Budowanie pamięci lub kultury pamięci - jak określiła cel prezentowanych działań kurator festiwalu Maria Sasin - z natury rzeczy umotywowane jest osobistą intencją i ma swój realny oddźwięk w życiu "zapamiętującej" osoby.
Podczas festiwalu obejrzałam osiem akcji performatywnych, które opowiedziały mi na temat zapamiętywania bardzo różne historie. Wymienię te, które zapamiętałam najwyraźniej.
Ewa Zakrzycka, zasiadłszy w jednym z pomieszczeń kamienicy przy ul. Grunwaldzkiej, jeszcze niedawno należących do Biblioteki Wojewódzkiej (dziś to nowa siedziba Teatru Dada von Bzdülöw), opowiedziała o pracy, jaką wykonała, aby przygotować performance do tej właśnie przestrzeni. Rozmawiała z mężem, znajomymi, pisała, notowała, zbierała eksponaty, myślała, w konsekwencji doszła do wniosku, że ważniejsze od wymyślania działań, zapewne upamiętniających wcześniejsze "wcielenie" przestrzeni biblioteki, będzie skonfrontowanie się z jej obecną pustką i ciszą. Tą prostą myślą zakończyła swoją opowieść.
Potrzeba upamiętnienia jest wynikiem osobistej motywacji, która często wymaga intymnego spotkania z rzeczą upamiętnianą. O tym - sądzę - chciał powiedzieć nam także Leon Dziemaszkiewicz, który podczas swojego niezwykle surrealistycznego działania w jednym z wrzeszczańskich parków wręcz wchłaniał w swoje ciało symbole związane z państwem polskim i jego historią, dalszą czy bliższą. Artysta wysmarował swoje ciało białą i czerwoną farbą, ułożył je (swoje ciało) na znaku krzyża, a potem "przemielił" to wszystko przez swoją wrażliwość, owijając się czarną folią i turlając w niej po trawniku. Wcześniej jednak zrzucił z siebie "pancerz" ukuty z miękkich poduszek - wyobrażam sobie - chroniących go przed bezpośrednim kontaktem z chłodną, ciemną rzeczywistością (a był już wieczór) i amortyzujących ewentualny upadek. Tej ochronnej warstwy pozbawił się na rzecz osobistego doświadczenia.
Performance Angeliki Fojtuch z kolei umieściłabym w kontrze do prezentacji Dziemaszkiewicza. Artystka podjęła się próby dokładnego odtworzenia (co sama deklarowała) obrosłego w legendy skoku Lecha Wałęsy przez płot. Odtwarzała to działanie jednak bardzo ostrożnie, asekuracyjnie, z kaskiem na głowie - tak jakby bez osobistej intencji, na pokaz, w konsekwencji komicznie. Na pożytek kogo? Być może Historii pisanej przez duże "H". Tej oficjalnej, uniwersalnej, powszechnie obowiązującej.
O tym, że brak w niej miejsca na indywidualne znaczenia, powiedział mi Rogulus, który w akcji pt. "Architektura Muzeum. Architektura Historii" zamknął się w dużej, plastikowej, przezroczystej kuli. Była ona dla mnie symbolem sztucznie fabrykowanej historii, "nadmuchanej", prowizorycznej, w której brakuje głosu jednostki. Artysta krzyczał, ale nie był słyszany; próbował odcisnąć na miękkich ścianach pomieszczenia swoje piętno, przyklejając do nich ubranie, które z siebie ściągał, obnażając się, ale ściany nie utrzymywały ciężaru tych ubrań. Bohater akcji skazany był na kapitulację. W muzeum historii nie znalazł miejsca na osobiste doświadczenie i upamiętnienie.
Sztuka jest doskonałą formą upamiętnienia. Oglądając prezentacje festiwalowe, tylko się utwierdziłam w tym przekonaniu. Czy sama Grassomania także ma aspiracje upamiętniania? - tego do końca nie wiem, bo najważniejsze dla mnie elementy - czyli postać "mentora" Güntera Grassa oraz kontekst Wrzeszcza, jego ukochanej dzielnicy - za każdym razem wplatają się w wydarzenie Grassomanii bezwiednie, lekko, jakby od niechcenia. Niemniej - myślę sobie - zawsze rzucą tak na osobę pisarza, jaki i na stare ulice Gdańska światło, która być może zmobilizuje kogoś do osobistego ich odbioru i zakorzenienia w pamięci na własny sposób.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?