Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Filipika przeciw pracy ulotnej

Dariusz Szreter, szef magazynu Rejsy
Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Coraz ich więcej dookoła. Czatują w miejscach, w których, wydaje się, nie powinno ich być. Idziesz zamyślony, zasłuchany w odgłosy miasta lub muzykę z MP3, a oni pojawiają się znienacka. Osaczają grupami lub ścigają pojedynczo, byle się tylko udało zajść ci drogę i wyciągnąć w twoim kierunku rękę z ulotką.

Roznoszenie, a raczej rozdawanie ulotek nie jest u nas zjawiskiem nowym, funkcjonuje na rynku, a raczej na ulicach i w przejściach podziemnych, od dobrych 10 lat, z różnym natężeniem. Ostatnio - nie wiem, czy to tylko gdańska specyfika - zdecydowanie bardziej intensywnie. Mnie w każdym razie nie udaje się przedrzeć do redakcji tak, by nie być kilka- a częściej kilkunastokrotnie nagabywanym przez rozdawaczy. Różnych, młodych, starych, średnich wiekiem, inteligentnych i takich sobie, grubych, chudych, zgarbionych, wysportowanych, czasem niepełnosprawnych, ale (o ile nie są w grupie i nie mogą ze sobą gadać) niemal bez wyjątku znudzonych i apatycznych. Bo też nie da się ukryć, że jest to praca - i tu przechodzimy do zasadniczego wątku - wyjątkowo bezsensowna. To znaczy, z punktu widzenia ich pracodawcy jakiś sens mieć musi, skoro decyduje się on inwestować w druk ulotek, ogłoszenie i wynajęcie ludzi oraz jakiś system kontroli nad ich pracą. To wszystko są koszty, które w kalkulacji zleceniodawcy powinny się zwrócić. Choć oczywiście nie zawsze się zwracają, jak to już na wolnym rynku bywa. Ale przynajmniej szansa i nadzieja jest.

Jaka jest szansa i nadzieja roznoszących, poza wypłatą? Owszem, to niebagatelna motywacja, choć sumy, jakie można w ten sposób zarobić, do zawrotnych nie należą. Istotnym parametrem w przypadku wyboru pracy, oprócz aspektu finansowego, jest możliwość rozwoju, niekoniecznie rozumianego jako awans. Może to być po prostu poszerzanie kompetencji czy zwykłe doskonalenie zawodowe. Oczywiście, że najłatwiej je uzyskać w zawodach twórczych, dających możliwość wykazania się, takich jak, powiedzmy, programista, grafik, szef lub członek zespołu projektowego. Ale nawet w przypadku stosunkowo prostych zawodów, takich jak sprzedawca, kelner czy zamiatacz ulic - można rozwijać swoje kwalifikacje. Ochroniarz gapiący się na klientów w sklepie może ćwiczyć zmysł obserwacji, studiowanie fizjonomii, wgląd w psychikę drugiego. Nawet robotnik w kamieniołomie ma szansę na wyćwiczenie bicepsów i techniki uderzenia młotem. Co jednak może, poza wspomnianą już wypłatą, dać rozdawnictwo ulotek? O rzetelny kontakt z drugim człowiekiem trudno, bo wszystko się odbywa w przelocie.

Zdolności negocjacyjne, przydatne choćby hostessom promującym chipsy czy jogurty w hipermarkecie, są tu zasadniczo zbędne. Nie chodzi przecież o namówienie kogoś do skorzystania z usługi, a jedynie o przyjęcie przez niego ulotki. Przy czym roznoszący już na starcie jest ustawiony w pozycji niejako agresora, kogoś nagabującego Bogu ducha winnego przechodnia. Ulotkowicz zaczepiający na ulicy jest trochę jak telemarketer wydzwaniający do domu w porze śniadania z "wyjątkową ofertą". Narusza nasze prawo prywatności, nasz mir mentalny, do którego mamy przyrodzone prawo, i w dodatku robi to służbowo - choć to nie nam w ten sposób służy. O przypadkach wzywania policji czy Straży Miejskiej na razie nie było słychać, ale kto wie, czy sprytny prawnik nie znalazłby podstaw do wszczęcia interwencji. Niewykluczone też, że miasto może dojść kiedyś do wniosku, że czas podjąć walkę z tym zjawiskiem, jak z zaśmiecaniem krajobrazu zewnętrznymi reklamami czy ulicznym handlem gaciami i podróbkami torebek Gucciego.

Wobec ulotkowiczów potencjalni klienci przybierają różne postawy. Większość mija ich z obojętnością. Niektórzy podchodzą ze współczuciem i biorą ulotki, niezależnie od tego czy są nimi zainteresowani, czy nie. A na ogół nie są. W ten sposób z ulotką przenoszoną z ręki rozdającego do najbliższego kosza na śmieci rozprzestrzenia się wirus absurdu w życiu społecznym. I gospodarczym też. Na małą skalę wprawdzie, ale jednak. Są i tacy, którzy z dobrego serca chcą brać od razu więcej, ale rozdający nie zawsze mają płacone od sztuki, a poza tym istnieje ryzyko, że są obserwowani przez nasłanego przez pracodawcę kontrolera. Są też i tacy przechodnie, którzy nie biorą ulotek nie z obojętności, ale właśnie ze świadomego wyboru. W proteście przeciw marnotrawstwu papieru i - co ważniejsze - przeciw degradacji pracy. Bo choć rozdawanie ulotek nie hańbi (a wbrew znanemu przysłowiu, są na świecie zawody zdecydowanie hańbiące), to jednak trudno to uznać za zajęcie uszlachetniające, czego od ludzkiej pracy oczekiwali zarówno Karol Marks, jak i Karol Wojtyła.

Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki