Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Galeony króla Zygmunta III

Kmdr Eugeniusz Koczorowski
W Gdańsku były idealne warunki do budowy okrętów i kilka jednostek z floty Zygmunta III rzeczywiście tu powstało
W Gdańsku były idealne warunki do budowy okrętów i kilka jednostek z floty Zygmunta III rzeczywiście tu powstało rys. Eugeniusz Kaczorowski
Rozbudowa polskiej floty na początku XVII wieku naznaczona była wieloma trudnościami, niemniej udało się wystawić kilka jednostek do obrony wybrzeża przed Szwedami.

Zanim Zygmunt III Wazy przystąpił do budowy galeonów, zalążkiem jego floty były niewielkie jednostki. W dalekich Inflantach wystawiano flotyllę złożoną z kilku okrętów (wciąż jeszcze kaperskich) oraz kilkunastu batów (dużych łodzi wiosłowych) dostosowanych do przewozu wojska i zaopatrzenia wzdłuż wybrzeży oraz na śródlądziu. Liczbę jednostek stopniowo zwiększano, włączając doń pryzy, czyli zdobyczne statki obcych bander, które zostały zajęte za przewożenie kontrabandy dla Szwedów. Były to żaglowce podobne do tych, jakie dla królewskiej floty dostarczały stocznie w Gdańsku, gdzie zbudowano m.in. niewielki okręt Św. Eryk. Ponadto z myślą o rozwoju floty dokonano zakupu kilku statków holenderskich, dostosowując je do działań wojennych.

Mimo podejmowanych wysiłków, polski oręż na morzu prezentował się marnie. Flota podobna była do tej, która istniała w czasach, gdy Rzeczpospolita korzystała z usług kaprów. W tej sytuacji trzeba było poszukać innych sposobów na pozyskanie okrętów. Niestety, próby czynione w Niderlandach czy Danii spaliły na panewce, wobec czego nadzieje Zygmunta III spoczęły na osobie Jakuba Murraya, Szkota, który miał być odpowiedzialny za doglądanie budowy nowych okrętów i pozyskiwanie gotowych statków wraz z uzbrojeniem.

W stoczniach Gdańska

Jak już wspomniano, na miejsce budowy okrętów obrano Gdańsk, gdzie w 1622 r. zwodowana została dwumasztowa pinka Żółty Lew. W roku następnym dołączył do niej duży galeon Król Dawid i mniejszy Wodnik, duża pinka Panna Wodna oraz spora liczba jachtów.

Zaniepokojony postępami tych prac król szwedzki Gustaw II Adolf nakazał swojej flocie dokonanie rajdu pod mury twierdzy gdańskiej. Demonstracja miała wywrzeć presję na rajcach Gdańska i sprawić, by odmówili oni królowi Polski kontynuowania budowy okrętów w tutejszych stoczniach. Akcja poskutkowała - Zygmunt III przeniósł budowę okrętów do Pucka.

Port ten był stosunkowo płytki, a co gorsza nie miał rozbudowanej infrastruktury stoczniowej - tę trzeba było powiększyć. Zanim to nastąpiło, w roku 1624 nie zwodowano ani jednej jednostki pływającej. Mimo to Puck miał poważny atut, gdy chodzi o budowę i bazowanie okrętów królewskich, a była nim osoba starosty puckiego Jana Weyhera, który nie tylko skutecznie utrudniał Szwedom dostęp do Pucka, ale też wystawił własnym sumptem kilka statków.

Ta niewielka flotylla, niekiedy pod osobistym dowództwem starosty, atakowała i przeganiała okręty szwedzkie, które nazbyt się zbliżyły do naszego wybrzeża. Weyher udzielał się również w komisjach brakujących, czyli oceniających poprawność budowanych okrętów. Komu jak komu, ale jemu z pewnością powinien przypaść tytuł i kapelusz admiralski. Podobnie postać tę oceniali współcześni, wskazując zasługi w dziele budowy floty i obrony wybrzeża. Niestety, w owym czasie niewielu było notabli, którzy mogli równać się z Weyherem. Po jego śmierci Szwedzi szybko, bez walki, opanowali Puck. Miasto zostało odbite z ich rąk dopiero na początku 1627 r.

Królewskie prośby

Szukając źródeł pozyskania okrętów, Zygmunt III zwrócił się do stanów pruskich (1626 r.) z nagłym wezwaniem, aby wspomogły one formowanie floty królewskiej. W odpowiedzi stany wydzierżawiły w Gdańsku cztery duże statki, które następnie uzbrojono, przeznaczając je do obrony wybrzeża i portu piławskiego. Niedługo jednak pełniły swą rolę, gdyż po zajęciu Piławy przez Szwedów stały się ich zdobyczą.

W obliczu narastającej agresji szwedzkiej i zmianie stanowiska rajców gdańskich Zygmunt III obarczył Gdańsk dostawą jednego okrętu do swej floty.

Po utworzeniu Komisji Okrętów Królewskich (9 listopada 1626 r.) król zlecił zakup bądź rekwirowanie statków handlowych podejrzanych o przewóz kontrabandy do Piławy. W międzyczasie dokonano zakupu galeonu od niejakiego Michała Martensona z Kopenhagi (na więcej nie było pieniędzy!), nadając mu nazwę Latający Jeleń. Udało się także zarekwirować pięć statków handlowych, którym udowodniono przewóz kontrabandy. Trzy z nich były w dobrym stanie. Po uzbrojeniu włączono je w skład floty pod nazwami: Czarny Kruk, Płomień i Biały Lew. W następnym roku flota wzbogaciła się o duży, zbudowany w Gdańsku, galeon Rycerz Św. Jerzy.

Zygmunt III nie krył zadowolenia z rozwoju floty, zdając sobie jednocześnie sprawę, że w porównaniu z siłami szwedzkimi wciąż jest ona niewielka. Liczył jednak, że nowo powołana Komisja Okrętów Królewskich stanie na wysokości zadania i przygotuje flotę do działań wojennych.

Inwentarz brukselski

Jakąż siłę bojową stanowiły okręty królewskie? Jakiego były typu i wielkość oraz jakie posiadały uzbrojenie artyleryjskie? Odpowiedź na te pytania znalazłem w Brukseli, a mówiąc dokładnie - w Archives Generales du Royaume de Belgique.

Znajduje się tam nieocenione źródło w postaci inwentarza polskich okrętów, które w 1629 r. znalazły się w Wismarze. Liczący 36 stron dokument szczegółowo opisuje siedem okrętów królewskich: Króla Dawida, Tygrysa (eksszwedzkiego Tigerna zdobytego w bitwie pod Oliwą w 1627 r.), Wodnika, Arkę Noego, Delfina, Pannę Wodną i Białego Lwa. Są tam dane dotyczące ich wyporności, długości i wysokości, a także szczegółowy opis uzbrojenia artyleryjskiego. W inwentarzu znajdujemy także informacje na temat ożaglowania, wykaz flag, przyrządów nautycznych i innych detali wyposażenia. Dla badaczy tematu jest to źródło niezwykle cenne, acz nie jedyne. Jego uzupełnienie stanowią bogate dla tego okresu materiały szwedzkie. Gorzej jest ze źródłami ikonograficznymi, których w odniesieniu do naszej floty zachowało się niewiele.

Mimo tych ograniczeń możemy stwierdzić, że główną siłę bojową, zarówno floty polskiej, jak i szwedzkiej, stanowiły w owym czasie galeony. Można je klasyfikować według rangi I, II lub III, przy czym podział ten zmienił się po 1617 r. Największe galeony floty Zygmunta III, tj. Rycerz Św. Jerzy i Król Dawid, wypierały około 400 t każdy i liczyły 200 łasztów. Każdy z tych okrętów był długi na 32 m (120 stóp), szeroki na 7,5 m (26 stóp), a jego zanurzenie wynosiło około 4 m.

Według klasyfikacji szwedzkiej sprzed 1617 r. okręty te odpowiadały I randze, natomiast później zaledwie randze III. Zmiana klasyfikacji nastąpiła na skutek rozpoczęcia przez Szwedów budowy galeonów 300-400 łasztowych. Mniejsze galeony, czyli Wodnik i Latający Jeleń, liczyły po 100 łasztów, mierząc przy tym 28 m długości i 8 m szerokości. Kolejne trzy okręty - pinki, stanowiące wraz z galeonami trzon bojowy floty polskiej, to Arka Noego (90 łasztów, 84 stopy długości, 24 stopy szerokości), Panna Wodna (80 łasztów, 84 stopy długości i 19 stóp szerokości). Najstarszą, a zarazem najmniejszą jednostką był 60-łasztowy Żółty Lew.

Skład Zygmuntowskiej floty uzupełniały trzy fluity - statki handlowe dostosowane do działań wojennych. Ich nazwy to Czarny Kruk (130 łasztów), Płomień (120 łasztów) i Biały Jeleń (100 łasztów). Pomimo dość znacznych rozmiarów i podobnego galeonom ożaglowania były one słabo uzbrojone. Stanowiły raczej jednostki wspomagające działalność galeonów. We flocie królewskiej była znaczna liczba pomniejszych jednostek (jachty, szkuty, baty), które jednak nie brały udziału w starciach z okrętami szwedzkimi.

Działa na pokład!

Uzbrajanie okrętów, podobnie zresztą jak ich budowa, nastręczało wiele trudności. Polska nie była potentatem, gdy chodzi o miedź i cynę, potrzebne do produkcji dział z brązu. Poza tym istniało zbyt mało ludwisarni. Roczna produkcja dział nie przekraczała 30 sztuk, a do tego priorytet stanowiły zamówienia dla wojsk lądowych. Trudno zatem się dziwić, że na okrętach królewskich znajdowały się oprócz dział polskich także wytworzone w Rosji, Szwecji czy Anglii. Występowała również duża ich różnorodność. Działomiar (czyli kaliber) tych armat był stosunkowo niewielki. Strzelano pociskami 9-12-funtowymi, rzadziej 22-funtowymi. Niektóre działa pochodziły z lat 1541-1542!

Podobnie sprawa artylerii wyglądała we flotach szwedzkiej czy duńskiej, przy czym artyleria z początków XVII w. nie stanowiła głównego środka walki na morzu. Pierwszeństwo należało do piechoty morskiej, okrętowanej na czas akcji bojowych. Abordaż i walka wręcz decydowały o wyniku batalii.

Zasięg artylerii był w owym czasie niewielki. Wynosił 600-800 m. Mało skuteczny był też ostrzał. Artylerzyści strzelali pociskami łańcuchowymi i nożycowymi do masztów i żagli przeciwnika. Chodziło bowiem o zmuszenie wrogiego okrętu do zatrzymania się. Kiedy jednostki sczepiały się burta w burtę, do akcji wkraczała piechota morska.

Inwentarz brukselski zawiera informacje na temat działomiaru oraz liczby dział okrętów polskich, które przybyły do Wismaru po wiktorii oliwskiej. Wiadomo stąd, że galeon Król Dawid był uzbrojony w 31 dział, w tym 21 brązowych i 10 żelaznych. Do tego dochodziły 2 miotacze kamieni.

Działa brązowe na Królu Dawidzie były następujących typów i kalibrów: 1 półkartauna (skrócona kolubryna) z herbem i inicjałami królewskimi Zygmunta III, odlana w 1616 r. i strzelająca pociskami 22-funtowymi; 2 działa szwedzkie z herbem Wazów, strzelające pociskami 12-funtowymi, 9 dział 3-funtowych, 3 falkony (pociski 2-funtowe), 2 armaty 8-funtowe, strzelające siekańcami, i 2 małe falkonety, strzelające kulami 3/4-funtowymi. Natomiast działa żelazne strzelały pociskami 6-funtowymi. Podobnie wyglądało uzbrojenie artyleryjskie Wodnik, gdzie było 6 dział brązowych oraz 11 żelaznych, nadto 3 miotacze kamieni.

Najsłabiej uzbrojone były fluity. Wprawdzie liczba dział, jak w przypadku Płomienia, wynosiła 17, ale były one małego kalibru - pokładowe, relingowe: falkony i falkonety strzelające pociskami nieprzekraczającymi 3 funtów.

Dodać należy, że niektóre okręty królewskie znajdujące się w Wismarze były niedozbrojone. W zwyczaju było, że po ukończonej bitwie część dział demontowano z okrętów i przekazywano do obrony twierdz. Z tego wynika, że liczba dział okrętu mogła się zmieniać, zaś liczba furt działowych wcale nie oznaczała, że za każdą kryją się lufy armatnie. Niekiedy celowo zwiększano liczbę furt, zaś tego rodzaju atrapy miały zmylić i przestraszyć przeciwnika. Był to po prostu element taktyki wojowania na morzu.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki