Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Garść tajemnic stoczniowej Sali BHP [RECENZJA]

Henryk Tronowicz
Henryk Tronowicz
fot. Jerzy Bartkowski SOPOGRAFIA
W grudniu, w Sali BHP na terenie byłej Stoczni Gdańskiej odbyła się premiera utworu scenicznego Piotra Wyszomirskiego, zatytułowanego „Nie tylko Przemyk”. Wyreżyserowany przez autora półtoragodzinny spektakl słowno-muzyczny publiczność nagrodziła gromką, w pełni zasłużoną owacją.

Po zakończeniu spektaklu zwrócono się do publiczności o wyrażanie na gorąco uwag i refleksji. I wtedy okazało się, że przedstawienie oglądało m.in. kilku dawnych, autentycznych bohaterów, którym Wyszomirski sztukę „Nie tylko Przemyk” poświęcił. To dawni członkowie NZS, którzy w roku 1981 rozpoczynali studia na polonistyce w Uniwersytecie Gdańskim. A wtedy, czterdzieści lat temu, we wtorek 15 grudnia - po burzliwych dyskusjach na uczelni, a szczególnie po odebraniu informacji o spacyfikowaniu kolejnego strajku w Stoczni Gdańskiej - stwierdzili, że należy czym prędzej dać strajkującym stoczniowcom wyraz solidarności. I udali się do Stoczni, mimo że ówczesny rektor uczelni, prof. Robert Głębocki im to odradzał.

Godzina milicyjna

Wybuch protestu stoczniowców w grudniu 1981 roku nastąpił po wprowadzeniu przez władze komunistyczne stanu wojennego. Nocą z dwunastego na trzynasty grudnia funkcjonariusze bezpieki zatrzymali w Gdańsku i osadzili w ośrodkach internowania większość członków Komisji Krajowej NZSS „Solidarność”.

Aresztowania i perfidne szykany działaczy Związku objęły cały kraj. Wprowadzono godzinę milicyjną, obowiązującą do godziny 6.00 rano. 16 grudnia - przed 6.00 - w Stoczni doszło do kolejnej pacyfikacji. Władze do tej operacji skierowały dziewięciuset milicjantów, stu zomowców oraz 24-osobowy pluton komandosów. Część załogi dotkliwie pobito. Grupę studentów skierowano pod Salę BHP, urządzając im po drodze okrutną „ścieżkę zdrowia”.

Tak w największym skrócie można wstępnie zarysować sytuację, którą Piotr Wyszomirski otwiera sztukę „Nie tylko Przemyk”.

Demony stanu wojennego

Piotr Wyszomirski uprawia styl teatru alternatywnego, formuły, która sprzyja swobodnemu łączeniu wątków i znaczeń odległych w przestrzeni i w czasie, pozwalając na wirtualny opis działań postaci scenicznych, które z pozoru niekoniecznie są jednorodne, a jednak czytelnie wyrażają intencje autorskiego przesłania. Opierając się na świadectwach uczestników zdarzeń z tamtych lat, a także na czekającej na druk książce Leszka Biernackiego pt. „Reduta. Studenci z robotnikami, Gdańsk 1980 - 1985”, Wyszomirski przywołuje w sztuce „Nie tylko Przemyk” demony stanu wojennego. Autor równocześnie nawiązuje do tragedii warszawskiego maturzysty Grzegorza Przemyka, śmiertelnie skatowanego w roku 1983 przez milicyjnych oprawców w komisariacie na warszawskiej Starówce. Autor koncentruje się na przeżyciach Barbary Sadowskiej, matki Grzegorza Przemyka, której mieszkanie w stanie wojennym było przystanią dla zbuntowanych artystów, pisarzy, poetów.

Wojna polsko-jaruzelska

Akcję sztuki „Nie tylko Przemyk” Wyszomirski ulokował w budynku BHP na dużej sali. Nie skorzystał z podium, na którym podpisywano Porozumienia sierpniowe. Swój poruszający sceniczny dramat rozegrał autor na widowni. Między rzędami wypełnionymi publicznością. I oto narrator o imieniu Jacek (będzie on także uczestnikiem wydarzeń z 1981 roku, a później też bywalcem domu Barbary Sadowskiej w Warszawie) teraz krąży po sali i opowiada o tym, co się działo , kiedy - 15 grudnia 1981 roku - do stoczni dotarł wraz z grupą czterech chłopaków, jego kolegów z Wydziału Filologii na Uniwerku. To Byli z nim Józek, Leszek, Krzysiek i Darek. Trzymali się razem.

Po północy otoczył ich oddział ZOMO.

Jacek wspomina: mogliśmy uciekać. Krążąc po sali prowokuje losowo wybranych przez siebie widzów i zadaje im pytanie - dlaczego nie uciekaliśmy? Była czarna noc, łatwo było przeskoczyć przez płot do bazy PKS-u i byle gdzie się zadekować. Czuliśmy jednak, że jak mówi poeta, tak się nie robi. Nie przyszliśmy do Stoczni, żeby uciekać. To była wojna polsko-jaruzelska.

Ścieżka zdrowia

Tu, na tej sali, zmuszano nas - opowiada. dalej Jacek - by przez kilka godzin - stać na baczność. Bez łyka wody. Na każde wypowiedziane głośno słowo zomowcy reagowali wulgarnym krzykiem. Grozili nawet, że użyją broni. W nocy zaczęli nas ze stoczni wywozić. Część trafiła do więzienia w Starogardzie, pozostali do Pruszcza Gdańskiego (tam było gorzej).

Jacek wyciąga kartkę i odczytuje przeżycia Leszka (Leszek na uczelni był ich szefem w NZS-ie), który utrwalił barbarzyński przebieg „Ścieżki zdrowia”. Nagle Jacek czytanie przerywa i - przybierając pozę zomowca - chwyta pałkę demonstrując z wigorem przeraźliwy łomot uderzeń pały w tarczę. Robi to z takim sugestywnie, że niejeden z widzów musiał w tym epizodzie czuć ciarki na plecach.

Bruno, idziemy na piwo!

Integralną częścią spektaklu są wybrane przez Wyszomirskiego wiersze Edwarda Stachury, Rafała Wojaczka, Ryszarda Milczewskiego-Bruno. Nie tylko ich. Tak samo liryki Barbary Sadowskiej oraz Grzegorza Przemyka, jej syna, który już sam pisał poezje. Jacek recytuje wiersz Stachury „Nie rozdziobią nas kruki”, ten wspaniały utwór z zabawnym refrenem, który zaczyna się od frazy: „Ruszaj się, Bruno, idziemy na piwo!”

Chwilę potem, obok Jacka nieoczekiwanie pojawia się Barbara, postać siedząca dotąd w głębi sali wśród publiczności. Ona na scenie będzie także narratorem, ale w niektórych epizodach dramatu wcielać się będzie w postać Barbary Sadowskiej, a w końcu ekstrapoluje nawet do rzeczywistości dzisiejszej.

To autorski eksperyment dramaturgicznie ryzykowny, jednak wyreżyserowany został przez Wyszomirskiego bardzo wiarygodnie. Mniej wiarygodnie natomiast zabrzmiał patetyczny hołd, oddany przez Barbarę chłopakom „... z Powstania Listopadowego, z Wiosny Ludów. I tych z Powstania Styczniowego. I tych z Komuny Paryskiej. I tych z Wojny Domowej w Hiszpanii? I tych z Powstania Warszawskiego?”.

Zatwardziałość w szaleństwie

Emocje opadają i Jacek zaczyna z kolei śpiewać „Modlitwę bohaterów” Rafała Wojaczka: „Na brednię naszą i na naszą nędzę/Na zatwardziałość w naszym szaleństwie...”. Barbara mówi, że Grzegorz wykaligrafował ten wiersz w swoim pokoju zieloną kredką na ścianie. A pod nim umieścił portret Johna Lennona.

To była formacja poetów urzeczonych magią słowa. Jedni opowiadali się za liryką Wojaczka, inni za metafizyką w twórczości Stachury. Barbara dodaje, że niektórzy wysuwali ponad wszystkich Andrzeja Bursę.

Salon artystów

Barbara w stanie wojennym prowadziła istny salon artystyczny, dom jej był szeroko otwarty. Zbierała się tam cyganeria i to nie tylko warszawska. Edward Stachura, Milczewski-Bruno, Aleksander Jurewicz, Kazimierz Ratoń, Andrzej Szmidt. W kulcie takich artystów dorastał osiemnastoletni Grzegorz Przemek.

Był to czas, gdy robaka zalewano alkoholem. Taki, co nie pił, uchodził za donosiciela. Jacek dorzuca, że kapusie też nie wylewali za kołnierz. A kiedy w roku 1989 - po czerwcowych wyborach - w MSW w popłochu niszczono akta TW (tajnych współpracowników). Najwięcej z nich - nadmienia Barbara - było w Gdańsku, bo w Gdańsku najwięcej się działo.

Kobieta zbyt konserwatywna

W pewnej chwili Wyszomirski śmiało antycypuje. Stawia pytanie o to, jaką postawę przybrałaby Barbara Sadowska, „gdyby żyła dzisiaj”. Pewnie by funkcjonowała poza dzisiejszym podziałem polityczno-kulturowym.

Nieoczekiwanie to może najważniejszy dylemat tej sztuki. Mama Grzegorza Przemyka pewnie by oświadczyła, że nie pasuje na sztandary - ani lewicy, ani prawicy („Podobno byłam zbyt konserwatywna albo - oczywiście podobno - byłam zbyt rozrywkowa”). I czy myśmy się sami podzielili, czy ktoś nas podzielił? Jacek zwraca się do publiczności na sali: „Komu zależy na tym, byśmy byli podzieleni?

Koszmar za koszmarem

Dla Jacka największym zbiorowym przeżyciem, w jakim uczestniczył, był pogrzeb Grześka na Powązkach. Mówi, że nawet pielgrzymka papieża na Zaspie nie niosła takiego energetycznego ładunku. Dla Barbary tymczasem zaczął się drugi koszmar.

Do zatuszowania morderstwa Grzegorza wykorzystano ogromny aparat propagandowy reżimu komunistycznego.

Sypały się kłamstwa, prowokacje, zastraszanie…Ani zabójcy, ani tym bardziej ich „mocodawcy” nie ponieśli odpowiedzialności. Rok później został zamordowany ksiądz Jerzy Popiełuszko.

Mater Dolorosa stanu wojennego

Kim była Barbara Sadowska, zastanawia się Jacek.
Barbara, ciężko schorowana, odeszła dwa lata po śmierci Grzegorza. To była Mater Dolorosa stanu wojennego.

Dzisiaj jest niemal całkowicie zapomniana. Dlaczego? Przecież porównywano ją do Sylwii Plath. Hanna Miśkiewicz opowiada o Sadowskiej jej słowami: „Byłam uważana przez niektórych za pierwszą poetkę feministyczną.

Może trochę w tym przesady, bo przecież Komornicka, Krzywicka, Przybyszewska i wiele innych były przede mną, ale żadna, nawet w przybliżeniu, nie przeżyła tego co ja”. Sceniczna Barbara rzewnie intonuje wiersz Przemka: „Rajskie jabłka/Co głód cudownie zaspokajają i radość czułą przynoszą/W cieniu drzew jeść będziemy.

Komuna porozumień nie respektowała

Piotr Wyszomirski uprawia krytykę filmową. Nic dziwnego, że w swojej sztuce nawiązuje do niektórych dzieł Andrzeja Wajdy.

Przypomina, zrealizowanego w roku 1981 przez Wajdę „Człowieka z żelaza”. Ale nie przypomina w sztuce sceny z finału filmu.

Otóż Wajda, po sfilmowaniu eksplozji entuzjazmu, jaki zapanował w Stoczni Gdańskiej po podpisaniu Porozumień sierpniowych, wstawił scenę sprzed Sali BHP, kiedy przed kamerę wyskakuje aparatczyk, towarzysz Badecki (w tej roli Franciszek Trzeciak) i z wrzaskiem, z pewnością siebie ogłasza, że owe Porozumienia są nic nie warte, bo władze nie będą ich respektować.

Pytania o granice hipokryzji

Niepokoją Piotra Wyszomirskiego - sygnalizowane w sztuce raz i drugi - myśli, które po upływie czterech dekad mogą skłaniać do konfrontowania tamtej historycznej sytuacji, z rzeczywistością dzisiejszą.

Wtedy 10 milionów polskich obywateli poczuło powiew wolności i gremialnie opowiedziało się przeciw komunie.

A dzisiaj? Dzisiaj Polacy wolni pozwalają wpędzać się w polityczne waśnie i awantury, wywoływane przez różnej maści demagogów biegłych w sztuce hipokryzji. To jakby słabsza strona tej sztuki. Nie oczekuję od artysty, by się opowiedział za lewicą albo za prawicą.

Oczekuję, żeby konfrontował fakty rzeczywiste, z nieznośną demagogiczną farsą. Takiej konfrontacji mi w tej wartościowej sztuce zabrakło.

W spektaklu Wyszomirskiego główny ciężar narracji spoczął na dwojgu wykonawcach, dzięki którym inscenizacja chwilami osiągała klasę i wiarygodność.

Aktorka Hanna Miśkiewicz wcieliła się roli Barbary z przejmującym scenicznym wdziękiem. A Marcin Kryża okazał w roli Jacka obiecujący talent artystyczny.

Nuta rozczarowania

W pytaniach zadawanych po spektaklu z widowni, ktoś prosił o wyjaśnienie, czy na premierę sztuki zaproszono Bogdana Borusewicza. A jakże, zaproszono.

Wszak Borusewicz był głównym inicjatorem tamtych wiekopomnych stoczniowych strajków. Tymczasem pan senator zaproszenie odebrał, lecz podobno skwitował odmownie i na premierę do Sali BHP nie pofatygował się. Czy może ktoś to rozumie?

od 7 lat
Wideo

echodnia Drugi dzień na planie Ojca Mateusza

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki