18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Eksponaty z Muzeum Poczty Polskiej. Aparat zwany juzem czyli historia telegrafu Hughesa

Marek Adamkowicz
Praca na aparatach juza była niezwykle odpowiedzialna. Trzeba było wykazać się wysokimi kwalifikacjami
Praca na aparatach juza była niezwykle odpowiedzialna. Trzeba było wykazać się wysokimi kwalifikacjami M. Adamkowicz
Na wystawie w Muzeum Poczty Polskiej uwagę przyciągają przede wszystkim pamiątki związane z obroną budynku 1 września 1939 r. To zrozumiałe, warto jednak przyjrzeć się uważniej także innym eksponatom. Często bowiem wiążą się z nimi ciekawe historie. Przykładem może być aparat zwany juzem.

- Dzisiaj ta nazwa brzmi zagadkowo i chyba niewiele osób wie, że chodzi o telegraf Hughesa - mówi Ewa Malinowska, kierownik MPP. - Jeden egzemplarz pokazujemy na naszej ekspozycji.

Telegraf Hughesa, zwany potocznie juzem, jest najstarszym szybko piszącym aparatem telegraficznym. Wynalazł go urodzony w 1831 r. w Londynie David Edward Hughes. Jako że jego pasją była muzyka, chciał skonstruować urządzenie do jej kopiowania. Skończyło się na telegrafie, który przypominał nieco fortepian czy raczej pianino.

Charakterystycznym elementem aparatów juza był obrotowy mechanizm synchroniczny i klawiatura z 14 białymi i 14 czarnymi klawiszami. W aparacie używano alfabetu łacińskiego oraz cyfr od 1 do 9. Wiadomość była wybijana na wąskiej papierowej wstędze za pomocą specjalnie zaprojektowanych czcionek, wycinających w niej niewielkie otwory. Według szacunkowych danych, szybkość transmisji osiągała 180 znaków na minutę.

Telegraficzna kariera

Opatentowane w 1855 r. urządzenie bardzo szybko znalazło nabywców. W ciągu zaledwie kilku lat zaczęła go używać większość amerykańskich firm telekomunikacyjnych. W ślad za nimi telegrafem zainteresowano się w Europie.

- W przeciwieństwie do wcześniej używanych aparatów transmitujących znaki alfabetu Morse'a, aparat Hughesa operował znakami pisarskimi - tłumaczą gdańscy muzealnicy. - Zarówno odbiornik, jak i nadajnik były wyposażone w obrotowe tarcze z czcionkami. Kiedy po stronie nadawczej włączano napięcie do styku tarczy, odpowiadającego danej literze lub cyfrze, po stronie odbiorczej młoteczek odbijał na papierowej taśmie będący akurat naprzeciwko znak na tarczy.

Najczęściej na juzach pracowały kobiety.

- Ze wspomnień wiemy, że była to trudna i odpowiedzialna praca - podkreśla Ewa Malino- wska. - Jedną z juzistek była Maria Kozakówna, późniejsza żona Alfonsa Flisykowskiego, podreferendarza w Polskim Urzędzie Pocztowo - Telegraficznym Gdańsk 1 i dowódcy obrony poczty po śmierci Konrada Guderskiego.

W Muzeum Poczty Polskiej znajduje się świadectwo z 1929 roku, potwierdzające ukończenie przez Marię Kozakównę "z postępem celującym" kursu juzistek w Centrum Wyszkolenia Łączności w Zegrzu. Komisja egzaminacyjna uznała ją za "uzdolnioną do pełnienia służby przy aparatach juza, morsa i stukawkach w państwowych urzędach telegraficznych oraz wojskowych stacjach juza".

Między kursem a brydżem

Kurs juzistek przeszła też inna pracownica Poczty Polskiej w Gdańsku, Elżbieta Szuca-Marcinkowska. Do Centrum Wyszkolenia Łączności trafiła w 1935 r. i było to dla niej wielkie osiągnięcie, bowiem spośród 300 kandydatek przyjęto na szkolenie zaledwie 35 osób.

Chociaż w Zegrzu panował wojskowy dryl, Elżbieta Szuca-Marcinkowska dobrze wspominała spędzony tu czas i bynajmniej nie była w tym odosobniona. Nauka w CWŁ była wprawdzie intensywna, ale wystarczało też czasu na zabawę. Juzistki zapraszano na bale, na partyjki brydża, w którego grano powszechnie, ale też na wycieczki nad pobliskie jezioro. Nic dziwnego, że kiedy w 1936 r. zakończono w Zegrzu szkolenia juzistek, wiadomość ta wpędziła podchorążych w prawdziwą rozpacz. Był to akurat czas, kiedy kurs ukończyła pani Elżbieta. Zaraz też otrzymała skierowanie do urzędu przy ówczesnym placu Heweliusza.

Praca na Poczcie Polskiej odbywała się na cztery zmiany, więc co czwarty dzień przypadał dyżur nocny. Pani Elżbieta obsługiwała telegrafy juza i morsa. Ostatnią zmianę zakończyła 31 sierpnia 1939 r. O świcie następnego dnia obudził ją huk wystrzałów. Kiedy około godz. 8 poszła do urzędu, okolica była otoczona kordonem, za którym Niemcy próbowali zdobyć budynek poczty.

W czasie wojny Elżbieta Szuca-Marcinkowska włączyła się w działalność konspiracyjną. Aresztowana w 1942 r., trafiła do obozu Stutthof. Wyzwolenia doczekała w kwietniu 1945 r. Po wojnie pracowała jako nauczycielka w Gdyni. Zmarła w ubiegłym roku.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki