Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdańska beczka prochu, czyli jak w Wolnym Mieście szykowano się do wojny

Marek Adamkowicz
Przemek Świderski/ Archiwum
Latem 1939 r. przygotowania do wojny szły pełną parą. Jeśli wiosną jeszcze ktoś miał nadzieję, że pokój uda się uratować, to w sierpniu sytuacja na gdańskich ulicach rozwiewała wszelkie złudzenia.

Wojna musiała wybuchnąć w Gdańsku. To było wiadome od dawna. Mimo zapewnień premiera Chamberlaina, że przywozi z Monachium pokój, atmosfera w Wolnym Mieście gęstniała z każdym dniem. Miało się sprawdzić to, co Ksawery Pruszyński przeczuwał już w 1932 r. po wizycie nad Motławą. Poczynione obserwacje mocno go zaniepokoiły.

"Czy rzeczywiście w Gdańsku zanosi się na awanturę w większym stylu, czy też chmury, nagromadzone niewątpliwie nad Gdańskiem, rozejdą się bez burzy? (...) Nie mogę powiedzieć, że burza jest nieunikniona. Ale obawy, jakie nurtują w Polsce od mniej więcej miesięcy, uważam niestety za najzupełniej uzasadnione. Burza wybuchnąć może" - dzielił się wątpliwościami w publikacji pod profetycznym tytułem: "Sarajewo 1914, Szanghaj 1932, Gdańsk 193?".

Koniec złudzeń
- Lato 1939 roku upływało w Gdańsku pod znakiem wyraźnych przygotowań do wojny - opowiada historyk Jan Daniluk. - Im bliżej było września, tym bardziej oczywiste stawało się, że pytanie nie brzmi "czy" dojdzie do konfliktu, ale "kiedy" i jaka będzie jego skala? W Gdańsku możliwa "awantura" w rodzaju zajęcia Kłajpedy, do której doszło w marcu 1939 roku, ale też otwarta wojna.

Oznaką eskalacji napięcia była sytuacja w turystyce. Na gdańskie wybrzeże przyjechało znacznie mniej letników. W Sopocie było ich ok. 15 tys., czyli o jedną trzecią mniej niż w poprzednim sezonie. Mniej komfortowy był też wypoczynek. Na granicy polsko-gdańskiej od strony Orłowa pojawiło się więcej patroli. Częścią krajobrazu stały się umocnienia oraz zasieki z drutu kolczastego. Równocześnie w hotelach wprowadzono ograniczenia w meldunku, co uderzało głównie w gości z Polski.

Zniechęcający dla nich był także entourage Wolnego Miasta. Andrzej Wajda, który jako trzynastolatek przejeżdżał przez Gdańsk latem 1939 r., zapamiętał, że miasto tonęło w czerwonych flagach ze swastyką.

- Nawet jeśli ktoś zdecydował się spędzać wakacje w Wolnym Mieście, to i tak były one krótsze - przypomina Jan Daniluk. - Sezon skończył się 20 sierpnia.
Po tym terminie nie było już tu czego szukać. Polakom groziły szykany, pobicie, aresztowanie.

Niebezpiecznie długie wakacje

O ile letnicy zwinęli się szybciej niż zwykle, to uczniowie - ale tylko niemieccy - mieli dłuższe wakacje. Zgodnie z obowiązującym w Wolnym Mieście systemem nauczania, rok szkolny zaczynał się 1 kwietnia. W lipcu były wakacje, a w sierpniu kontynuowano naukę. W 1939 r. letnie ferie przedłużono bezterminowo.

- Powód tej decyzji był prosty: chodziło o zrobienie w wybranych szkołach miejsca na potrzeby nowo formowanych jednostek czy punktów medycznych - tłumaczy historyk.

Inną rolę miała pełnić Victoriaschule, czyli szkoła przy Holzgasse (dzisiejsza ul. Kładki). Wytypowano ją na punkt zborny dla Polaków, których - zgodnie z przygotowanymi listami proskrypcyjnymi - zamierzano zatrzymać. Wkrótce Victoriaschule "zasłynęła" jako hitlerowska katownia...

Polskie szkoły próbowały funkcjonować normalnie. Pomimo narastającego zagrożenia, w sierpniu wznowiono w nich naukę, ale złudzenia, że uda się przetrwać ten niespokojny czas, szybko się rozwiały. Z każdym kolejnym dniem ubywało uczniów. Rodzice nie puszczali ich na zajęcia, wysyłali w bezpieczne miejsce albo sami wyjeżdżali z nimi. Ewakuowali się głównie urzędnicy pochodzący z głębi Polski, miejscowi pozostali w Wolnym Mieście z poczucia obowiązku. Na nich, podobnie jak działaczy organizacji polskich, Niemcy wkrótce urządzili polowanie, by osadzić ich w naprędce zorganizowanych obozach dla "jeńców cywilnych" w Nowym Porcie i Stutthofie albo wywieźć na rozstrzelanie do Lasów Piaśnickich.

Powagę sytuacji podkreślało zachowanie dyplomatów, którzy zaczęli opuszczać placówki. W lipcu-sierpniu zlikwidowano przedstawicielstwa m.in. Rumunii, Wielkiej Brytanii i Francji. Niestety, nie zawsze robiono to dostatecznie starannie.
- Przykładem zaniedbań popełnionych w trakcie ewakuacji może być konsulat francuski, który nie wywiózł swojego archiwum. Wpadło ono w ręce Niemców, dostarczając im cennych informacji - opowiada Jan Daniluk. - Z kolei konsul kanadyjski zwyczajnie porzucił placówkę.

Margaret Hillden u Schichaua
Społeczeństwo gdańskie było przygotowywane na wybuch wojny. Z jednej strony urządzano szkolenia z obrony cywilnej, z drugiej wprowadzono reglamentację niektórych towarów i ograniczenia w obrocie dewizami. Zapanowała psychoza strachu.
Odbiło się to m.in. na handlu i jarmarku dominikańskim, który był skromniejszy niż zazwyczaj. Mniej było atrakcji, mniej zwiedzających. Prasa w Polsce donosiła z satysfakcją, że kryzys polityczny rujnuje gospodarkę Wolnego Miasta.

Powoli zamierał ruch w porcie. Pod koniec sierpnia pospiesznie opuściły go jednostki pływające pod zagraniczną banderą, zostali tylko Niemcy. Jak zauważono, częstym gościem w Gdańsku był zarejestrowany w Hamburgu statek Margaret Hillden, który co noc przypływał z Elbląga i w Stoczni Schichaua wyładowywał materiały wojenne. Szmuglowanie broni odbywało się też drogą lądową, z Prus wschodnich. Polscy inspektorzy celni interweniowali, ale bezskutecznie. Wiedzieli, co się dzieje, lecz nie byli w stanie już powstrzymać tego procederu…

- W niektórych źródłach pojawia się informacja, że z Niemiec przerzucono do Gdańska czołgi, ale niewiele wiadomo o tym epizodzie - przyznaje Jan Daniluk. - Na pewno oddziały gdańskie dysponowały wozami pancernymi, o czym przekonali się obrońcy Poczty Polskiej.

Obecność w mieście tego rodzaju pojazdów nie była zaskoczeniem, skoro "Słowo Pomorskie" odnotowało pod datą 23 sierpnia, że w centrum miasta na Stadtgraben (ul. Podwale Grodzkie) "niemieckie auto pancerne zderzyło się z tramwajem. Zebrała się ogromna liczba ciekawych. Ruch uliczny został wstrzymany na czas dłuższy".

Kto do kogo strzela?

Pierwsi zabici, i to po obu stronach, padli jeszcze przed wybuchem wojny. Do rzeczywistej czy wyimaginowanej wymiany ognia dochodziło w różnych miejscach granicy.

23 sierpnia został ostrzelany na wysokości Kamiennego Potoku gdański patrol. Zginął esaman Johann Rusch, a towarzyszący mu strzelec z Landespolizei, niejaki Dyron, został zraniony w rękę. Nie jest do końca jasne, w jakich okolicznościach doszło do tych wypadków. Propaganda gdańska jednak nie omieszkała wykorzystać pogrzebu esamana - w którym oficjalnie wziął udział nawet prezydent Senatu Arthur Greiser - do podsycenia i tak już niezwykle silnych nastrojów antypolskich.

Po stronie polskiej oburzenie wywołała natomiast informacja o rzekomym sprofanowaniu zwłok Michała Rożanowskiego, żołnierza 2 Batalionu Strzelców z Tczewa, który w nocy z 15 na 16 sierpnia prawdopodobnie omyłkowo zapuścił się w okolicy Miłobądza na teren Wolnego Miasta i w przygranicznym Kolniku został zastrzelony przez gdańskich celników. Zwłoki zabitego poddano rutynowej sekcji, po czym przekazano Polsce. Po ponad tygodniu od śmierci Różanowskiego Polska Agencja Telegraficzna przekazała informację, że komisja polska, która dokonała oględzin zwłok, stwierdziła w protokole brak 5, 6, 7, i 8 żebra po lewej stronie oraz brak przepony.

Poza tym w jamie brzusznej miały się znajdować "chaotycznie ułożone narządy ciał obcych, a mianowicie: macica zmieniona nowotworowo, druga macica z przydawkami i pochwą, płuca gruźliczo zmienione, łożysko, mostek dziecięcy, odłamki czerepu kostnego dziecięcego, kręgosłup zmieniony chorobowo, nerki pochodzące od różnych osobników w ilości czterech, dwa języki wraz z przełykiem i tchawicą, część śledziony, wątroba, bardzo liczna ilość tkanki mózgowej, szereg najrozmaitszych strzępów różnych tkanek, kawałki słomy i drzewa, kłos żyta, trociny oraz 6 kartek z różnymi napisami. Ta hitlerowska ohyda i potworność nie wymaga żadnych komentarzy".

- W tym wypadku, podobnie jak przy większości innych incydentów na granicy polsko-gdańskiej latem 1939 r., brakuje nam źródeł, na podstawie których można byłoby zweryfikować te prasowe rewelacje. Prawda jest jednak taka, że w realiach sierpnia 1939 r. każda, nawet niesprawdzona informacja, służyła do nakręcania spirali wrogości między dwoma narodami - mówi Jan Daniluk.

Zainteresowanie polskich i gdańskich służb tym, co się dzieje za miedzą, było zrozumiałe. Na terenach przygranicznych budowano umocnienia i punkty oporu. Gęsto od nich zrobiło się zwłaszcza w pasie od Sopotu po Kiełpinek. Niemcy spodziewali się, że ewentualna interwencja polska nastąpi właśnie od strony zachodniej. Ulokowano tam również artylerię.

- W przededniu wybuchu wojny siły gdańskie dysponowały dwoma dywizjonami artylerii: tzw. gdańskim oraz przeciwlotniczym - wylicza historyk. - Ten pierwszy, złożony z pięciu baterii, był rozlokowany na zachód i południowy zachód od Gdańska, na wzgórzach we Wrzeszczu, w Pieckach i na Jasieniu, w okolicach Karczemek, oraz od strony morza, m.in. koło Wisłoujścia. Co ciekawe, w jego skład wchodzili też artylerzyści z jednostek z Turyngii i Brandenburgii, przywiezieni potajemnie do Gdańska w sierpniu 1939 r. Z kolei działa przeciwlotnicze były rozstawione m. in. na Górze Gradowej, wyspie Ostrów, w pobliżu Wisłoujścia i przy moście pontonowym w Kiezmarku.

W tej sytuacji obecność cywilów w przewidywanej strefie walk nie była pożądana. Stąd niemal całkowite wstrzymanie komunikacji pasażerskiej. Przekroczenie polsko-gdańskiej granicy w ostatnich dniach sierpnia było już bardzo utrudnione, czy wręcz niemożliwe. Wstrzymano komunikację lądową, zawieszono połączenia lotnicze.

Od 27 sierpnia z gdańskich lotnisk startowały tylko samoloty pozostające w dyspozycji tzw. Grupy Eberchardta, które prowadziły rozpoznanie nad Westerplatte i w pasie przygraniczym. Ograniczono ruch kolejowy. Brunon Zwarra, autor "Wspomnień gdańskiego bówki", zapamiętał jak we wtorek, 29 sierpnia stał kilka godzin na dworcu w Gdyni, oczekując przybycia pociągu z Gdańska. "Na tej tak dotychczas ożywionej trasie ruch całkowicie zamarł i gdyńscy kolejarza nie mieli już prawie nadziei na to, że przybędzie jeszcze jakikolwiek pociąg". Nawet w Gdańsku nie można było się poruszać samochodami bez specjalnych przepustek.

Ostatnim aktem niemieckich przygotowań do wojny było wpłynięcie 25 sierpnia do gdańskiego portu pancernika Schleswig-Holstein. "Wizyta kurtuazyjna" zakończyła się otwarciem ognia na Westerplatte rankiem 1 września.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki