Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Filip Dylewicz: Moje dzieci będą mogły z dumą spojrzeć na koszulkę i przypomną sobie, że kiedyś byłem młody, przystojny i dobrze biegałem

Rafał Rusiecki
Rafał Rusiecki
Filip Dylewicz w meczu derbowym Trefl Sopot - Asseco Gdynia (6.01.2017)
Filip Dylewicz w meczu derbowym Trefl Sopot - Asseco Gdynia (6.01.2017) Karolina Misztal
Cztery miesiące po okrągłych, 40 derbach Trójmiasta w koszykówce czas na kolejną odsłonę sportowej rywalizacji na linii Sopot - Gdynia. W sobotę, 11 marca o godzinie 17.30 w hali Ergo Arena Trefl Sopot podejmie Suzuki Arkę Gdynia. Podczas wydarzenia wyróżniony zostanie Filip Dylewicz, czyli legenda Polskiej Ligi Koszykówki oraz Trefla Sopot. Numer "8", z którym zawodnik występował zostanie oficjalnie zastrzeżony, a koszulka z ostatniego sezonu występów w Sopocie, czyli rozgrywek 2017/2018, zawiśnie pod kopułą hali. Przed tym wielkim wydarzeniem zadzwoniliśmy do koszykarza, który rozegrał w polskiej lidze 708 meczów!

Kolejne derby koszykarskie przed nami. Pan już dawno zawiesił sportowe buty na kołku, a mimo to wciąż o panu głośno. Jak to tak?
To chyba dobrze (śmiech). Zawsze się mówiło, że kiedy odwiesza się buty na kołku, to cała popularność z każdym tygodniem słabnie i blednie. Cała aura wokół danej osoby zanika. Nie oszukujmy się, że to są pojedyncze wydarzenia, która powodują, że moje nazwisko się przy nich przewija. Jest mi niezmiernie miło, że dostał dostrzeżony mój wkład w rozwój nie tylko Trefla, ale przede wszystkim trójmiejskiej koszykówki. Pomysł pana Kazimierza Wierzbickiego jest dla mnie wyjątkowy, bo nie co dzień zdarza, żeby gracz Polskiej Ligi Koszykówki, a są przecież wielkie nazwiska, mógł doświadczyć takich chwil, które ja zapewne doświadczę.

W trakcie kariery grał pan długo w Treflu Sopot, z którego później odchodził. Wokół tego było czasem dużo zamieszania. W jakich relacjach jest pan teraz z Treflem?
Wolałbym nie brnąć w relację, w to co myślę, gdzie powinienem być. Z perspektywy czasu, kiedy na spokojnie na to spoglądam, najgorzej być narzędziem w rękach innych osób. Przestawianie mojej osoby raz z jednego narożnika, a następnie do drugiego, czytanie rzeczy, na które nie mam wpływu, jest nie do końca fajne. Wolałbym patrzeć na to przez pryzmat tego, ile czasu byłem w Treflu, co tam zrobiłem, co osiągnąłem. Wracanie do historii chyba nie jest mi już po drodze, ponieważ doświadczyłem już klapsa z jednej i drugiej strony.

Do hejtowania nigdy nie zamierzam nikogo zachęcać, więc tego trzymamy się również w tej rozmowie.
Całokształt jest taki, że mój wkład w rozwój sopockiej koszykówki został doceniony przez najważniejszą dla mnie osobę, jeżeli chodzi o moją sportową karierę, i to jest dla mnie absolutnie top topów. To będę cenił, pielęgnował i to będzie też mój motor napędowy. Będę dumny z tego, że moja koszulka zawiśnie pod dachem Ergo Areny. A te różne podteksty, że raz odszedł, raz nie odszedł, chciał opuścić, to jest przykre i słabe. Najgorsze, że nie mam na to wpływu, czasu, ani możliwości. Z perspektywy czasu wygląda to tak, że jesteśmy zawodowymi sportowcami, reprezentujemy miejsca, w których nas chcą i w których jesteśmy potrzebni. Bardzo często nie mamy wpływu na to, jak się potoczą nasze losy w późniejszym czasie. Cieszę się, że te 25 lat życia, które poświęciłem zawodowej koszykówce, zostało dostrzeżone i docenione. Mój syn, kiedy dorośnie, czy moja córka, kiedy będą przychodzić do hali, będą też mogli z dumą spojrzeć na tę koszulkę. Będzie im przypominać, że kiedyś byłem młody, przystojny, wysportowany i dobrze biegałem (śmiech).

Ta koszulka podwieszona pod dach hali to chyba marzenie każdego sportowca, prawda?
To eliminuje tę anonimowość, która spotyka nas po pewnym czasie. Kiedy jesteśmy czynni zawodowo i cały czas jest ten performance na boisku, to jesteśmy obserwowani, oceniani, wspierani i krytykowani. Przewija się to nasze nazwisko, ta osoba, osobowość, człowiek, zawodnik itd. U zawodowego sportowca, niestety, droga jest dosyć krótka. Mija bardzo szybko. Usłana jest fajnymi momentami. Przykrymi i przyjemnymi, ale głównie tymi fajnymi. Natomiast, kiedy taka koszulka, jako coś związanego z daną osobą na stałe jest gdzieś przytwierdzone do klubu, hali, kibiców, miasta, to jest to coś wyjątkowe. Za każdym razem podczas odwiedzin tego obiektu będziemy mogli spoglądać na to i wrócić pamięcią: a, rzeczywiście by taki gościu w okresie biało-czarnego telewizora, który coś znaczył w koszykówce. To z pewnością ukoronowanie przygody, kariery, ale też docenienie w oczach poważnych osób mojej skromnej osoby.

Ze sportem pan nie zerwał. Jak więc wygląda teraz pana zawodowe życie? Domyślam się, że telefon rzadziej dzwoni?
Generalnie nie odebrałem telefonu z informacją: Filip, potrzebujemy ciebie, ponieważ spadniemy z ligi, przyjedź nas uratować. Tego nie było. Spełniam się po drugiej strony kurtyny. Skończyłem szkołę trenerów Polskiego Związku Koszykarskiego. Mam najwyższą licencję, jeżeli chodzi o trenera koszykówki w Polsce. Do tego zacząłem współpracę z młodzieżą, więc mam dwie grupy po dwadzieścia dzieci w każdej. Te grupy zajmują mi sporą część tygodnia, jeśli chodzi o przygotowanie treningów. Same podejście do tego, jak to zrobić od strony kuchni. Wiadomo, że jako zawodnik, człowiek przychodzi i robi a, b, c oraz d, a nie interesuje go, jak to jest przygotowane. Czy przyniesie efekt, czy nie. Na dobrą sprawę jest tylko wykonawcą samego pomysłu. Teraz łapię olbrzymie doświadczenie. Teraz wiedzę przekazuję dzieciom, które mają 8, 10, 12 lat. Często też uczę się dużo od nich. Przygotowuję się do treningów, tak jak robiłbym to w ekstraklasie. Przygotowuję więc ćwiczenia indywidualnie, pod grupę i piszę to na kartce, ale nie zawsze to się sprawdza, bo nie są w stanie czegoś zrealizować. To fajna lekcja dla mnie.

Trener Filip Dylewicz to brzmi ciekawie. Jeśli mamy popularyzować sport, to chociażby w taki sposób.
Nie zabrzmi to skromnie, ale jako rodzic cieszyłbym się, gdyby dziecko trafiło pod skrzydła zawodnika z 25-letnim doświadczeniem w ekstraklasie. Ten przekaz powinien mieć wtedy ręce i nogi. Oczywiście, nie zawsze to idzie w parze, a wręcz często dobry zawodnik nie zawsze jest dobrym trenerem. To ciekawa przygoda dla mnie. W perspektywie czasu chciałbym spróbować bardziej rozwinąć skrzydła. Czerpię z tego, co mam, i czerpię z tego olbrzymią przyjemność. To wyznacznik mojej prawdopodobnie dobrej pracy, ponieważ osoby, które przyszły na pierwszy trening są ze mną do dzisiaj. Wydaje mi się, że to znak, że moja droga, podejście i sam pomysł jest sensowny. Trzymam kciuki za siebie i za dzieci, ich rodziców, aby wytrzymali tę presję. Treningi to nic przyjemnego. To ciężka praca i staram się to uświadamiać swoim adeptom.

To gdzie tę pana grupę można znaleźć? Jak do was dołączyć?
Jesteśmy w Akademii Marynarki Wojennej, gdzie zrodził się pomysł projektu, którego miałem być twarzą i helikopterem, jak to określono. Dla mnie jest to spełnianie siebie, rozwój i czerpię z tego jak najwięcej, aby w przyszłości to zaprocentowało. Abym był lepszym trenerem lub, żeby życie te plany zweryfikowało.

Zadanie to wymaga olbrzymiej cierpliwości, bo na efekty ekstraklasowe trzeba czekać przynajmniej kilka lat. Pamiętam, że pan podkreślał w wywiadach, że nie był posłusznym chłopcem, a raczej chodził swoimi ścieżkami. Jak to się ma w pana grupie teraz?
Wydaje mi się, że posłuch mam dobry i mocny. Staram się przekazywać informacje rzetelnie, nie krzywdząc nikogo. Nie oszukujmy się, jeżeli komuś jest za dobrze, to później zaczyna to wykorzystywać na swoją stronę. A to nie jest dobre w grupie. Jeśli mam 20 osób i wrzucimy trzy „zgniłe jabłka”, które od środka zaczną tę grupę psuć, to trzeba natychmiast reagować i na to nie pozwalać. Widzę to, obserwuję i pilotuję. Cieszę się, że mam posłuch u 8-, 12- i 14-latków. Widzę, że to, co robię, ma sens. Widzę po nich, że się rozwijają, ale także dobrze bawią. W młodzieżowej koszykówce, na początku drogi z basketem, dzieci muszą czerpać z tego przyjemność, aby zaszczepić ten zalążek chęci rozwoju w późniejszych etapach. Jeśli na początku rzucimy im za duży ciężar na głowę, to po miesiącu się wypalą i w zasadzie będzie po temacie. To bardzo fajna gierka psychologiczna, jak dotrzeć do kogoś i jak zmusić do przyłożenia się do pracy, a przede wszystkim do koncentracji. Myślę, że koncentracja jest kluczowa. Brakuje nam tego, jeśli chodzi o koszykówkę.

Włączają się takie przemyślenia, kiedy analizuje pan swoją drogę sportową?
Człowiek chciałby zmienić dużo więcej, gdyby miał tylko wehikuł czasu. Kupiłem sobie taki z klocków lego, bo jestem wielkim fanem serii filmów „Powrotu do przyszłości”. Takiego wehikułu nie mam i nie jestem w stanie wpłynąć na swoje decyzje. Staram się w to wdrożyć, opowiadając swoją drogę tym wszystkim ludziom. Nawet jeżeli co setne zdanie sobie z tego wyciągną, to zapamiętają na całe życie coś wartościowego. Tak chyba jest zbudowana ludzka mentalność.

Może wróćmy w tym momencie płynnie do derbów Trójmiasta. To taka szansa i nagroda dla tych sportowców, którzy wywodzą się z danego środowiska. Jakich 41 derbów Trójmiasta w koszykówce się pan spodziewa? Patrząc na potencjał, to faworytem jest Trefl Sopot.
Trefl, zatrudniając Żana Tabaka, postawił wysoko poprzeczkę nie tylko lokalnym drużynom, ale także zespołom w całej Polsce. Wysyła sygnał, wygrywając Puchar Polski, że będzie się liczył w walce o tytuł. Bez dwóch zdań najbliższe derby będą ciężkie dla drużyny z Gdyni. Nie oszukujmy się, że Trefl wygląda lepiej. Jednocześnie nie możemy zapominać, że trener Krzysztof Szubarga będzie chciał wycisnąć maksimum ze swoich zawodników, żeby zostawili serce na parkiecie. Czy to wystarczy na ułożony system Żana Tabaka? Ciężko mi odpowiedzieć. Może dyspozycja dnia Dominika Wilczka, Bartka Wołoszyna, czy nawet Novaka Musicia spowoduje, że Trefl będzie miał nie lada problem. To gdybanie. Ten smaczek derbów dla zawodników będzie dodatkowym bodźcem, aby mogli wspiąć się na wyżyny umiejętności. Zapowiada się ciekawe widowisko i cieszę się, że będę jego częścią.

To jeszcze niedyplomatycznie zapytam, po której części trybun pan usiądzie?
Zostałem zaproszony przez pana Kazimierza Wierzbickiego, byłem na rozmowach z marketingiem w Treflu i bilety dostanę z klub Trefl, więc na dobrą sprawę jestem na łasce osób, które tymi biletami będą dysponować. Gdzie mnie ulokują, to ciężko mi powiedzieć.

tekst alternatywny

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki