Dlaczego reżyser Radosław Rychcik obrzęd dziadów zmienił w taki właśnie katalog? Przypuszczam, że z powodu niewiary w to, że przed współczesnymi widzami, których wyobraźnia została raz na zawsze naznaczona popkulturową gadżeciarnią, da się na poważnie wystawić misteryjne, obrzędowe widowisko. - To dzisiaj niemożliwe - wydaje się mówić Rychcik. Pewnie zresztą ma rację. Niestety.
Co zatem pozostaje? Beztroska infantylna zabawa tekstem, gra w koszykówkę i w kometkę, czym zajmują się na scenie aktorzy w czasie przerwy? Nie, Rychcik nie chce obalać Mickiewicza, on chce go odkryć na nowo. - Oddajcie nam nasze dziady! - to zawołanie, rzucone przez Gustawa w twarz Księdzu, wydało mi się mottem przedstawienia.
Aby wlać w nasz arcydramat narodowy nowe życie, zgodne z wrażliwością współczesnej widowni, Rychcik decyduje się na dwa zabiegi. Po pierwsze - historię opowiadaną w "Dziadach" uniwersalizuje. To, co rozegrało się w Wilnie za rządów Nowosilcowa na przykład, to odprysk jednej i tej samej globalnej historii, ogniwo tego samego łańcucha niezasłużonych krzywd, z jakich zbudowane są ludzkie dzieje. Widać to najwyraźniej w najbardziej sugestywnej scenie, w której pieśń zemsty wykonywana jest a cappella w rytmie murzyńskich niewolniczych pieśni przez chór nagich aktorów. To śpiewają kajdaniarze wszystkich epok, krzywdzeni, poniżani, noszący w sobie gniew i bunt. Przy czym jedną epokę Rychcik preferuje w swoim przerysowanym, popkulturowym języku: to epoka niewolnictwa w Ameryce. Stąd biorą się sceniczne obrazki jak z "Przeminęło z wiatrem" i "Chaty Wuja Toma" oraz recytowana przez aktora słynna mowa Martina Luthera Kinga wygłoszona na Marszu na Waszyngton.
Po drugie zaś - Rychcik konsekwentnie Mickiewicza, że tak powiem, odmetafizycznia. Owszem, zabrzmi Wielka Improwizacja, te wielkie zmagania z Bogiem, ale tylko odtwarzana z offu. Owszem, ksiądz Piotr ma swoje Widzenie, ale to raczej wynik tego, że sobie podchmielił na balu u Nowosilcowa.
Skoro nie ma metafizyki w "Dziadach", co pozostaje? Tylko to: kajdaniarze i Nowosilcowie, Murzyni i Ku Klux Klan. I społeczny bunt jako rozwiązanie ich konfliktu. Dlatego Pani Rollison, zamiast godnie przeżywać cierpienie, bierze strzelbę i trach, trach, zabija Nowosilcowa i uczestników jego balu. Jak u Tarantino w "Django".
Patrzyłem na to z rosnącą fascynacją. U Rychcika (rocznik 1981) znalazłem to samo, co znajduję u młodych poetów: całkiem już wyzerowaną wrażliwość na duchowość. Nie ma dla nich krzyża na Giewoncie. I nigdy go tam nie było.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?