18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdańszczanin przebiegł z ekwipunkiem pustynię w Jordanii. Chce pokonać trzy kolejne

Irena Łaszyn
Z Markiem Wikierą z Gdańska, który jako jeden z czterech Polaków przebiegł z ekwipunkiem pustynię Wadi Rum w Jordanii, a do końca roku zamierza pokonać trzy inne, rozmawia Irena Łaszyn.

Gratuluję! Pustynię Wadi Rum ma już Pan za sobą, w dodatku z niezłym wynikiem.
Mój kolega Andrzej Gondek zajął 12 miejsce, ja dopiero 21, ale to rzeczywiście niezły wynik. Do mety dotarły ostatecznie 172 osoby, dziewięć nie wytrzymało trudów wyścigu.

Było łatwiej niż rok temu, na Saharze? Tam biegł Pan w niemal 50-stopniowym upale.
Temperatura była niższa, w ciągu dnia wynosiła maksymalnie 30 stopni C, nocą oscylowała wokół zera. Ale wcale nie było łatwiej, choć byłem lepiej wytrenowany i lepiej przygotowany logistycznie. Niestety, trudności zaczęły się już w noc poprzedzającą start. Padał deszcz, było bardzo zimno. Namioty, w których spaliśmy, przeciekały.

A co to były za namioty?
Berberyjskie, z grubo plecionego płótna, przygotowane przez organizatorów biegu. Każdego dnia rozstawiane w innym miejscu. Spało w nich po kilkadziesiąt osób. Jak deszcz zaczął padać, to zaczęło przeciekać. Chowaliśmy się do foliowych ochronnych worków, ale to niewiele pomagało. Śpiwór był mokry, my mokrzy.

Plecak bardzo ciążył? Zapowiadał Pan, że jego waga nie przekroczy 10 kilogramów.
I nie przekroczyła, choć oprócz jedzenia, lista obowiązkowego wyposażenia była długa. Znajdowały się na nim między innymi latarki, śpiwór, dwie kurtki, ponczo, czapki, rękawiczki, leki przeciwbólowe i przeciwzapalne, okulary, bidony, a także… lusterko i pomadka do ust. W każdym razie, pakując plecak, eliminowałem każdy zbędny gram. Nawet wyrwałem połowę kartek z notesu, żeby było lżej. Jedzenie przepakowałem z oryginalnych opakowań do worków strunowych. Podobnie zrobiłem z lekarstwami.

Wszyscy pakowali do plecaka tylko najpotrzebniejsze rzeczy?
Nie wszyscy. Nasz kolega Marcin Żuk zadziwił nas, gdy w którymś z obozów wyjął … ręczną wagę. Miał też ze sobą grubą książkę "Ultramaratończyk. Poza granicami wytrzymałości" Deana Karnazesa.

Czytał, biegnąc?
Tego nie wiem, ale jednego wieczoru uparł się, że przeczyta nam ciekawy fragment. Proszę sobie wyobrazić: jest już ciemno, leżymy w śpiworach, z nami kilkadziesiąt osób w namiocie, a Marcin, przyświecając sobie latarką, czyta nam książkę. Wyglądało to tak, jakby czytał nam bajkę na dobranoc.

O której startowaliście?
Bieg zaczynał się o ósmej, ale niektórzy wstawali już o czwartej. Gdy człowiek zapada w sen po osiemnastej, to nawet o północy mógłby wstawać.

Bieg składał się z sześciu etapów.
Tak, przy czym do klasyfikacji liczonych było pięć. Krótsze miały około 40 kilometrów, a najdłuższy, piątego dnia, miał około 90 kilometrów. Trwał dwa dni. Ja potrzebowałem na pokonanie go 13,5 godziny. Inni docierali do obozu aż do późnego popołudnia następnego dnia.

To oznacza, że po ciemku też biegliście?
Na pustyni ciemno się robi bardzo szybko, już około godziny 18. Kto nie zdążył w porę dobiec do obozu, poruszał się po ciemku. Jakiś kawałek trasy w ciemnościach pokonał każdy uczestnik. Drogę wskazywały różowe chorągiewki, z fluorescencyjnymi tasiemkami, i świecące markery, ale i tak niektórym zdarzyło się zabłądzić.

Co Panu najbardziej dało w kość?
Najdłuższy etap. Ponoć była to najtrudniejsza trasa w historii tego biegu. Ten moment nastąpił koło południa. Słońce w zenicie. Biegnie się ciężko. Trudno się oddycha. A przede mną wyłania się góra. Na jej szczycie widzę innych biegaczy. Wyglądają jak mrówki. Niewiele się zastanawiając, zaczynam podchodzić. Ale kiedy jestem już prawie u szczytu, widzę, że za tym wzniesieniem jest… dokładnie taka sama góra. Co zrobić, trzeba biec. Czuję, jak opuszczają mnie siły fizyczne i psychiczne. Kiedy już docieram do szczytu, wyłania się trzecia góra. Ale wtedy jest już mi wszystko jedno. Może być i czwarta, i piąta. Mocniej ruszam do przodu. Później się okazało, że podchodziliśmy prawie 9 kilometrów, z wysokości 300 na 1400 metrów n.p.m.

Szczyty na pustyni?

Właśnie. Pustynia to nie tylko piasek i wydmy, jak się niektórym wydaje. To także spore wzniesienia i… tunel pod autostradą, który pokonuje się na czworaka. A oprócz tego - raniące stopy kamienie. Nie pomagały najlepsze buty. Nie tylko zresztą na tym kamienistym odcinku. Andrzej Gondek miał uszkodzone niemal wszystkie palce, ja dorobiłem się jedynie wielkiego odcisku.

Ale generalnie to piękna trasa, wśród czerwonych piasków.
Tak, bardzo malownicza. Do tego sam finisz był w starożytnej Petrze, w pobliżu wykutego w skale Skarbca Faraona. Na mecie powitała nas grupa polskich pielgrzymów i odśpiewała słynne "Polska, biało-czerwoni!". Na szczęście, nie musiała śpiewać "Polacy, nic się nie stało".

Biegliście nie tylko dla siebie. Przyświecał wam szczytny cel.
Chcieliśmy, aby nasz wysiłek miał także wymiar charytatywny. Biegliśmy dla 26-letniego Kamila Doroty, który został poszkodowany w wypadku kolejowym, w szpitalu amputowano mu lewą nogę, a mimo to nie poddaje się i nie rezygnuje ze swoich marzeń. Nadal chodzi po górach, zdobył nawet Rysy, najwyższy szczyt Polski. Niestety, nie wytrzymała tego wyzwania słabej jakości proteza. Nowa, dla aktywnej osoby, wręcz wyczynowca, kosztuje 20 tysięcy złotych. Dlatego wspólnie z Fundacją Jaśka Meli Poza Horyzonty chcemy te pieniądze dla Kamila zdobyć. Prosimy o wsparcie firmy i osoby prywatne. Szczegóły można znaleźć na Facebooku, pod hasłem Wybiegaj Marzenia.

Podobno z wami też ścigał się niepełnosprawny człowiek.
Tak, to nieprawdopodobne. To był niewidomy Brazylijczyk. Biegł z przewodnikiem, łączyła ich tylko 20-centymetrowa linka. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jak pokonywali te najtrudniejsze kamieniste odcinki. Przewodnik musiał biec po trudniejszym terenie, żeby wskazać niewidomemu partnerowi ten łatwiejszy. Dotarli do mety i nie byli ostatni.

Teraz pustynia Gobi w Chinach?

Tak, startujemy 1 czerwca. Potem jeszcze tylko pustynia Atakama i Antarktyda. Jeśli wszystkie pokonamy w ciągu tego roku, trafimy do elitarnego klubu 4 Deserts Grand Slam, w którym na razie nie ma ani jednego Polaka. W ogóle należy do niego zaledwie 28 osób z całego świata, z których tylko siedem pochodzi z Europy. Nie ukrywam, że marzy mi się ten Wielki Szlem Pustynny. Zamierzam więc wyścig ukończyć.

Wielka czwórka

Cykl 4 Deserts, organizowany przez RacingThePlanet, to bieg przez cztery pustynie: Saharę (w tym roku - Wadi Rum), Gobi, Atakamę i - żeby było trudniej - Antarktydę. Od 2003 roku wystartowało w tych ultramaratonach ponad 7 tys. osób. Polacy uczestniczyli w imprezie po raz pierwszy. Na razie, 16-22 lutego, zaliczyli pierwszy, 250-kilometrowy bieg przez Wadi Rum. Ich czasy to - Andrzej Gondek 31:35:17 (miejsce 12), Marek Wikiera 33:05:38 (miejsce 21), Marcin Żuk 41:15:54 (miejsce 67) i Daniel Lewczuk 44:54:54 (miejsce 89). Najlepszy był Jordańczyk Salameh Al Aqra, z czasem 22:44:09.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki