Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdański Festiwal Tańca 2014. Zmysłowa uczta dla tych co kochają taniec i muzykę

Gabriela Pewińska
Edivaldo Ernesto - bezsprzecznie największa gwiazda Gdańskiego Festiwalu Tańca 2014
Edivaldo Ernesto - bezsprzecznie największa gwiazda Gdańskiego Festiwalu Tańca 2014 materiały prasowe
W Klubie Żak zakończyła się kolejna edycja Gdańskiego Festiwalu Tańca. Impreza, prawdziwe święto dla ludzi tańca, ma swoją wierną publiczność.

Zaczyna się prowokująco. Na scenie kubeł na śmieci. Z kubła wystają zgrabne nogi ubrane w czerwone skarpetki. - Ciekawe, ile tak wytrzyma z głową w dół - zastanawia się ktoś na widowni i zamiast siadać, stoi i się gapi. A nogi w skarpetkach muszą wytrwać zanim publiczność się usadowi. A sadowi się długo. Wystające z kubła kończyny to wstęp do spektaklu "Zrabowali mi składaka", o którym jedna pani - zapomniawszy tytułu powiedziała do koleżanki: idę na "Świsnęli mi górala". Przestrzeń sceny wypełnia muzyka Olega Dziewanowskiego. Wokół świszczy, stuka, zgrzyta, strzela, bębni, a tancerze (Katarzyna Kania, Daniela Komędera, Piotr Stanek) ustawiają wieżę z kartonów. Wysoką, aż do nieba. Publiczność wstrzymuje oddech. Jak w cyrku. Tak zaczął się Gdański Festiwal Tańca. Hasło przewodnie - SoundSpaces. Przed tymi, co kochają taniec i muzykę - zmysłowa uczta.

Wtorek

"Przed państwem niepowtarzalna podróż! Proszę zapiąć pasy!" - zapowiadają ten spektakl. Do fortepianu zasiada międzynarodowej sławy pianista - Hauschka, a na scenę wchodzi czarnoskóry tancerz z Mozambiku Edivaldo Ernesto. Jego charyzma z miejsca porusza widownię. Dramaturgia spektaklu? Przyjmijmy, że to walka tancerza z muzyką. Że ta go dręczy, pali od środka, dusi, szarpie nim, rzuca po kątach, kraja na kawałki, sieka na cząstki, kaleczy do krwi. Zdaje się, że tancerz nie da rady, że jej ulegnie, ale gdzie tam, wciąż dalej, dalej! Nie ustaje. Jeszcze próbuje potwora ujarzmić, zadręczyć, sponiewierać, zniszczyć, może coś da wyrwanie strun z fortepianu? Nic z tego, dźwięk jest silniejszy, nie podda się tak łatwo. Próbuje znowu, wyzywa go na pojedynek, atakuje, naciera. To uderza, to pada uderzony, to bije, to legnie pobity, grzmotnie jeszcze raz, gruchnie na całego, by wyrżnąć w pień te cholerne dźwięki - na próżno. Demon zawładnął nim od środka. A pianista, co? Nic! Spokojnie sobie gra, a tamten niech się męczy, jego sprawa! Mistrzostwo wrażliwości i techniki, aktorstwa i kondycji, siła muzyki! Drżą krzesła, wibruje powietrze. Spektakl 5D!

Zobacz też: Festiwal Dwa Teatry gromadzi wiele gwiazd [ZDJĘCIA]

***
Trudno po tym pojedynku z emocji się podnieść i jak gdyby nigdy nic oglądać "Drzewo" Larysy Grabińskiej. Tancerce towarzyszy kilkuosobowy zespół muzyków, a i mikrofon, co w teatrze tańca, zawsze to powtarzam, nie wróży najlepiej. No bo jak: gadamy czy tańczymy? Ale tancerka nie gada, tylko szepcze, dyszy, chucha, mruczy do tego mikrofonu, a potem całą sobą wyraża, zda się, drzewo, które, jak czytamy w zapowiedzi przedstawienia, "jest zjawiskiem doskonałym". W istocie. Nie do podrobienia.

Środa

Festiwalowy bar. Wchodzi Edivaldo Ernesto w kapeluszu i błękitnych spodniach. Zamawia zupę. Jarzynową. Cały jest teatrem, choć po prostu je, z zupą się nie szarpie. Przyciąga wzrok, ktoś pyta: Co to za koleś? - Facet, który tłukł się z fortepianem! Na marginesie - czy jakość sztuki zależy od jakości zupy? Patrząc na popisy tancerza z Mozambiku, pokuszę się o stwierdzenie: Niektórzy jarzynową powinni jeść na okrągło.

***
"Cargo" Faustina Linyekuli. Na scenie mikrofon i komputer. Fatalnie! Jakby tego było mało, tancerz wchodzi z ...książkami pod pachą! Czekam na energetyczny taniec z Konga, a dostaję gawędę przy ognisku? Ale artysta uspokaja: "Nie chcę opowiadać, tylko tańczyć". Po czym zaczyna ...opowiadać. Przez dobre pół godziny snuje historię o nieistniejących miejscach swojego dzieciństwa. O podróży do korzeni. Pokazuje obrazki.
Historia wzruszająca, bolesna, ale na tym festiwalu mikrofon należy się ciału. I gdy to ciało wreszcie przemawia, porusza do głębi. Zmyślne światło sprawia, że tancerz nie był sam, towarzyszyły mu gigantyczne cienie przodków.

***
"Black Swan" w wykonaniu Misato Inoue z Japonii. Ascetyczna scena z białą płachtą materiału na środku. Cieniuchna płachta leży i nagle drży, faluje, marszczy się. Podnosi!
Spod płaskiej jak kartka papieru tkaniny wynurza się tancerka. Naprawdę świetny koncept.

Czwartek

"Soul Project/PL" (Pracownia Fizyczna, EST, Hurtownia Ruchu). Dziesiątka tancerzy zaprasza widzów na scenę. Do ich solowych popisów, w pulsującym rytmie soulowych hitów, tworzymy naprawdę wyjątkową scenografię. Widzów muzyka porywa, podrygują, przytupują po kątach, bardzo chcieliby dołączyć. Aż piszczą. Mielibyśmy dopiero prawdziwy dialog życia i sztuki! Ale artystom nie udaje się nas porwać w ten muzyczny trans, w który, jak im się zapewne zdaje, sami wpadli. Po co zatem ciągnęli ludzi na scenę? Na marginesie: Za dużo krzyku. Tak energetyczna muzyka wystarczyłaby. Krzyk na scenie ma wyzwalać emocje, nie zastępować je.

Piątek

W barze: Edivaldo Ernesto i Kubanka Judith Sanchez Ruiz. Zamawiają trzydaniowy obiad, a potem ruszają na scenę. Zobaczymy "There is a name for it". Jedzenie musiało być niezłe, bo na scenie kipi od energii. Muzyka, jak syczenie przepalonej, wiszącej na drucie żarówki, wieszczy nieszczęście. Bo oto historia dwójki histerycznych kochanków, szukają porozumienia, ale go nie znajdują. On kreśli dłonią obrazy wspólnej przyszłości. Każdy gest Ernesto to osobna, teatralna rola.

***
"Chorzy na miłość" (Teatr W Twojej Głowie). Opowieść o uzależnieniu od miłości. Kilkoro tancerzy i biały stołek. Na stołku: butelka wina, kieliszki i dwa owoce granatu na (plastikowym?!) białym talerzyku. Starzy aktorzy mówią: Jeśli na scenie jest strzelba, to ona musi wystrzelić. Granaty nie wystrzeliły, by tak rzec, dostatecznie. Wyświetlany na telebimie ckliwy tekst tylko odciąga uwagę. Taniec powinien zastąpić wszystkie słowa. Na marginesie: w teatrze nie ma miejsca na prywatny gest. Prywatne nie może być nawet kiwnięcie palcem.

Sobota

"Nie wolno". Aurora Lubos ma na tym festiwalu swoich wiernych fanów. Przyszli tłumnie. Każdy na wejściu otrzymał biały balonik. Scena biała od tych baloników ma moc. Fragmenty książki "Zbrodnia. Twarzą w twarz ze współczesnym niewolnictwem" czyta kilkuletnie dziecko. "Co buduje naszą świadomość o tym, co naokoło podawane jest jako kolejne wydarzenie? Co się z tym robi? Czy wiedza o tym, że kolejny produkt został wyprodukowany czyjąś niewolniczą pracą powoduje w nas zmianę?" - zdaje się pyta tancerka. Baloniki, czego można było się spodziewać, na koniec pękają z hukiem.

***
"New (dis) order" (Anita Wach, Magdalena Jędra, Mariusz Rabczyński). W programie czytamy: "Taniec jako trans. Uzależnienie. Rytm. Rytuał. Chaos. Broń. Polityka ciała". Ale też przecież zmęczenie, siódme poty, rozbicie, gimnastyka, wypompowanie, zapaść. Kaskada emocji. Życie, a i śmierć. Musi tu być gdzieś miejsce na teatr.

Niedziela

"The Intention" . Julia Roberts i David lloyd. Dwa skłócone, a potem splecione w namiętnym uścisku ciała. Idealne wykonanie, pomysłowa choreografia, ale zmysłowości w tym, co dziwne, jak na lekarstwo. W programie czytam, że ten spektakl zdolny jest poruszyć widza do łez. Czy ktoś płakał? Nie słyszałam.

***
"AD", czyli Krzysztof Leon Dziemaszkiewicz idzie z naręczem białych lilii drogą ku duchowości. "To, co wydarza się na scenie, jest konsekwencją mojego życia" - wyznaje. Liryczne. Jakże inny, ale to wciąż teatr. A taniec jest teatrem.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki