Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Gangiem sutenerów z Gdyni rządzili synowie byłego policjanta

Łukasz Kłos, Szymon Zięba
Archiwum
Trzej bracia na prostytucji szantażowanych kobiet mogli zarobić dziesiątki tysięcy złotych. Ich ojciec był kiedyś świetnym śledczym.

Dwanaście osób zatrzymanych, jedenaście za kratami i nawet kilkadziesiąt ofiar - to bilans spektakularnego zatrzymania szajki sutenerów z Gdyni. Działali w kilku lokalach, przez co najmniej dwa lata. Według prokuratorskich szacunków, w tym czasie na cierpieniu kobiet zarobili minimum 163 tys. zł. Skala przestępczego procederu grupy może się okazać jeszcze większa, bo przy niektórych z zatrzymanych znaleziono duże ilości narkotyków.

- Z dotychczasowych ustaleń wynika, że podejrzani, wśród których wiodącą rolę odgrywali trzej bracia: Aleksander B., Leszek B. i Paweł B., w wynajętych pięciu lokalach na terenie Gdyni utworzyli sieć nielegalnych agencji towarzyskich. Umieścili w nich młode kobiety, zmuszając je biciem, przemocą i groźbami do uprawiania prostytucji. Czerpali z tego korzyści majątkowe - informuje prokurator Mariusz Marciniak, rzecznik gdańskiej Prokuratury Apelacyjnej, która nadzoruje śledztwo.

Metody jak ze służb specjalnych

O szefach szajki śledczy mówią: to ludzie znający się na rzeczy. Grupa miała ustaloną hierarchię. Na czele stali trzej bracia B. Mózgiem miał być 30-letni Aleksander, bezrobotny, absolwent AWF. Miał licencję trenera. Pozostali zajmowali się przewożeniem kobiet po lokalach, do mieszkań, do hoteli.

Doświadczeni prokuratorzy mówią, że działalność gdyńskiej szajki to podręcznikowy przykład sutenerstwa. Najpierw był szantaż, potem werbunek, następnie przymus.

- Metody jak ze służb specjalnych, stare, znane i skuteczne - słychać wśród pomorskich śledczych.

W potrzasku

Kobiety, najczęściej z małych pomorskich miejscowości, wyszukiwane były w kawiarniach, dyskotekach czy klubach fitness.
Wybierano takie z problemami finansowymi. Oferowano im pożyczkę. Kiedy miały problemy ze spłatą, oferowano im układ: w zamian za umorzenie długu miały świadczyć usługi seksualne.

Szybko się okazywało, że pożyczki są nie do spłacenia. Kiedy kobiety mówiły, że chcą z tym skończyć, miały słyszeć: - Jak będziesz fikać, to wszyscy twoi się dowiedzą. Na kościele, na płocie powiesimy twoje fotografie i wszyscy zobaczą, czym się zajmowałaś!

- Jeżeli odmawiały współpracy, były bite i zmuszane do prostytucji - mówi prok. Marciniak.
Kobiety czuły się jak w potrzasku. Nie wiedziały, gdzie szukać ratunku, a prześladowcy utrudniali im kontakt z rodzinami.

Pięć lokali, jedna kasa

Kobiety traktowane były jak towar. Kiedy się opatrzyły w jednym lokalu, przewożono je do drugiego. Rotacja była duża, w jednym miejscu kobiety przebywały nie dłużej niż dwa, trzy tygodnie.

Dotychczas prokuratura i CBŚ dotarły do kilkunastu pokrzywdzonych. Same ofiary mówią jednak, że w podobnej sytuacji mogło być nawet 40 kobiet.

- Grupa działała w pięciu lokalach, które tak naprawdę były w jednym zarządzie i ze wspólną kasą, do której trafiały zyski z przestępczego procederu - mówi prok. Mariusz Marciniak.

W Gdyni nikt im nie podskoczył

Jak udało się namierzyć szajkę?

- To są działania operacyjne policji. My tych informacji nie ujawniamy - zastrzega prok. Marciniak.
Wiadomo jednak, że szajkę wzięto pod lupę na długo przed policyjnymi zatrzymaniami. Z dotychczasowych ustaleń śledztwa wynika, że była to samodzielna grupa, ale na tyle mocna, że w Gdyni "nikt im nie podskoczył".

- Oni w Gdyni nie musieli się nikogo bać, a na teren Gdańska i Sopotu nie wchodzili, więc się nikomu nie narażali - słyszymy w kręgu śledczych.

W ślady ojca

Okazało się, że nazwisko braci B. było doskonale znane pomorskim policjantom. Kilkanaście lat temu głośno zrobiło się o gangu, który w latach 1999-2002 trudnił się porwaniami dla okupu i napadami na tiry. Szajkę okrzyknięto "Gangpolem", gdyż w kręgu podejrzanych znalazło się kilku policjantów z gdyńskiej komendy oraz jeden funkcjonariusz z gdańskiego CBŚ. Wśród nich był też Jan B., policjant o ponadprzeciętnej skuteczności.

- Potrafił znaleźć bandytów, rozbójników, włamywaczy, zabójców. Nie było dla niego sprawy nie do wykrycia - mówi nam informator, pragnący zachować anonimowość. - Ale z czasem, jak to się mówiło w naszym środowisku, przeszedł na drugą stronę mocy.

Na koncie grupy znalazły się wielokrotne napady na transporty towarów, hurtownie, a także włamania do domów. W rekordowym napadzie, 31 sierpnia 2000 roku, na hurtownię Argus w Gdyni, zrabowano artykuły o wartości 1 mln 561 tys. zł.
Mało tego, przestępcy parali się również porwaniami dla okupu. Na początku 2002 roku zrobiło się głośno o porwaniu nastoletniej Agnieszki M., córki gdyńskiego biznesmena. Rodzice wypłacili wówczas porywaczom okup w wysokości 350 tys. dolarów. Dziewczynka wróciła do domu.

Wkrótce grupa śledczych ustaliła, że za tym, jak i za kilkoma innymi uprowadzeniami stoi szajka, do której należał Jan B.
Dziś w policyjnych kuluarach mówi się, że historia zatacza koło, a Aleksander, Leszek i Paweł poszli w ślady ojca.

- Nie wiemy, gdzie bracia B. nauczyli się werbować dziewczyny i zarządzać nimi. Być może miało na to wpływ to, co podpatrzyli u swojego ojca, Jana B. , skutecznego policjanta kryminalnego w latach 90. - mówi dziś inny z rozmówców.
Na parkingu pod hipermarketem

Do zatrzymania szajki sutenerów doszło 16 i 17 września br.

- Są w Castoramie, robią zakupy. Za chwilę będą wychodzili - taki sygnał usłyszeli funkcjonariusze przygotowujący się do zatrzymania szajki. Wkrótce po tym w błyskawicznej akcji zatrzymano najważniejszych członków grupy.

Grupa była wnikliwie obserwowana przez specjalne oddziały śledczych. Kryminalni nie zdradzają szczegółów akcji. Udało nam się jednak ustalić, że w szturmie mogło brać udział około 33 funkcjonariuszy. W całej akcji - nawet niemal 80.
- Takie są procedury, na jednego zatrzymanego przypada trzech naszych - słyszymy od osób z kręgu śledczych.

Narkotyki na kilogramy

W wyniku przeszukań w miejscach pobytu podejrzanych i w miejscach prowadzonej przez nich przestępczej działalności - w Gdyni i Gdańsku - zabezpieczono ponad 100 aktywnych telefonów komórkowych. Zawarte w nich dane zostaną przeanalizowane w toku śledztwa.

Policjanci wkroczyli także do mieszkania Anny K., dziewczyny jednego z podejrzanych. Okazało się, że ukryto w nim, bagatela, 1,2 kg amfetaminy, ponad 0,5 kg kokainy, 99 gramów haszyszu, a do tego niemal 6 kg marihuany.

- W związku z tym 22-latce przedstawiono zarzut uczestniczenia w obrocie znaczną ilością środków odurzających i substancji psychotropowych - informuje rzecznik prasowy Prokuratury Apelacyjnej.

Bogaci bezrobotni

W przeszukanych lokalach i samochodach znaleziono sporo broni białej, m.in. noże, maczety i miecze.

Zatrzymana została także Marta W. (bezrobotna 21-latka), przy której podczas przeszukania znaleziono 0,5 grama marihuany. Kobiecie przedstawiono zarzut popełnienia przestępstwa posiadania narkotyków. Po przesłuchaniu została zwolniona i zastosowano wobec niej dozór policji.

To jednak wyjątek. Pozostałej jedenastce przedstawiono poważne zarzuty. 10 mężczyznom za działalność w zorganizowanej grupie przestępczej oraz sutenerstwo i stręczycielstwo grozi od roku do dziesięciu lat pozbawienia wolności.

- Podejrzani muszą się też liczyć z możliwością przepadku korzyści majątkowych pochodzących z przestępstw - podkreśla prok. Marciniak.

Annie K. za przestępstwo "uczestniczenia w obrocie znaczną ilością środków odurzających i substancji psychotropowych" grozi kara więzienia od 2 do 12 lat.

Zatrzymana jedenastka trafiła już za kraty aresztu, na co najmniej trzy miesiące. Zadecydował o tym niedawno Sąd Rejonowy Gdańsk - Południe.

Co ciekawe, większość aresztowanych stwierdziła, że jest bezrobotna i nie ma stałego dochodu. Jeden przyznał, że jest zawodowym żołnierzem. Niemniej "na poczet grożących kar" zabezpieczono majątek podejrzanych o wartości powyżej 700 tys. zł.

Prokuratorzy milczą na temat tego, czy zatrzymana szajka przyznaje się do zarzucanych im czynów.
- Wyjaśnienia podejrzanych są sprzeczne z zeznaniami pokrzywdzonych i z ustaleniami śledztwa - mówi krótko prokurator Mariusz Marciniak.

Mimo serii zatrzymań prokuratura, wraz z Centralnym Biurem Śledczym, nie zamknęły jeszcze prowadzonej sprawy. Nie wykluczają kolejnych zatrzymań i podkreślają, że "wciąż trwają czynności operacyjne".

Śledczy nadal poszukują odpowiedzi, kto jeszcze brał udział w przestępczym procederze. Wciąż ustalają też, ile dokładnie kobiet padło ofiarą grupy. Podkreślają, że ustalenie tego może być trudne, bo część szantażowanych kobiet nie chce współpracować z organami ścigania z obawy przed zemstą dawnych prześladowców.

Zgłaszają pokrzywdzone

Tymczasem jednak, jak się dowiedzieliśmy, do prowadzących śledztwo zgłaszają się kobiety, które chcą opowiedzieć o swojej tragedii. Z pewnością odwagi dodaje im fakt, że członkowie szajki siedzą za kratami.

[email protected]
[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki