Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gdańsk: Sąsiedzi żyją tam jak w wielkiej rodzinie

Irena Łaszyn
Mieszkańcy domów jednorodzinnych też się integrują. Sąsiedzi Marii Prokopowicz(stoi, pierwsza od lewej) spotkali się w ogródku przy ul. Rolnej. Na pierwszym planie - wnuk gospodyni, Paweł, który zabawiał gości
Mieszkańcy domów jednorodzinnych też się integrują. Sąsiedzi Marii Prokopowicz(stoi, pierwsza od lewej) spotkali się w ogródku przy ul. Rolnej. Na pierwszym planie - wnuk gospodyni, Paweł, który zabawiał gości Grzegorz Mehring
Jedni powierzają sobie klucze, psy i dzieci, inni - wymieniają tylko chłodne "dzień dobry". Najbardziej zintegrowani są ci w starych blokowiskach. Z okazji Dni Sąsiadów, tych którzy żyją jak w rodzinie, szukała Irena Łaszyn

Antoni Dutko mówi, że u nich dobro czai się w każdym kącie. Sami porządni ludzie tu mieszkają. - Gdy pani wyjeżdża, to zostawia pani klucze sąsiadce? - pyta. - Bo ja tak. Sąsiedzi podlewają kwiaty, odbierają pocztę. My tu żyjemy jak w rodzinie. Pomagamy sobie nawzajem, mamy do siebie bezgraniczne zaufanie.

Czteropiętrowy blok przy ul. Partyzantów 95/97 w Gdańsku. Z jednej strony - soczyście zielone drzewa, z drugiej - hałdy piasku i rozkopy.

- W 1974 roku, gdy się wprowadzaliśmy, mieliśmy przed oknami gaj akacjowy - opowiada pan Antoni. - Teraz będziemy mieć nową Słowackiego. I ekrany. Nikt nas nawet nie uprzedził, że szykuje się taka niespodzianka. Zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym. Mamy wielki żal do prezydenta miasta.

- Może to jakoś przetrwamy? - zastanawia się Jadwiga Mrazek. - Przecież nie wyprowadzimy się wszyscy na stare lata.
- Ważne, że ten ekran od sąsiadów nas nie oddzieli - uśmiecha się Artur Mrazek. - Bo lepszych, to byśmy nie znaleźli.

I częstuje nalewką z wiśni oraz z pigwy, którą sam przyrządza. Dla sąsiada i sąsiadki zawsze kieliszeczek się znajdzie.

Pan Antoni zachwyca się nalewką i zachwyca panią Mrazkową, która jest jak anioł. Osiem lat na emeryturze, mogłaby sobie odpoczywać, a ona wszystkim dokoła pomaga. Opiekuje się starszymi paniami z klatki, pomaga w zakupach i przy myciu.

- Moją leżącą mamą też się zajmuje - przyznaje Janina Kosewska. - Przychodzi dwa razy dziennie, rano i wieczorem. Sama nie dałabym rady, choć mam w takich sprawach doświadczenie. Skończyłam kurs wolontariatu medycznego, pomagam w hospicjum.

Kilkanaście lat temu pani Janka zastanawiała się nad wyprowadzką. Ale zrobiła listę. Po jednej stronie pisała: za, po drugiej - przeciw. I wyszło, że przeprowadzka jest bez sensu, bo tak jak tutaj, nigdzie nie będzie. Głównie - dzięki sąsiadom.

- Nawet mamy swoją panią doktor - podkreśla pani Janka. - Pani Maria nigdy nie odmawia, gdy ktoś z sąsiadów jest w potrzebie.

Do tańca i do różańca

W Wigilię dzielą się opłatkiem, w sylwestra składają sobie noworoczne życzenia. Kiedyś urządzali wspólne zabawy, teraz już nie mają tyle siły, wolą posiedzieć przed telewizorem. Ale w ubiegłym roku, gdy sąsiad miał 90. urodziny, zrobili składkę, kupili kwiaty i szampana, poszli z wizytą.

Pan Władysław dawno temu był dyrektorem "Cristalu", człowiekiem bardzo aktywnym, a i teraz ma się nieźle. Kondycja taka, że sam jeździ samochodem. A sąsiadów uwielbia. Niestety, nie wszyscy ludzie są dobrzy. Żeby zabezpieczyć się przed tymi złymi, wymyślili kratę. Taką, którą trzeba otworzyć z dwóch stron. Złodziej tego nie wie, dlatego wpada w sidła.
Pewnego razu złapaliśmy gościa na gorącym uczynku, wezwaliśmy policję - relacjonuje pan Antoni. - A oni go wypuścili, bo przysięgał, że na balkon wdrapał się przypadkiem. Żeby sprawdzić, skąd to zgromadzenie.

Wiadomo, wszystko się zmienia. Jedni odchodzą, inni przychodzą. Tych, którzy umarli - odwiedzają na cmentarzu, odmawiają za nich różaniec. Palą znicze u Markowskich, Grabowskich i pani Dutkowej, pierwszej żony pana Antoniego. Nowych sąsiadów starają się przyjąć życzliwie.

- O tym, że żyjemy tu jak w rodzinie, od razu powiedzieliśmy młodym parom, które wprowadziły się do mieszkań po poprzednich lokatorach - mówi pani Janka. - Zaproponowaliśmy, że gdy będą w potrzebie, to chętnie zaopiekujemy się ich dziećmi.

- W rodzinie nie zawsze się układa - zauważa pan Antoni. - A u nas nie ma konfliktów. Nie darmo ktoś wymyślił powiedzenie: Nie da ci ojciec, nie da ci matka, tego, co może dać ci sąsiadka…
Pani Jadzia zauważa, że pan Antoni często rymuje. Jest poetą, na każde imieniny układa sąsiadom wiersze.
- A pani Jadzia w tłusty czwartek smaży 200 pączków i obdziela wszystkich sąsiadów!

Integracja na galerii

Falowiec przy ul. Kołobrzeskiej, klatka E. Ta, która została dobudowana, gdy blok już stał.
- Mieszkamy tu 36 lat, od początku - mówi pani Ola Czapkowska. - Tylu tu ludzi, a prawie wszystkich znam z widzenia. Patrzę na nich z okna, bo ja teraz już nie wychodzę z domu. Mam stwardnienie rozsiane. Zakupy robi mąż, a gdy idzie do szpitala, to przychodzą sąsiadki.

- Miałem sześć zawałów serca - wyjaśnia pan Henryk. - Lekarze twierdzą, że jestem rekordzistą. Bo ja ze szpitala wracam do domu i dalej żyję.

Do Czapkowskich zagląda pani Basia, pani Bożena albo pani Ania.
Pani Ania, która skończyła Studium Policealne Opiekuna Medycznego, ma podejście do chorych. Zajmuje się ludźmi i zwierzętami. Gdy trzeba, da zastrzyk, gdy trzeba - zrobi masaż, gdy trzeba - odbierze poród. Albo pomoże karmić, za pomocą strzykawki, odrzucone przez matkę szczeniaczki. Właśnie wraca od sąsiadki, której pieski znalazły się w takiej sytuacji.

- My tu bardzo zżyci jesteśmy - przyznaje. - Nigdy bym się nie wyprowadziła z falowca. Córka poszła na swoje, na Chełm, i wróciła. Bo tam nie ma do kogo ust otworzyć, a tu sami znajomi. W dodatku babcia przy wnusi pomoże…

Bożena Niekludow zżyma się, gdy słyszy, że falowiec to zło i patologia. Tu, w większości, mieszkają porządni ludzie. Dbają o mieszkania i wspólną klatkę. Owszem, czarna owca wszędzie się trafi. U nich też był lokator, który sprawiał kłopoty. Gdy gdzieś zniknął, okazało się, że jego mieszkanie i balkon zarekwirowały gołębie.

- Guano rosło, pyliło, roztaczało taką woń, że nie można było oddychać - opowiada pani Bożena. - Interwencje w spółdzielni nie skutkowały, zadzwoniliśmy więc do telewizji, powstał program. Dopiero wtedy zrobił się szum, a nad balkonem niefrasobliwego sąsiada pojawił się alpinista na linie, zabezpieczył balkon siatką.

Pani Bożena wspomina sąsiedzkie integracje. Na galerii, w pobliżu jej mieszkania. Kilkanaście lat temu, gdy jeszcze byli zdrowsi, urządzali imprezy na powitanie wiosny i na pożegnanie lata. Składkowe, bo każda coś tam pitrasiła i stawiała na wspólny stół. Zdarzały się nawet balety. Którąś z imprez pani Bożena przypłaciła kontuzją. Bo sąsiad, z którym tańczyła, pośliznął się na zalewie od śledzi i przewrócił na sąsiadkę tak niefortunnie, że aż jej pękła żyła w nodze.

Spotkania sąsiedzkie urwały się, gdy umarł mąż pani Basi. Pan Kazik był ciepłym, życzliwym człowiekiem, wszystkim dokoła pomagał. Gdy odszedł, cała galeria posmutniała.

Czapkowscy zauważają też inne smutne rzeczy.
- Falowce zawsze przyciągają samobójców - twierdzi pani Ola. - Jeden rzucił się z dziesiątego piętra, na moich oczach. Zginął. Ale to nie był nikt od nas.

Niewiele brakowało, by pani Bożena zginęła we własnej łazience. Właśnie się kąpała, gdy… runął sufit. Parę centymetrów od wanny. Wyskoczyła, jak stała, przedostała się przez gruz. Okazało się, że woda gromadziła się nad jej głową przez półtora roku, od czasu, gdy sąsiadka z góry miała awarię w łazience. Cud, że tylko na tym się skończyło.

Grillują w ogródku

W domach jednorodzinnych też mieszkają towarzyscy ludzie. To nieprawda, że o zażyłość najłatwiej w bloku, gdy człowiek ociera się o człowieka i - chcąc nie chcąc - słyszy, co porabia sąsiad za ścianą. Kiedy tłucze schab na kotlety, kiedy przyjmuje gości, kiedy wbija gwóźdź i kiedy się kąpie. W domkach może łatwiej o intymność, ale płot wcale nie dzieli. Płot jest przeważnie po to, by do niego podchodzić. A ogródek po to, by urządzić w nim grilla.

Maria Prokopowicz ma dom przy ul. Rolnej. I wiele sympatii do innych ludzi.
- Od kiedy pamiętam, urządzałam spotkania w ogródku - opowiada pani Marysia. - Dla znajomych i sąsiadów. Najpierw się niektórzy dziwili, gdy ich zapraszałam, potem się przyzwyczaili. Wystarczy słowo, a już marynuję mięso, kroję warzywa na sałatkę i rozpalam grilla. Dziś zrobiłam chłodnik. Spróbuje pani?

Do ogródka zagląda Krystyna Jaetke, która mieszka parę domów dalej. I pan Sławek. I pan Władek Ornowski z żoną Marysią. Ten z Fundacji Pomocy Społecznej na rzecz Dzieci, który robi 60 tysięcy kilometrów rocznie, by pomóc ludziom w potrzebie.
- Państwo mieszkają w pobliżu?
- Kilkaset metrów dalej, ale to nasze rewiry. Ciągle się do Marysi wpraszamy. Jakie ona robi kalafiory! Palce lizać.

Jest wtorek, ostatni raz widzieli się w sobotę. Na festynie, który - dla sąsiadów - zorganizowała Rada Osiedla Strzyża. Na placu Pawła Gałuszki zebrało się blisko 40 osób. Każdy przyniósł coś dobrego, stoły aż się uginały. Były rozmowy, dykteryjki, zacieśnianie sąsiedzkich więzi. No i tańce. Bo jak sąsiad przytuli sąsiadkę, od razu poprawia się atmosfera.

Teraz też humory dopisują. A Paweł, dziewięcioletni wnuk pani Marysi, skacze i staje na głowie, a właściwie na rękach, by dostarczyć rozrywki.
- Syn trenuje gimnastykę sportową - opowiada Magdalena Wiszniewska, mama Pawła. - Jego idolem jest Leszek Blanik.
Ornowscy mieszkają przy ul. Makuszyńskiego, w czworakach, jak mawiają. Czyli - w bloku. I też zapewniają, że sąsiadów mają na medal. Z niektórymi przyjaźnią się od 1976 roku. Wtedy się tam wprowadzili.
- Marysia miała brzuch pod brodę, syn urodził się miesiąc po przeprowadzce - wspomina pan Władek. - Był pierwszym dzieckiem w naszym bloku.

- Szczęśliwe rozwiązanie zawdzięczamy Tolkowi, sąsiadowi z dołu - dodaje pani Marysia. - Gdy zaczęła się akcja porodowa, nawet nie mieliśmy skąd zadzwonić po pogotowie, bo przecież wtedy nikt nie miał telefonu. I Tolek pobiegł na ul. Partyzantów, do… zakładu pogrzebowego. Karetka dojechała na czas.
Dziś wszyscy mają telefony, ale nie wszyscy mają dobrych sąsiadów.
Oni - tak. Nawet z tymi nowymi, którzy próbowali palić papierosy na klatce, jakoś się dogadali.

Jak w hotelu

Najtrudniej o sąsiedzką serdeczność na nowych, przeważnie strzeżonych osiedlach. Tam nigdy nie wiadomo, kto mieszka za ścianą.

- W klatce jest dziewięć mieszkań, ale tylko trzy zajmują ci, którzy je kupili - mówi pani Basia z apartamentowca w śródmieściu Gdańska. - W pozostałych lokatorzy się zmieniają. Jeszcze miesiąc temu w mieszkaniu naprzeciwko był student medycyny, preferujący głośną muzykę i nocny tryb życia, teraz pojawiła się czarnoskóra rodzina z dziećmi. Chyba angielskojęzyczna.

Pani Basia chciała być miła.
- Witam nowych sąsiadów! - zagadnęła pierwsza.
- Good morning - odpowiedział mężczyzna.
- Skąd państwo są?
- Ze Skandynawii.
I na tym się konwersacja skończyła. Nowi sąsiedzi szybko zamknęli drzwi.

Pani Basia nie ukrywa, że ta anonimowość ją niepokoi. Sądziła, że na małym kameralnym osiedlu będzie bezpiecznie i rodzinnie, a czuje się tu jak w hotelu. Ciągle nowe twarze, rozmowy w obcych językach, samochodów więcej niż mieszkańców. Zero przyjaźni.

Gdy wyjeżdża z mężem na urlop, klucze do mieszkania przekazuje… byłej sąsiadce z falowca przy ul. Obrońców Wybrzeża. Ta sąsiadka serdecznie im współczuje i wyjawia, że za żadne skarby świata nie przeprowadziłaby się w tak nieprzyjazne miejsce, pełne snobów, białych kołnierzyków i zmanierowanych studentów.

Monitoring, podziemny garaż, marmurowe posadzki i zadbane patio? Na jej odrapanej galerii jest zdecydowanie przyjemniej. I nie trzeba samochodu, by zrobić podstawowe zakupy. Wszystkie sklepy pod nosem, wystarczy zjechać windą na dół. A że czasem trudno zasnąć, bo sąsiedzi z góry lub boku śpiewają "Czerwone korale" albo "Góralu, czy ci nie żal"? Żaden problem. Ludzie się starzeją, imprez coraz mniej.
U pani Basi nikt nie zaśpiewa.

Andrzej Stelmasiewicz, prezes Wspólnoty Polskiej i wielki orędownik Dni Sąsiadów, mieszka przy ul. Dickmana.
- Oczywiście, że znam swoich sąsiadów - twierdzi. - Z większością jestem nawet po imieniu, od dwóch lat. Wtedy bowiem zainicjowałem spotkanie sąsiedzkie na moim kawałku ulicy. To bardzo specyficzna ulica. Wszyscy przyszli.

- A kiedy pan do któregoś z sąsiadów zapukał?
- To sąsiad zapukał, gdy zepsuła mu się drukarka, a pilnie musiał coś wydrukować.
- Soli więc pan jeszcze nie pożyczał?
- Jeszcze nie. Jestem jednak przekonany, że gdy zaistnieje taka potrzeba, nikt mi nie odmówi. Przecież sąsiad to najważniejsza osoba na świecie.

Dni Sąsiadów

Wymyślili je Francuzi, w 1999 roku, teraz Dni Sąsiadów obchodzą miliony ludzi na całym świecie. Także - w Polsce. Na wspólnych imprezach będziemy się bratać do końca czerwca. Z badań firmy IQS and Quant Group wynika, że większość z nas wie, kto mieszka za ścianą. Na Pomorzu - aż 97 proc. respondentów przynajmniej jednego sąsiada zna po imieniu! To najwyższy wynik w kraju. Tylko dwóch na stu odpowiadało, że nie zna żadnej osoby z najbliższej okolicy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki