18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fałszerze podrabiają autentyki i tworzą nowe pamiątki

Dorota Abramowicz
Jarosław Dutkowski, ekspert od numizmatyki, pokazuje jedną ze sztucznie postarzonych monet, które krążą na rynku kolekcjonerskim
Jarosław Dutkowski, ekspert od numizmatyki, pokazuje jedną ze sztucznie postarzonych monet, które krążą na rynku kolekcjonerskim
Historii nie da się zmienić? Nieprawda. Fałszerze pamiątek nie tylko podrabiają autentyki, ale tworzą też okazy, których nigdy nie było

Sierpień 2009, jarmark dominikański. Wśród kupujących du-żym zainteresowaniem cieszą się drobne monety Wolnego Miasta Gdańska o nominale 1, 2, 5 i 10 fenigów. Turyści, szczególnie z Niemiec, bez problemu wyciągają 15, 20, 30 złotych, by kupić je "na pamiątkę". Nie wiedzą, że większość "starych" monet powstała całkiem niedawno. Na sąsiednim stoisku można też natrafić na o wiele cenniejszego, bo bitego ze srebra orta gdańskiego z XVII wieku. Sztucznie spatynowanego kilka miesięcy wcześniej.

Na internetowej aukcji od ubiegłego roku pojawia się inny gdański "rarytas" - wybity w 1922 r. dla kombatantów I wojny światowej z Wrzeszcza medal Związku Wojennego Germania. Kłopot jednak w tym, że takiej odznaki nie ma w żadnych poważnych katalogach. Prawdopodobnie została wymyślona. Podobnie jak kupiony niedawno na aukcji w krakowskiej Desie za 2,7 tys. zł "znak naukowy Sztabu Generalnego dla mjr. Zapolskiego". Tymczasem w II RP żaden major Zapolski nie był uprawniony do noszenia tego znaku.

- Teraz nabywca, zamiast oddać odznakę, dzwoni po ludziach i próbuje odsprzedać "majora Zapolskiego" - mówi gdański kolekcjoner dokumentów i odznaczeń związanych z historią Wojska Polskiego.

A inny poważny kolekcjoner dodaje: - To jakiś koszmar. Na 10 odznak pojawiających się na rynku dziewięć to fałszywki. Mamy do czynienia z coraz bardziej precyzyjną robotą, tzw. techniką dentystyczną. W ofercie pojawiają się różnego rodzaju odznaki Armii Krajowej, medale "za Zaolzie", znaki z okresu międzywojennego i wcześniejsze. To świetnie zorganizowany przemysł, przynoszący niezłe zyski. Do tego dochodzą równie dobrze sfałszowane dokumenty - legitymacje do odznak. W środowisku wiadomo, że wytwarza się je w Krakowie, a "wybitnym specjalistą" jest były pracownik jednego z muzeów. I co? Nic! Policja nic z tym nie robi.

Rzeczywiście, podrabianie zabytkowych monet, odznak i dokumentów niezbyt interesuje organy ścigania.

- Takie zgłoszenia pojawiają się bardzo rzadko - słyszę w Komendzie Wojewódzkiej Policji w Gdańsku. - Ostatnio praktycznie wcale.

Skarb na polu
Najgłośniejsze fałszerstwa to te dotyczące obrazów, ale w rzeczywistości podrabia się praktycznie wszystko. Są w tej grupie stare meble, broń biała, szkło, porcelana, a nawet zdjęcia. Jednak kolekcjonerzy nie mają wątpliwości - za podrabianie monet bierze się najwyższa klasa fałszerzy.
- Trzeba pozbyć się złudzeń - rozkłada ręce Jarosław Dutkowski, prezes Stowarzyszenia Numizmatyków Profesjonalnych, wydawca "Przeglądu Numizmatycznego" i biegły sądowy, jeden z najbardziej cenionych ekspertów. - Fałszerze przeważnie pozostają nieuchwytni. Jeśli już ktoś wpada, to pośrednicy. A i oni mogą zeznać, że kupili monetę w dobrej wierze, od nieznajomego.
Najważniejsze w tym interesie jest dorobienie odpowiedniej legendy. Na historyjkę o odkryciu skarbu ostatnio dał się nabrać pewien antykwariusz w zachodniej części województwa pomorskiego. Do jego sklepu przyszło trzech młodych mężczyzn. Stroje paramilitarne. Błoto na butach i spodniach. Wyglądali, jakby dopiero co wrócili z wyprawy surviwalowej.

- Chodziliśmy z wykrywaczami po polu bitwy z II wojny światowej po nieśmiertelniki, części umundurowania... - zaczął jeden z nich. - No i nagle natrafiliśmy na coś takiego.

Wyciągnął dłoń z ubrudzonymi ziemią kilkoma starymi monetami. Antykwariusz wstrzymał oddech. Rozpoznał podniszczone średniowieczne brakteaty - monety wybijane jednostronnie na bardzo cienkiej blaszce. Brakteaty mają grubość papieru, bardzo łatwo się kruszą i są rzadkie, i trudne do podrobienia. A przez to bardzo cenne.

Właściciel sklepu zaproponował kilka tysięcy złotych za znalezisko. I zaraz spytał: - Wszystko przekopaliście? Nie? To pojedźmy tam razem...

Kilka godzin później antykwariusz obserwował, jak młodzi ludzie przeszukują każdą piędź ziemi. Oni z zapałem kopali tam, gdzie - jak wskazywał wykrywacz - ukryta była lufa starego karabinu, on namawiał, by spróbowali z drugiej strony. Z manifestacyjną niechęcią wreszcie przystali na jego propozycję. I tak wykopali skarb.

Po odebraniu całkiem dużych pieniędzy poszukiwacze zniknęli. Ostatecznie średniowieczne brakteaty okazały się wytrawionymi chemicznie (w celu postarzenia) fałszywkami. Bardzo dobrze zrobionymi. Właściciel sklepu nawet nie pomyślał o zawiadomieniu policji. Z prostego powodu - wszystko, co wydobyte jest z ziemi, stanowi własność Skarbu Państwa. Poszukiwacze zgodnie z prawem powinni byli zgłosić oficjalnie znalezisko, a antykwariusz, kupując "średniowieczne" precjoza, uczestniczył w przestępczym procederze.

Inny sklep na Pomorzu. Starsze, nobliwie wyglądające małżeństwo, przynosi klaser odziedziczony po dziadku. Przeleżał, jak mówią, w biurku przez długie lata. W klaserze - ze 30 talarów holenderskich (często pojawiających się na rynku, więc stosunkowo tanich - ok. 90 zł za sztukę), a obok o wiele cenniejsze (kilkaset euro za sztukę) talary niemieckie.

- Talarów holenderskich nie opłaca się podrabiać - mówi Jarosław Dutkowski. - Dlatego też właściciel sklepu uznał je za prawdziwe i z braku innych, oryginalnych monet z okresu porównał z nimi talary niemieckie. Porównanie wypadło na korzyść "niemców". Wydał majątek, kupił klaser.
Po zbadaniu wszystkich monet przez eksperta wyszło na jaw, że wszystko było fałszywe. Łącznie z "holendrami".
W Lęborku, podczas badań kościelnych murów, wydobyto najpierw drobne, stare monety. A potem nagle dużo brakteatów. Okazało się, że do autentycznego znaleziska ktoś dorzucił podróbki. Do dziś jest kłopot z odróżnieniem jednych od drugich.

Specjalista z Gdańska i grzywa lwa

Odkąd Fenicjanie wymyślili pieniądze, zawsze obok pojawiały się fałszywki. Pieniądze podrabiali władcy (taki Fryderyk III w XVIII w. fałszował monety całej Europy), podrabiali poddani. Najczęściej te będące aktualnie w obiegu. Ale odkąd powstał rynek numizmatyczny, zaczęto także fałszować dawne monety. Legendą polskiej numizmatyki jest najsłynniejszy polski fałszerz Józef Majnert, ceniony rytownik i medalier, od 1830 r. pracownik warszawskiej mennicy. Tam też przez 20 lat, do momentu zdemaskowania przez Karola Beyera, fałszował rzadkie monety polskie, dodatkowo wymyślając i tłocząc nieistniejące historyczne "okazy". Dziś "majnerty" są zbierane przez numizmatyków, osiągając całkiem niezłe ceny. Kto wie, może więc niebawem pojawią się fałszywe fałszywki?

Eksperci mówią, że na rynku trwa nieustanny wyścig. Fałszerze korzystają z coraz lepszych, nowocześniejszych metod podrabiania staroci. Tu też wynalazcy są w cenie. Wśród numizmatyków i na forach internetowych krąży opowieść o działającym od 1984 r. (prawdopodobnie do dziś) tajemniczym "Specjaliście" z Gdańska, który stosuje rewolucyjną metodę - wytłacza monety za pomocą fałszywych, odpowiednio wzmocnionych stempli galwanicznych. Ponoć efekty są bardzo dobre, a gdańskie falsyfikaty to przekleństwo kolekcjonerów w Polsce i na świecie oraz wątpliwa "ozdoba" wielu aukcji.

- Niektóre metody stosowane przez fałszerzy są dość prymitywne - twierdzi Dutkowski. - W przypadku innych, korzystających z technik komputerowych, trzeba mieć sporą wiedzę i doświadczenie, by rozpoznać podróbkę. Kopie wytworzone komputerowo są identyczne z oryginałami. Z jednym wyjątkiem - nie mają zróżnicowanej głębi. Mówiąc prościej - noga lwa w oryginale jest głębiej wybita niż jego grzywa. W podróbce mają tę samą głębokość. Fałszerze nie są także w stanie idealnie podrobić zaokrągleń rantu, ścieranego przez setki lat przez ludzkie palce.

Właściciel jednej z największych na Pomorzu "wojskowo-patriotycznej" kolekcji (ze względu na jej bezpieczeństwo nie chce podawać nazwiska) mówi, że jedyną szansą na ustrzeżenie się przed złym zakupem jest, oprócz kształcenia się, także ostrożność i zaufanie.

- Nie wolno rzucać się z zamkniętymi oczami na każdą wspaniałą okazję, np. oferowaną w internecie - mówi. - Środowisko w końcu eliminuje osoby, które próbują sprzedać podróbki. Na zaufanie trudno zapracować. I łatwo je stracić.
Fałszerz podąża za modą
Ostatnio, w związku z 70 rocznicą wybuchu II wojny światowej, na rynku kolekcjonerskim nastąpił wysyp wojennych pamiątek. Odznaczeń, broni, zdjęć i dokumentów. Według znawców, to odpowiedź fałszerzy na potrzeby rynku.

- Najczęstsza metoda to "cudowne rozmnożenie" - wyjaśnia jeden z wytrawnych kolekcjonerów pamiątek wojennych. - Biorą stare odznaczenie, dzielą je na trzy części, dorabiają techniką dentystyczną resztę i sprzedają trzy medale. Ten patent stosowany jest także przy innych starociach, chociażby meblach.

- Znajomy niedawno kupił szablę, niestety składaka - wspomina kolejny zbieracz. - Wydał 1200 złotych, zorientował się po fakcie.

Wyjątkową burzę wśród osób kolekcjonujących wojenne fotografie wywołało jakiś czas temu pojawienie się w sprzedaży w internecie bardzo wielu starych zdjęć czołgów, samolotów, dział z okresu II wojny światowej. Cena jednej fotografii - 50-60 euro. Wszystkie wyglądały na autentyki. Podejrzliwość wzbudził jedynie fakt, że zaraz po znalezieniu kupca na jedno zdjęcie, drugie - identyczne - było wystawiane do sprzedaży.

- Fałszerzy zgubiła pazerność - mówi Zbigniew Okuniewski, kolekcjoner pamiątek wojennych. - Okazało się, że fotografie masowo produkowano w Rosji lub na Ukrainie, korzystając z oryginalnych negatywów, papierów i odczynników.

Zarobić na holokauście i żelazku z duszą
Za wyjątkowo nieetyczny uznawany jest wśród kolekcjonerów proceder "podróbek docelowych". Fałszerskie mafie docierają do nazwisk ofiar hitlerowskiego terroru, odnajdują ich rodziny - w Europie, Stanach Zjednoczonych, Izraelu - i za naprawdę wysokie kwoty oferują im "prawdziwe" dokumenty bliskich z dowolnego getta.

Dużym zainteresowaniem wśród zbieraczy i krewnych ofiar holokaustu cieszą się monety bite od 1942 r. w łódzkim getcie. Po wojnie zachowały się oryginalne stemple z tamtejszej mennicy, co z pewnością ułatwiło pracę przestępcom. Dziś na potęgę fałszuje się m.in. 20-markówki z getta z 1943 r.

Za modą podążyli też sprzedawcy fałszywych marzeń, którzy z refleksem zareagowali na 100 urodziny Sopotu. Zbigniew Okuniewski natrafił z tej okazji na "sopockie precjoza", w tym zastawy będące rzekomo na wyposażeniu znanego sopockiego hotelu, a nawet stary kufel z wyrytym herbem miasta i datą.
- Fałszerz nie znał dobrze historii miasta - śmieje się Okuniewski. - Herb powstał dwa lata później niż wskazywała na to data na szklanym kuflu. Kufel, jak się później okazało, pochodził z Czech. Normalnie kosztowałby 200 zł, po przeróbkach jego cena wzrosła do 600 złotych.

Patent na przeróbki sentymentalne sprawdził się w ostatnich latach na jarmarku dominikańskim.
- Stare, żeliwne żelazka jakoś nie "szły" - opowiada jeden z moich rozmówców. - Ktoś wreszcie wpadł na pomysł, by wygrawerować na nich po niemiecku nazwę Gdańska i jakąś przedwojenną datę. Natychmiast cena skoczyła kilkakrotnie w górę. Rok później na jarmark przyjechali kolekcjonerzy, szukając żelazek z brakującymi latami. No i produkcja ruszyła.

Bo fałszerz to nie tylko przestępca, oszust, dobry rzemieślnik. To także świetny psycholog, znawca ludzkiej duszy sprzedający marzenia o skarbach z przeszłości, którą można nawet uczynić ciekawszą i bogatszą, niż była naprawdę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki