Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal Wybrzeże Sztuki 2014 : recenzja „Dziadów”

Jarosław Zaleśiński
materiały prasowe
Coś tam wcześniej poczytałem, zanim wybrałem się we wtorek na pokazywane na Festiwalu Wybrzeże Sztuki mickiewiczowskie "Dziady" Teatru Nowego z Poznania, więc popkulturowe gadżety na scenie nie zaskoczyły mnie. Co najwyżej trochę zaskoczyła ich typowość. Była więc, oczywiście, Marilyn Monroe w podwiewanej białej sukience, były bliźniaczki z "Lśnienia", był też Joker (ale raczej w kabaretowym niż demonicznym wydaniu, jakim była kreacja Heatha Ledgera), było boisko do koszykówki i z wdziękiem wypinająca się w stronę chłopaków czirliderka, była i wyliczanka z "Koszmaru z ulicy Wiązów"...

Dlaczego reżyser Radosław Rychcik obrzęd dziadów zmienił w taki właśnie katalog? Przypuszczam, że z powodu niewiary w to, że przed współczesnymi widzami, których wyobraźnia została raz na zawsze naznaczona popkulturową gadżeciarnią, da się na poważnie wystawić misteryjne, obrzędowe widowisko. - To dzisiaj niemożliwe - wydaje się mówić Rychcik. Pewnie zresztą ma rację. Niestety.

Co zatem pozostaje? Beztroska infantylna zabawa tekstem, gra w koszykówkę i w kometkę, czym zajmują się na scenie aktorzy w czasie przerwy? Nie, Rychcik nie chce obalać Mickiewicza, on chce go odkryć na nowo. - Oddajcie nam nasze dziady! - to zawołanie, rzucone przez Gustawa w twarz Księdzu, wydało mi się mottem przedstawienia.

Aby wlać w nasz arcydramat narodowy nowe życie, zgodne z wrażliwością współczesnej widowni, Rychcik decyduje się na dwa zabiegi. Po pierwsze - historię opowiadaną w "Dziadach" uniwersalizuje. To, co rozegrało się w Wilnie za rządów Nowosilcowa na przykład, to odprysk jednej i tej samej globalnej historii, ogniwo tego samego łańcucha niezasłużonych krzywd, z jakich zbudowane są ludzkie dzieje. Widać to najwyraźniej w najbardziej sugestywnej scenie, w której pieśń zemsty wykonywana jest a cappella w rytmie murzyńskich niewolniczych pieśni przez chór nagich aktorów. To śpiewają kajdaniarze wszystkich epok, krzywdzeni, poniżani, noszący w sobie gniew i bunt. Przy czym jedną epokę Rychcik preferuje w swoim przerysowanym, popkulturowym języku: to epoka niewolnictwa w Ameryce. Stąd biorą się sceniczne obrazki jak z "Przeminęło z wiatrem" i "Chaty Wuja Toma" oraz recytowana przez aktora słynna mowa Martina Luthera Kinga wygłoszona na Marszu na Waszyngton.

Po drugie zaś - Rychcik konsekwentnie Mickiewicza, że tak powiem, odmetafizycznia. Owszem, zabrzmi Wielka Improwizacja, te wielkie zmagania z Bogiem, ale tylko odtwarzana z offu. Owszem, ksiądz Piotr ma swoje Widzenie, ale to raczej wynik tego, że sobie podchmielił na balu u Nowosilcowa.

Skoro nie ma metafizyki w "Dziadach", co pozostaje? Tylko to: kajdaniarze i Nowosilcowie, Murzyni i Ku Klux Klan. I społeczny bunt jako rozwiązanie ich konfliktu. Dlatego Pani Rollison, zamiast godnie przeżywać cierpienie, bierze strzelbę i trach, trach, zabija Nowosilcowa i uczestników jego balu. Jak u Tarantino w "Django".
Patrzyłem na to z rosnącą fascynacją. U Rychcika (rocznik 1981) znalazłem to samo, co znajduję u młodych poetów: całkiem już wyzerowaną wrażliwość na duchowość. Nie ma dla nich krzyża na Giewoncie. I nigdy go tam nie było.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki