Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Film „Ave, Cesar!” - pamflet ironistów na stolicę kina

Henryk Tronowicz
Grany przez George’a Clooneya rzymski dostojnik  to ewidentna karykatura filmu „Ben Hur”
Grany przez George’a Clooneya rzymski dostojnik to ewidentna karykatura filmu „Ben Hur” kadr z filmu
Najnowszy film braci Coen, „Ave, Cesar!” jest prześmiewczym obrazem hollywoodzkiej Fabryki Snów, jej stereotypów i mitów.

Hollywood od stu lat ma opinię zaszarganą wprost okropnie. Każde dziecko wie, że hollywoodzką Fabryką Snów trzęsą cynizm i hipokryzja, że wewnątrz stolicy światowego kina trwa bezustannie gra pozorów, a grze tej na dodatek towarzyszy rozpasane plotkarstwo. Same więc choróbstwa nieuleczalne. Sęk jednak w tym, że zmyślenie i fikcja nigdzie nie koegzystują w takiej symbiozie z prawdą, jak to nierzadko dzieje się w produkcjach hollywoodzkich.

Teraz zjawisko wzięli na ząb bracia Ethan i Joel Coenowie w filmie „Ave, Cezar!”. Używając konwencji komediowej, słynni bracia rewidują kilka innych konwencji, z których Hollywood zasłynęło w Złotej Erze lat pięćdziesiątych. Nie zostawiają suchej nitki na grepsach stosowanych wtedy w westernach. Obśmiewają metody filmowania salonowych romansideł. Bezlitośnie też szydzą z kulisów historycznych widowisk kina miecza i sandałów. A sekwencja z zagraną przez George’a Clooneya postacią rzymskiego dostojnika to ewidentna karykatura „Ben Hura”, jednego z najbardziej kasowych dzieł wszech czasów.

Główna intryga w filmie „Ave, Cezar!” rozegrana jest w konwencji „filmu w filmie” i toczy się wokół porwania... Clooneya właśnie. Porywacze wywodzą się ze stowarzyszenia o nazwie Przyszłość, a trzon tej szlachetnej organizacji stanowi grupa zbuntowanych hollywoodzkich scenarzystów... kryptokomunistów. Bracia Coen po mistrzowsku wieloznacznie nawiązują w tym wątku do głośnej Czarnej listy Hollywood, sporządzonej przez komisję McCarthy’ego.

Oto grupa scenarzystów w filmie „Ave, Cezar!” żąda od producenta (filmu w filmie) stu tysięcy dolarów okupu, którą to kwotę porywacze inkasuję bez najmniejszego problemu. Producentowi (filmu w filmie) bowiem chodzi o to, aby informacja o zagadkowym uprowadzeniu gwiazdora nie przedostała się do prasy. Bracia Coen naśmiewają się jednak nie tylko z politycznego podtekstu afery. I chociaż komicznej pointy ujawnić nie mogę, powiem tylko, że autorzy „Ave, Cezar!” super ważną rolę powierzyli w tej intrydze pieskowi, na którego towarzysze ze stowarzyszenia Przyszłość wołają... Engels.

„Ave, Cezar!” to komedia pokrętna. Czy udana do końca? Co więcej, czy to jest w całej rozciągłości komedia? Jej bohaterem przewodnim uczynili autorzy Eddiego Mannixa, postać historyczną (w tej roli Josh Brolin). Mannix to urodzony i operatywny mediator. W Hollywood szara eminencja. Został wyposażony przez właściciela wytwórni w prawo do interweniowania i to do interweniowania każdym dostępnym sposobem, kiedy tylko nad dobrym imieniem firmy rysuje się jakaś groźba. Ma oko na każdą fazę realizacji kolejnych filmów. Wtrąca się do obsady, kontroluje koszty. Potrafi zażegnać każdy konflikt. Ma opinię faceta, który z równym powodzeniem mógłby zarządzać przemysłem lotniczym (taką propozycję dostał rzeczywiście).

W dialogach „Ave, Cezar!” parę razy przewijają się aluzje do Clarka Gable. Nazwisko słynnego gwiazdora z „Przeminęło z wiatrem” pojawia się w kontekstach, które dla polskiej publiczności filmu braci Coen nie muszą być klarowne. Wspomnę więc jedynie, że kiedyś ów legendarny Mannix wbrew wszelkim nadziejom reżysera, a także wbrew nadziejom szefa wytwórni, nakłonił Gable’a do udziału w filmie „Bounty”. Przekonał gwiazdora, że zgolenie wąsika spowoduje tylko wzrost popularności aktora w damskich rejonach widowni.

Za chybione reżyserskie decyzje w „Ave, Cezar!” uważam epizody z udziałem Tildy Swinton, odgrywającej role bliźniaczych sióstr, dziennikarek, które w niewybredny sposób rywalizują w zdobywaniu na terenie Hollywood plotek. Moim zdaniem także udział Scarlett Johansson w tej komedii jest reklamowany do przesady.

W pastiszu braci Coen kryje się pewna subtelna dwuznaczność. W „Ave, Cezar!” panowie obśmiewają styl kina Złotej Epoki hollywoodzkiej, ale kiedy na przykład parodiują konwencję musicalu, sami osiągają brawurowe taneczne efekty sztuki śpiewu, stepowania, komicznej awantury.

A więc niby twórcy naśmiewają się ze stereotypów, lecz dają również wyraz własnego uwielbienia dla ponoć całkowicie już dzisiaj przebrzmiałego stylu.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki