Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ewelina Domańska jako pierwsza kobieta w Polsce przeszła samotnie Główny Szlak Beskidzki zimą

Irena Łaszyn
Na górskich szczytach zakładałam sukienki - przypomina. - Robiłam sobie w nich zdjęcia. Nawet na Orlej Perci!
Na górskich szczytach zakładałam sukienki - przypomina. - Robiłam sobie w nich zdjęcia. Nawet na Orlej Perci! Archiwum
Ewelina Domańska rzuciła pracę w aptece, żeby ruszyć w drogę i poszukać siebie. Latem pokonała 29 pasm górskich, zimą przemierzyła zaś Główny Szlak Beskidzki. Jej opowieści, a także innych kobiet, które podróżują samotnie, z ciężkim plecakiem, po najdalszych zakątkach ziemskiego globu, można będzie posłuchać w weekend 28 lutego - 1 marca, w filii Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku, przy ulicy Mariackiej 42

Właśnie wróciła z wielkiej włóczęgi. Prawdopodobnie jako pierwsza kobieta w Polsce, przeszła samotnie Główny Szlak Beskidzki zimą. Zaczęła w Wołosatem w Bieszczadach, skończyła w Ustroniu w Beskidzie Śląskim W ciągu 19 dni pokonała 500 kilometrów z ciężkim plecakiem i namiotem, który rozbijała na dziko w bezludnych miejscach. Czasem spała na śniegu, czasem na oblodzonej twardej ziemi, w którą z trudem wchodziły śledzie, z rzadka na podłodze w schronisku. Wciąż walczyła z wiatrem, zaspami, deszczem, błotem, zmęczeniem, kapryśną pogodą. Na dole - deszcz, wyżej - śnieg po kolana i niewidoczne często szlaki. Tropy zwierząt, za którymi usiłowała podążać, prowadziły na manowce.

Bała się? Twierdzi, że nie. Ani zwierząt, ani złych ludzi, ani duchów, ani zimna, nawet, gdy temperatura spadała do minus 20 st. C i woda zamarzała w butelkach. Niektórzy pytają: Po co to wszystko? Skąd pomysł na tak ekstremalną wyprawę?
- Generalnie, z miłości - odpowiada z uśmiechem Ewelina Domańska. - Z miłości do siebie, do gór i do ludzi. Ale tak naprawdę, również z zazdrości. Gdy usłyszałam, że inny podróżnik, Łukasz Supergan, wyrusza na Słowację, by przejść zimą 800-kilometrowy Łuk Karpat, nie mogłam przestać o tym myśleć. W końcu doszłam do wniosku, że zamiast myśleć i zazdrościć, sama powinnam się gdzieś wybrać. Po tygodniu już siedziałam w pociągu. Z Przemyśla do Wołosatego jechałam autostopem, dokładnie dziesięcioma samochodami. A 17 stycznia weszłam na pierwszy szlak.

Szukając siebie

Ewelina jest gdańszczanką rodem ze Słupska, ma 28 lat, burzę rudych włosów, długie nogi i spódniczkę mini. Tym razem na spotkanie nie przyjechała rowerem, jak ma w zwyczaju. Przestraszyła się zimowej aury? Ależ, skąd! Główny powód jest taki, że podczas tej ostatniej eskapady złamała dwa żebra. Jeszcze się dobrze nie zrosły, woli więc nie ryzykować. A poza tym - co podkreśla - lubi się czasami poczuć prawdziwą kobietą.

- Na górskich szczytach zakładałam sukienki - przypomina. - Robiłam sobie w nich zdjęcia. Nawet na Orlej Perci!
Te fotografie trafiły potem na konkurs zorganizowany przez pewną firmę odzieżową. Internauci próbowali odgadnąć, na jaką górę się wdrapała. To było podczas jej letniej wyprawy, którą nazwała "Górami Polski - moja Compostela". Przeszła wówczas 1700 kilometrów z zachodu na wschód, w ciągu 80 dni. Zaczęła w Górach Izerskich, skończyła w Górach Świętokrzyskich. Po drodze były Sudety i Karpaty. Żeby to marzenie zrealizować, rzuciła całkiem dobrą pracę. Wiadomo, że przejście 29 pasm górskich zajmuje jakieś trzy miesiące, a żaden pracodawca nie zgodzi się na tak długi urlop. Miała trochę oszczędności, przez trzy lata pracowała jako farmaceutka, mogła więc sobie na takie szaleństwo pozwolić.

- Była to odpowiedź na podszept serca, które powtarzało, że czas zacząć realizować marzenia, nawet wbrew zdrowemu rozsądkowi - próbuje tłumaczyć. - Jedni jadą do Hiszpanii, na szlak św. Jakuba, ja wybrałam się samotnie w polskie góry. Na tych szlakach chciałam poszukać siebie. Zimą pojechałam po to, by dokończyć to, co zaczęłam latem.

Przeczołgana

Kiedy podczas tej letniej wyprawy było najtrudniej? Pewnie wtedy, gdy musiała podjąć decyzję o przerwaniu wędrówki.
- Lewa stopa bolała, coraz bardziej puchła - wspomina. - Po telefonicznych konsultacjach z lekarzami, już nie było wątpliwości: To złamanie zmęczeniowe, wynikające z przeciążenia organizmu. Medycy nakazali powrót do domu, a ja wpadłam w rozpacz. Wydawało mi się, że jestem w szczytowej formie, był to 45. dzień wędrówki.

W końcu zrozumiała, że to część jej "Composteli". Wróciła do Gdańska, podkurowała się, a po sześciu tygodniach wróciła w góry i dokończyła wyprawę.

Podczas zimowej eskapady też doznała kontuzji. Przeprawiała się przez zamarznięty potok, z całym ekwipunkiem, po zwalonym drzewie, które spinało oba brzegi. Poślizgnęła się, spadła z całym impetem na lód, aparat fotograficzny wbił się w bok. Potem bolało ją tu i tam, ale nie wydzwaniała do lekarzy. Przez dwa tygodnie brała leki przeciwbólowe. O złamanych żebrach dowiedziała się już w Gdańsku, po prześwietleniu.

Zimą najtrudniejsze jednak było wejście z Przełęczy Krowiarki na Babią Górę. Coraz mocniej wiał halny, rzucał nią jak piłką, a plecak, choć ciężki, wcale sprawy nie ułatwiał, na tym wietrze działał jak żagiel. Wywracał, ściągał w dół, odbierał stabilność. - W miejscach eksponowanych ta stabilność jest bardzo ważna - tłumaczy Ewelina. - Gdy ciężar przeważy na niepożądaną stronę, lekkie zachwianie się może się skończyć tragicznie. Zrozumiałam to podczas poprzedniej wyprawy, gdy z plecakiem wchodziłam, po łańcuchach, na Świnicę. Zwłaszcza, że dzień wcześniej spadła stamtąd o rok starsza ode mnie kobieta.

W każdym razie - na Babią Górę musiała się… wczołgać, żeby jej ten halny nie zdmuchnął, tak jak zdmuchnął kijek i rękawiczkę. Przemieszczanie się na kolanach nie zdawało egzaminu. Wtedy po raz pierwszy się przestraszyła. Ale nie chciała wracać i ponownie przedzierać się przez tę zawieruchę, wolała wdrapać się na szczyt i pójść szlakiem do Markowych Szczawin, do schroniska. Była tak zmęczona i przemarznięta, że nie zamierzała rozstawiać namiotu. - Nabrałam respektu do gór - mówi.
A chwile, które rekompensowały trudy drogi? To górskie widoki, spotkania w drodze, różne zabawne sytuacje i doświadczenia. Samotne wędrowanie, noce w namiocie rozstawionym pośród dziczy, leniwe poranki. Wstawała o piątej, wychodziła dwie godziny później. Zdarzało się, że jeszcze w śpiworze, żeby nie tracić ciepła, jadła owsiankę, zalewaną gorącą wodą, a potem myła zęby. Czasami rozpalała ognisko, grzała się w jego cieple.

Najbardziej była szczęśliwa pod koniec zimowej wędrówki, gdy wreszcie wyszło słońce i w oddali pokazały się Tatry. Zrozumiała, że za tym widokiem tęskniła. Wszystkie góry są piękne, ale najpiękniejsze są strzeliste szczyty. Pamięta: było 3 lutego, usiadła na zmrożonej trawie za Halą Rysianką w Beskidzie Żywieckim, popatrzyła na wysokie góry i westchnęła z zachwytu. Z Tatrami wiąże się wiele wspomnień. Nie zapomni np. spania na zatłoczonej podłodze w Chacie pod Rysami, po słowackiej stronie, na wysokości 2250 m n.p.m, podczas poprzedniej wyprawy. Ani bieżącej wody, ani toalety, ale był najpiękniejszy w świecie, a na pewno w Tatrach… wychodek. Ozdobiony różnymi malunkami, postawiony na skraju przepaści, z szybą, zamiast ściany. Przez tę szybę można podziwiać rozległy widok na Grań Baszt i Żabią Dolinę.
Nie wszystkie jednak schroniska ją zachwycały. Nie potrafi zrozumieć, dlaczego w schronisku Stożek w Beskidzie Śląskim trzeba płacić za pół litra wrzątku aż 2 zł. To najwyższa cena w polskich górach!

Dobry egoizm

Energia ją rozpiera. Góry, wspinaczka, rower, bieganie, nocne i dzienne rajdy na orientację, choćby słynny ekstremalny "Harpagan". Ten na 50 km wygrała. Co dalej? To pytanie wciąż do niej wraca. Nie wie, co odpowiadać, bo nie wie, co będzie dalej. Może wróci do pracy? Może wyjedzie do Afryki, może w jakieś wysokie góry, a może tylko do Zakopanego? Może tam zamieszka? W każdym razie, już wie, czego szukała.

Wiele elementów złożyło się w całość. Doszła do wniosku, że samotność była potrzebna, ale tych samotnych wypraw już wystarczy. Do pełni szczęścia potrzebuje innych ludzi. Ktoś jej kiedyś zarzucił, że takie samotne wędrowanie i wsłuchiwanie się wyłącznie w siebie, jest egoistyczne. Dziś może odpowiedzieć, że to taki dobry egoizm. Bo żeby dzielić się z innymi, trzeba najpierw samemu mieć. Ona to "coś" właśnie uzbierała.

Trampki - I Spotkania Podróżujących Kobiet

to pierwsza tego rodzaju impreza w Polsce. Bo chociaż festiwali podróżniczych mamy coraz więcej, to przeważnie dominują na nich panowie. Odbiór społeczny jest taki: Facet w drodze to banał, kobieta - strach pomyśleć. Organizatorka Trampek, Anita Demianowicz, postanowiła się z tym stereotypem zmierzyć. Szczegóły i program spotkań można znaleźć na www. trampki.travel.pl.
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki