Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ekipa TV Solidarność: Zostały tylko filmy i żal

Dorota Abramowicz
Marek Gąsecki i Leszek Tomczyk
Marek Gąsecki i Leszek Tomczyk T.Bołt
Pracowali w pierwszej niezależnej telewizji w bloku wschodnim. Dziś dawni operatorzy telewizji Solidarność z goryczą mówią o cenie, jaką za to zapłacili, i żądają, by zrealizowane przed 30 laty materiały zostały podpisane ich nazwiskami.

Wielu głównych bohaterów sprzed 30 lat nie żyje. Nie ma Mariana Terleckiego, Arkadiusza Rybickiego, odeszli Adam Kinaszewski, Ryszard Grabowski, Krzysztof Kalukin.

Żyją jeszcze operatorzy kamery i dźwięku, którzy dokumentowali dla Agencji Telewizyjnej Biura Informacji Prasowej Solidarności - pierwszej niezależnej telewizji w ówczesnym bloku wschodnim - wydarzenia 1981 r., a później przez pół roku ukrywali profesjonalny sprzęt telewizyjny. I opowiadają o cenie, jaką zapłacili za pracę w telewizji, która miała nie kłamać. O wyrzucaniu z pracy, wilczych biletach i otaczającej ich nieufności. O pomówieniach o współpracę z SB. O nieposzanowaniu praw autorskich. W pismach wysyłanych do Video Studio Gdańsk żądają, by zrealizowane przed 30 laty materiały zostały podpisane ich nazwiskami. I by historia o nich nie zapomniała.

Telewizja kłamie

"Dziennik Telewizyjny" z początku lat 80. to dziś zupełna egzotyka. Spust surówki. Robocza wizyta I sekretarza w kopalni. Rosnąca produkcja. Chwilowe trudności w zaopatrzeniu w sznurek do snopowiązałek... Sierpniowe strajki zmobilizowały partyjnych propagandzistów.

Ryszard Troczyński był w 1980 r. operatorem filmowym w gdańskim ośrodku telewizji. Pamięta wyjazdy z ekipą po materiały, które miały pokazać ciężki los mieszkańców Trójmiasta zgotowany przez strajkujących. - Po tym, jak Henryka Krzywonos zatrzymała tramwaje, redaktor Elżbieta Jaworska postanowiła porozmawiać z pasażerami - wspomina operator. - To była manipulacja. Wybierano np. kobietę w ostatnich miesiącach ciąży albo kulejącego człowieka. Oczywiście żalili się, ale nam nie wolno było filmować ani brzucha, ani kul. Zdjęcia tylko od ramion w górę. W końcu się zbuntowaliśmy. No to dyrektor wymyślił dla przełożonych wersję, że niby mamy za dużo pracy i poprosił o pomoc z centrali. Przyjechała ekipa z Warszawy, a my siedzimy i w karty gramy. Dowiedzieli się, co i jak - zawrócili do stolicy.

Po zakończeniu strajków 27-letni dziennikarz Marian Terlecki założył w gdańskiej telewizji Solidarność. Jednak to, co pokazywano na ekranie, zależało przede wszystkim od władz. Arkadiusz Rybicki kierował wówczas agencją prasową BIP Solidarności. W 2009 roku wystąpił w filmie Bogdana Łoszewskiego (reżyseria) i Hanny Terleckiej (scenariusz) "Telewizja Solidarność". Wspominał w nim, jak w 1981 r. wysyłał ekipę do nocnego malowania na chodnikach i murach napisów "telewizja kłamie". Taki napis pojawił się m.in. przed halą Olivia podczas pierwszego zjazdu Solidarności we wrześniu 1981 roku.

W tym samym filmie Marian Terlecki (zmarł niedługo po nakręceniu zdjęć, w styczniu ub. roku) mówił: "Pojawił się pomysł: jeśli nie można inaczej, zrobimy coś na własny rachunek".

To "coś" miało się stać pierwszą niezależną od władz telewizją. Sprzęt - kamerę U-matic High Band, kasety wideo, zestaw do montażu, mikrofon i monitor - obiecała Międzynarodowa Konfederacja Wolnych Związków Zawodowych.

Trzeba było szukać fachowców.- Pracowałam z Marianem w gdańskiej telewizji - wspomina Hanna Karkowska (później Terlecka). - Marian spytał, czy nie pomogę mu w zorganizowaniu ekipy.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Kolega mówił: uważaj

Wielu chętnych nie było. Polska nuciła wówczas piosenkę "Wejdą, nie wejdą..." (to o ewentualnej interwencji Armii Radzieckiej), ludzie bali się utracić pracę, służbowe mieszkanie...
- Akurat mi się dziecko urodziło, gdy zaproponowano mi pracę dla telewizji solidarnoś-ciowej - opowiada Ryszard Kobus, operator dźwięku. - Operator Jerzy Augustyński przestrzegał, bym uważał, co robię. Wtedy jednak był w nas entuzjazm.

Drugim etatowym operatorem dźwięku w telewizji BIPS został Leszek Tomczyk.
Marek Gąsecki kończył zaocznie słynną łódzką "Filmówkę". Pracował w telewizji, jeździł w wyścigach jako kierowca rajdowy. - W domu żona w ciąży i mały syn - opowiada. - Kiedy jednak Hanka powiedziała: tworzymy nową telewizję, dostaniemy najnowszy sprzęt, będzie fajnie - nie mogłem powiedzieć "nie". Wiedziałem, że do ekipy wszedł, jako redaktor, Mariusz Kostrzak, mój dobry kolega, z którym ścigałem się w rajdach... Zwolniłem się z państwowej telewizji i stałem operatorem filmowym Solidarności.

Operator Ryszard Troczyński po otrzymaniu propozycji też chciał odejść z TVG. - Wezwał mnie szef i spytał, dlaczego rezygnuję z obiecanego mieszkania służbowego - wspomina Troczyński. - Zdecydowałem się więc na urlop bezpłatny i formalną współpracę z BIPS.

Dyrektorem solidarnościowej telewizji został Marian Terlecki, a kierownikiem organizacyjnym Hanna Karkowska. Pracowali dla niej m.in. Adam Kinaszewski, Andrzej Mielczarek, Adam Żytkowiak. Współpracowały za zgodą szefów Elżbieta Jabłońska i Hanna Kordalska.

Walka o kamerę

"Kamera, którą widzicie na sali obrad, jest nasza" - taki napis pojawił się jesienią 1981 r. na tablicy podczas Krajowego Zjazdu Delegatów NSZZ Solidarność. W hali Olivia rozległy się burzliwe oklaski.
- Aż serca rosły - opowiada Ryszard Kobus.- Traktowano nas jak swoich...

Zanim jednak nowoczesna kamera dotarła do Gdańska, trzeba było o nią powalczyć. Na Okęciu sprzęt wart ok. 100 tys. dolarów... zaginął . Dopiero interwencja u członka KC Stanisława Cioska sprawiła, że znalazł się i został wysłany do Gdańska.

- Pojechaliśmy z Marianem Terleckim i Ryśkiem Kobusem na lotnisko w Rębiechowie po kamerę - opowiada Marek Gąsecki. - Mieli kłopot z otwarciem magazynu. Wydano ją nam po przepychankach.
Kamerę wykorzystali dopiero pod koniec pierwszej tury zjazdu. Podczas drugiej tury (od 26 września do 7 października 1981 r) do Olivii nie wpuszczono już państwowej telewizji.
- Były tam zagraniczne ekipy, ale to nam udało się nakręcić sprawy, do których nikt nie miał dostępu - mówią operatorzy.

Były to zakulisowe rozmowy z udziałem Wałęsy, Kuronia, Mazowieckiego. Tak powstał film "Kandydat", pokazujący walkę między Lechem Wałęsą a Andrzejem Gwiazdą o przewodnictwo związku.

Dokumentowali dyskusje związkowe, strajki (m.in. w Wyższej Szkole Pożarnictwa), życie ulicy, rozmowy z ludźmi... Nie mieli szans na emisję w oficjalnie działających programach TVP. Część nagranych kaset wysyłano za granicę.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Pszczoły pilnują

Ostatnie posiedzenie Komisji Krajowej Solidarności w Stoczni Gdańskiej 12 grudnia 1981. W filmie o Telewizji Solidarność pojawia się ujęcie Adama Kinasze- wskiego, który próbuje zatrzymać Wałęsę.
- Dwa słowa - mówi Kinaszewski.
- Nie mam żadnych słów - rzuca zdenerwowany Wałęsa.
Po wyjściu z sali BHP operatorzy zauważyli, że ktoś spuścił powietrze z opon ich auta. - Pojechaliśmy z opóźnieniem - opowiada Marek Gąsecki. - Było pusto, spokojnie. Ani jednego samochodu na drodze...

Leszek Tomczyk wrócił do domu pieszo. Wysadzili po drodze Adama Kinasze- wskiego, który od razu wpadł w kocioł.

Następnego dnia kamera miała być wykorzystana przez Krzysztofa Kalukina, który wybierał się na Kongres Kultury Polskiej w Warszawie. Kongres się nie odbył. Marian Terlecki i jego przyszła żona zaczęli się ukrywać.

Kilka dni później Marek Gąsecki podjechał pod siedzibę Telewizji Solidarność przy ul. Obrońców Westerplatte w Oliwie. Służby nie zdążyły zrobić tam rewizji. Razem z Mariuszem Kostrzakiem ukryli drogi sprzęt.

- Trochę rzeczy trafiło do domu mojego dziadka w Sopocie - wspomina Gąsecki. - Kamerę dałem cioci, Grażynie Sztobryn. Ciocia była w AK, znała się na konspiracji. Hodowała pszczoły, dokupiła ul, wsadziła kamerę. Przetrwała tam bezpiecznie przez pół roku..

Pracownicy BIPS wiele razy byli zatrzymywani i przesłuchiwani przez UB. - Moi rodzice przebywali wówczas w USA - wspomina Gasecki. - Obiecywano mi, że jeśli pomogę odzyskać kamerę, dostanę paszport dla siebie i rodziny i będę mógł kręcić filmy w Hollywood.

Gąsecki i Kostrzak siedzieli na Okopowej, a potem w komisariacie na Białej we Wrzeszczu. Żaden nie wydał sprzętu.

Terlecki przyszedł po kamerę do domu Gąseckiego w... mundurku harcerskim. - Wyglądał komicznie - mówi Gąsecki. - Ale go nie rozpoznano.

Drogi się rozchodzą

W momencie przekazania sprzętu rozeszły się drogi pierwszej ekipy Telewizji Solidarność. Hanna Karkowska-Terlecka ukrywała się półtora roku, Marian Terlecki - 21 miesięcy. Kamerą odebraną od Gąseckiego nakręcił w podziemiu m.in. wywiady z Bogdanem Lisem, Bogdanem Borusewiczem i film o księdzu Popiełuszce. Po ujawnieniu nawiązał współpracę z duszpasterstwem pallotynów, gdzie powołano Duszpasterski Ośrodek Dokumentacji i Rozpowszechniania Video. Do pracy w ośrodku nie zaproszono nikogo z poprzedniej ekipy.

Terleckiego aresztowano w 1985 roku za "zabór mienia dużej wartości". Chodziło oczywiście o kamerę... Przesiedział do 1986 r., po wyjściu z więzienia wrócił do robienia podziemnej telewizji. Coraz bardziej oficjalnie pracował m.in. przy dokumentacji wizyty Papieża w Gdańsku w 1987 r.
Gąsecki, Kobus i Tomczyk dostali "wilczy bilet" w państwowej telewizji . Komisja weryfikacyjna zaznaczyła przy ich nazwiskach: "dożywotnio nie zatrudniać w TVP".

- Moja kariera zawodowa legła w gruzach - mówi Kobus. - Byłem "ekstremą". Pieczątka Solidarności w dowodzie osobistym zamykała przede mną wszystkie drzwi. Rodzinę utrzymywała żona. W końcu jako elektryk załapałem się przy spółdzielni budowlanej.

Leszek Tomczyk znalazł pracę w... gastronomii. Prowadził restaurację, filmował na prywatne zamówienie śluby i pogrzeby.

Marek Gąsecki nie miał szans na obronę pracy dyplomowej w szkole filmowej w Łodzi. Zajął się swoją drugą pasją - samochodami. - Podstępem udało mi się załatwić paszport i wizę do Niemiec - twierdzi. - Tam ścigałem się w rajdach i sprowadzałem samochody do Polski. Po 1990 r. jako jedyny wróciłem do zawodu, robię coś od czasu do czasu, ale jako wolny strzelec.

Ryszard Troczyński formalnie nie przestał być pracownikiem TVP. Zdegradowano go do stanowiska elektryka. - Próbowałem sam odejść, poszliśmy do komisarza z Kubą Goskiem, który chciał zrobić to samo - wspomina. - Kuba wszedł pierwszy i usłyszał, że "z wojny nikt się sam nie zwalnia" i może najwyżej zostać wysłany na poligon.
W czasie krótkiej nieobecności komisarza Troczyńskiemu udało się załatwić odejście z pracy. Wyjechał z rodziną w Łódzkie, mieszka w Uniejowie. Z kolegą kręci śluby na wideo, robi zdjęcia do lokalnej gazety.
Wszyscy dziś mają żal.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Jeszcze żyjemy

Żal jest podwójny. O przewrócone do góry nogami przez Telewizję Solidarność życie i o to, jak ich w nowej Polsce potraktowano. - Od 20 lat wymazuje się nas z historii - mówią.

W liście wysłanym w grudniu ub.r. do Video Studio Gdańsk proszą o podpisanie zrealizowanych przez BIPS materiałów filmowych nazwiskami autorów zdjęć i dźwięku. Przypominają też o honorariach. W liście z sierpnia tego roku żądają umieszczenia przez VSG w mediach płatnych ogłoszeń, w których zostaną podane nazwiska pierwszych pracowników BIPS.

Marek Łochwicki z Video Studio przyznaje, że pracownicy pierwszej telewizji mogą się poczuć niedowartościowani.

- Rzeczywiście, do stanu wojennego pracowali w pierwszej telewizji Solidarności - mówi Łochwicki. - Jako nieliczni zdecydowali, by odejść z TVP i za to ucierpieli. To trzeba im oddać i tak już się dzieje. Równocześnie z opinii naszych prawników wynika, że nie należą się im honoraria, bo byli pracownikami najemnymi BIPS.- Zrobiono z nas kapusiów - rzuca twardo Marek Gąsecki. - Poszła fama, że ktoś z ekipy miał donosić.

Z tego powodu Marian Terlecki zerwał w stanie wojennym kontakt z pierwszą ekipą. Po 1989 r. nie było lepiej. Ryszard Kobus dostał pracę w radiu i... niespodziewanie ją stracił. Marek Gąsecki od jednego ze znanych prawników usłyszał, że jest agentem. Nikt jednak tego nie udowodnił. Łochwicki mówi o skażeniu "fobią antyubecką". - Ktoś podpuścił Mariana - sugeruje.

Dopiero dwa lata temu w filmie "Telewizja Solidarność", zrealizowanym na zlecenie ECS, operatorzy i dźwiękowcy pojawili się na ekranie obok Arkadiusza Rybickiego i Mariana Terleckiego. Ten ostatni powiedział, że nie mógł ryzykować kontaktu w stanie wojennym ze swoją pierwszą ekipą, gdyż za nimi chodziła bezpieka.

Dziś nie ma już Mariana Terleckiego, Arkadiusza Rybickiego, odszedł Adam Kinaszewski, Ryszard Grabowski, Krzysztof Kalukin. - Ale my żyjemy - mówi Marek Gąsecki.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki