiak jako jedna z nielicznych zaprasza do mieszkania. Na 22 piętrze (choć w rzeczywistości to poziom 26 piętra) ma widok z morzem u stóp. Zawsze o tym marzyła.

82-letnia starsza pani jest w doskonałej kondycji. Jeszcze dwa lata temu pracowała. Nadal sama prowadzi samochód. Jej dwupokojowe mieszkanie, o powierzchni 70 metrów, to prezent od syna.

- Ale ten prezent wróci do niego, kiedy ja się przeniosę jeszcze wyżej - powiada z uśmiechem. Jest wyjątkiem od reguły.

- Co znaczy, że się nie przesadza starych drzew? Ja się sama przesadziłam. I nie żałuję - twierdzi z humorem.

Tu ma swój azyl. I napawa się ciszą. Nikt nie biega, nie krzyczy. Nie słychać warkotu aut. Przez całe lata miała w pracy ruch. Teraz odpoczywa. Nie zna sąsiadów. I nie stara się poznać. Wcześniej, przez 50 lat mieszkała przy rogu Świętojańskiej i Starowiejskiej, kilkaset metrów od Sea Towers. I wtedy też nie przesiadywała u sąsiadek. Wolała z synem pójść na kasztany.
Sąsiedzka pomoc? Raczej liczy na ochronę. - To przycisk - pokazuje - takie SOS. Wystarczy nacisnąć i już słychać głos, z pytaniem - w czym można pomóc.
Kiedyś nie mogła otworzyć okna. Zwróciła się o pomoc i pan z ochrony natychmiast podjechał. Na jego twarzy nie zauważyła ani śladu naburmuszenia, że go do takiej błahostki prosi.

Poza tym nieziemskim widokiem, jaki ma, dla niej właśnie ochrona jest prawdziwą klasą. Wartą dużych pieniędzy. - Ja się z czymś takim jeszcze nie spotkałam. Zawsze z uśmiechem i do usług. Pomagają wnieść siatki do windy. Albo pytają - czy zabrała pani parasol, bo na dworze pada? Wiem, że oni nie tylko o mnie tak dbają.

Czuje się tu bezpiecznie. Może wyjść z domu i okna zostawić otwarte. Bo nikt się nie wdrapie. Chyba że człowiek pająk. Ale i jemu byłoby trudno. Cieszy się też, że w tym budynku będzie wkrótce basen. Na razie chodzi pływać do hotelu Gdynia. Ale wkrótce wystarczy tylko zjechać windą. Ma już za sobą pierwsze zejście schodami. Przez małą chwilkę windy były nieczynne. Nie chciała czekać. Jej spacer w dół trwał dziesięć minut.

Inna mieszkanka, pani A., prosi, żeby jej wypowiedź była bez nazwiska. O tym, że ma w Sea Towers mieszkanie, wiedzą tylko znajomi. I niech tak zostanie.
Ona mieszka w tej niższej wieży, B. Tu też na korytarzach widać luksus.

Dywanowe wykładziny, piękne tapety, wielkie lustra. Oboje z mężem chcieli mieć powalający widok. I mają. W sypialni, po obudzeniu wystarczy odsunąć zasłonę i morze jest na wyciągnięcie ręki. Od przyjaciół dostali w prezencie lunetę. Widzą przez nią nawet wiszący most przy wjeździe do Gdańska. Okna zaczynają się już 30 centymetrów nad podłogą i sięgają aż do sufitu. Podczas zlotu żaglowców widoki były niezapomniane. Warte każdych pieniędzy.
Na ich gościach Sea Towers też robi wrażenie.

- Nawet panowie od remontu pytali, czy mogą sobie zrobić zdjęcia. A kolega córek, który pracował na nowojorskim Manhattanie, twierdzi, że standard wykończenia naszego budynku jest wyższy niż wielu tamtejszych - mówi pani A.

Ona z rodziną ma lokal na 17 piętrze. To dobry poziom, bo widok nie jest jeszcze odrealniony i można rozróżniać ludzi, a jednocześnie pozwala na dystans. Ale już na tarasie widokowym na najwyższym piętrze człowiek czuje się tak, jakby był w chmurach.

Przyznaje, że w takim wieżowcu można się czuć lekko osaczonym. A jeszcze jak się oglądało katastroficzny film "Płonący wieżowiec" - śmieje się. Ale ona wie, że w ich budynku bezpieczeństwo jest zagwarantowane. Drzwi wytrzymują bardzo długo próbę ognia. Są właściwie niepalne.

- Przeżyłam już jeden alarm przeciwpożarowy. Ktoś z ekipy remontującej niechcący stłukł szklaną osłonkę punktu alarmowego. No i włączyła się syrena. Musiałam schodzić klatką schodową i to aż z 26 piętra. Było trochę zamieszania. Prawdę powiedziawszy człowiek za bardzo nie wie wtedy, co robić. Może powinniśmy przejść takie ewakuacyjne szkolenie, jakie się przechodzi na statkach? To by się przydało - kończy rozmowę.
Pan Ł. (też bez nazwiska): - Pyta pani, co jest warte tak dużych pieniędzy? Wyjątkowość. Takiego drugiego budynku mieszkalnego nie ma w Polsce. Wszędzie mam blisko. Wewnątrz komfortowo. A że trochę jak w hotelu? Nie szkodzi. Dużo podróżuję, więc moje życie jest takie właśnie hotelowe.

Sea Towers to prestiż. Jego prestiż. Kiedy mówi czasami, gdzie mieszka, widzi, jakie to robi na ludziach wrażenie. Wszystko tu jest z tak zwanej wysokiej półki. Można sobie zamówić śniadanie, sprzątanie. Ochroniarze dbają o jego bezpieczeństwo. I bronią przed intruzami.

Ł. nie ma mieszkania z widokiem na morze. Ale wystarcza mu taras na samym szczycie wieży. I z tarasu już wiele razy korzystał. - Wie pani co, to naprawdę fajne miejsce do życia - kończy rozmowę.

Franciszek Walicki - ojciec polskiego rocka, nie robi tajemnicy z tego, że w Sea Towers kupił lokal. Dwa pokoje z aneksem kuchennym i z widokiem, który zapiera dech. Tak zainwestował rekompensatę za ciężko wywalczone mienie zabużańskie. Nie zamierza się jednak przeprowadzać. Zostaje w swoim czteropokojowym mieszkaniu przy Władysława IV.

- Nie przesadza się starych drzew, a ja w przyszłym roku skończę 90 lat - tłumaczy.

Bywa więc w swojej wieży od czasu do czasu. Do lokum ma stosowny dystans. Ale już do widoku dystansu mieć nie może. I nie chce. Zachwyca się niemal po dziecięcemu.

- Z 23 piętra patrzę na panoramę, przy jakiej się nie zasypia nawet w moim wieku - żartuje. Jeszcze nie ma koncepcji, co z tym fantem robić.

- Czy wynajmę? Musiałbym pożyć ze sto lat, żeby ta inwestycja mi się zwróciła. Czasem nawet żałuję, że to kupiłem. Ale jednocześnie nie bardzo. Bo pani przecież wie, że Sea Towers został jako budynek wyróżniony. I to międzynarodową nagrodą. Więc jestem z tego dumny, że mam tu swój kącik.

Franciszek Walicki słyszał, że mieszkańcy, którzy mieszkają w jego pionie, ale do wysokości ósmego piętra, są trochę ostatnio poddenerwowani. Zszokowani wiadomością, że ich widok na Wzgórze Maksymiliana ma zasłonić hotel, który zamierza w pobliżu Sea Towers zbudować Ikea. - Ale ja, na szczęście, jestem na 23 piętrze. Więc mnie ten problem nie bardzo obchodzi - mówi.

Aleksandra Wodzińska z firmy deweloperskiej oprowadza mnie po budynku i pokazuje różne pomieszczenia. Podczas tej przechadzki żartuję, że tutaj nawet skrzynki pocztowe mają swój własny pokój, ze stolikiem i krzesełkami, odgrodzony od korytarza szklanymi drzwiami.

Jest też kolorowo urządzony pokój zabaw dla dzieci. Każde wejście na klatkę schodową, już po wyjściu z windy, ma czytnik z domofonem. Taras widokowy jest tylko dla mieszkańców. Podobnie jak klub na najwyższym piętrze, gdzie lokatorzy mogą organizować własne przyjęcia. Ale muszą się wcześniej wpisać na listę oczekujących.

Przedstawicielka dewelopera pokazuje mi jeszcze apartament na najwyższej, 38 kondygnacji. 236 metrów, nawet w stanie surowym, robi wrażenie. Dech w piersi zatyka nie tylko widok z oszklonych ścian na Gdynię i morze, ale też cena - 5 milionów 720 tysięcy złotych, czyli mniej więcej 24 tysiące złotych za metr.
Dla Jerzego Zająca, sekretarza miasta, Sea Towers jest już ikoną Gdyni. On sam, jak mówi, był w tym budynku kilkanaście razy.

- Nie jest to obiekt między brzozami strzechą kryty - żartuje. - Cała jego inteligencja ukryta jest w betonie. Te lampki, lampeczki, które pilnują bezpieczeństwa. Ta masa urządzeń, o których człowiek nie wie, do czego służą. To wszystko niespotykanej jakości. Fundamenty budynku graniczą przecież z wodą, a nic nie cieknie. Nie przecieka. I to oświetlenie lotnicze obiektu. Drugiego takiego nie ma w Gdyni. Kilkanaście lamp znaczy kontury Sea Towers po to, żeby jakiś śmigłowiec albo awionetka o niego nie zahaczyły.

Przyznaje, że plotek jest wiele na temat obu wież. To zrozumiałe. Pierwsze "latały" jeszcze po mieście, kiedy budynek był w trakcie budowie. Gruchnęła wtedy wieść, że kolos się przechyla.

- Mimo że budynek był pod kontrolą ekspertów, to jednak i tak mówiono o tym z przekonaniem. Dotarłem do źródła tej plotki. Otóż pewna grupa kobiet szła ulicą Starowiejską do Dalmoru. I jedna z pań zwróciła uwagę, że nie ma równoległej linii między dźwigiem, który tam stał, a Sea Towers. Kobiety więc założyły, że obiekt jest krzywy. Tymczasem, jak się okazało, to z dźwigiem było coś nie tak - śmieje się Zając.

- Ale to jeszcze nie koniec - opowiada dalej. - W tym samym tygodniu, kiedy pojawiła się ta plotka, na bulwarze spotkałem znajomą panią mecenas. Stanęliśmy, żeby porozmawiać. I ona mi nagle przerywa: - Panie Jurku, niech pan spojrzy. Ten Sea Towers się przekrzywił. A skąd pani to wie? - ja na to. Okazało się, że pani mecenas wzięła azymut na lampę stojącą przy bulwarze. Spojrzałem. I zobaczyłem, że rzeczywiście jest krzywa, tyle że lampa. I tak się rodzą plotki.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki