Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdynia do przeglądu - W Gdyni wójt bywa, na prezydenta - czekamy

Zygmunt Zmuda Trzebiatowski
Zygmunt Zmuda Trzebiatowski  - felietonista Dziennika Bałtyckiego
Zygmunt Zmuda Trzebiatowski - felietonista Dziennika Bałtyckiego Przemyslaw Swiderski
Reporterzy, dziennikarze – przed salą na gdyńskim Obłużu wielkie poruszenie. Wójt Kosakowa przyszedł na spotkanie rady dzielnicy w Gdyni, a tego najstarsi górale nadmorscy nie pamiętają. A przecież obyczaj, że sąsiad odwiedza sąsiada, zapytać, co słychać i samemu opowiedzieć co u niego, ma w Polsce długą historię. Teraźniejszość wygląda inaczej – nawykliśmy do prezentacji stanowisk, rozmowy przez media i wirtualnego napinania bicepsów. A tu – sąsiedzi zapraszają i chcą gadać, to i rozmówca w gotowości.

Sprawy gdyńsko – kosakowskie nie są proste, a sąsiedztwo niełatwe. My u nich trzymamy swoje ścieki i swoich zmarłych, oni, budując się coraz tłumniej, pchają się przez gdyńskie uliczki sznurem samochodów, którymi zresztą przywożą dzieci do gdyńskich szkół. Zatem jest o czym rozmawiać, zwłaszcza, że czasem nie wiadomo kto to „my”, a kto to „oni”. Ci, którzy teraz osiedli w Kosakowie, chwilę temu mieszkali w Gdyni i często przez te „nasze gdyńskie” drogi mkną na „naszych gdyńskich blachach”. A jak „ich” dzieci w „naszych liceach” to te dzieci takie bardziej gdyńskie czy nie? A słynne lotnisko to nasze czy nie nasze? Niby nasze - bo prezydent z naszych pieniędzy zapłacił za nie 100 milionów, ale wójt od syndyka odkupił za siedem. Generalnie, z której strony płotu staniesz, dowiesz się, że „nasi lepsi” - wiadomo.

Tematów mnóstwo, więc i rozmowa długa. Przysłuchiwałem się z przyjemnością, bo pytania życzliwe, odpowiedzi konkretne i prostym językiem, brak nowomowy i politycznego bełkotu, żadnych rąk splecionych w koszyczki, żadnych „to bardzo dobre pytanie..” i innych tego typu zagrań. Tak – tak, nie – nie. Takie rozwiązanie Kosakowo chętnie wesprze finansowo, do tego się nie dorzuci, bo nie rozwiązuje żadnego problemu. Aż się poczułem nieswojo, jak nie w Gdyni. W Gdyni takie otwarte spotkania z prezydentem, gdzie można jakieś pytanie zadać i spodziewać się odpowiedzi, pamiętają tylko osoby o siwych skroniach – słowem, jakbym wsiadł do wehikułu czasu. A spotkań, gdzie ktoś życzliwie i konkretnie odpowiada – to już nikt.

A najlepszym dowodem na to, że w Gdyni całkiem już odwykliśmy od spotkań i rozmów jest to, że następnego dnia organizatorzy i uczestnicy spotkali się z burzą podejrzliwych pytań, z których kluczowe brzmiały: - W czyim działacie interesie i dlaczego nie gdynian? - Jesteście naiwny i dajecie sobie wcisnąć kit! oraz: - Ale jesteś za wiaduktem po gdyńsku czy po kosakowsku? Gadaj szybko i konkretnie!

Wiem, że co drugi internauta jest specem od potoków ruchu, inżynierii, obiektów drogowych i przepustowości, a co drugi z tych co drugich zna badania ruchu na ulicy Dąbka i projekcje na najbliższy bazylion lat. Ja jestem tym co drugim, który akurat nie jest specem. Nie wiem jaka opcja lepsza, tym bardziej, że tam nie mieszkam, a mieszkając w chylońskim centrum galaktyki nigdy w życiu się nie przeprowadzę do Kosakowa, bo nie lubię mieszkać na wsi i wszędzie mieć daleko. Wiem za to tyle, że jeśli ludzie będą chcieli ze sobą rozmawiać, to przy okazji zaczną siebie słuchać i nawzajem rozumieć – a wtedy jest krok do wspólnej wizji rozwiązań. I rozumiem, że w Gdyni po pierwsze nie ma spotkań, a po drugie jak są, to nie po to, by rozmawiać, tylko by przemawiać. I nie po to, by dać się przekonać, tylko – by się nie dać przekonać. I nie po to by słyszeć, tylko by dać się usłyszeć.

Aha, no i u nas się nie wierzy rozmówcy, bo obieca i nie zrobi, jak wiceprezydent Łucyk lodowisko albo nawierzchnię ulicy.
Odpowiem zatem na przekór i niepopularnie: ja w interesie mieszkańców i dialogu. W interesie tego, żebyśmy na nowo nauczyli się słuchać i rozmawiać. Żebyśmy zapraszali na spotkania i te zaproszenia przyjmowali gdy nas zapraszają. Żebyśmy byli ciekawi racji innych i umieli zaproponować rozwiązania, które i oni mogą zaakceptować. Żebyśmy nie sprawdzali którzy to „oni”, tylko uznawali, że wszyscy to „my”. I żeby mniejszą sensacją niż pojawienie się wójta Kosakowa na spotkaniu w Gdyni było pojawienie się prezydenta Gdyni na spotkaniu – też w Gdyni. Bo na razie to pierwsze zaskakuje, a to drugie się nie zdarza.

*A ponadto uważam, że Polanka Redłowska nie powinna być sprzedana a rozmawiać – trzeba.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki