Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Egipt to teraz tykająca bomba zegarowa. Marta, żona Kima opowiada o egipskiej rewolucji

Tomasz Słomczyński
Marta i Kimo pobrali się w 2005 roku. Wcześniej oboje musieli przewartościować stereotypy - ona o Arabach, on o Europejkach
Marta i Kimo pobrali się w 2005 roku. Wcześniej oboje musieli przewartościować stereotypy - ona o Arabach, on o Europejkach Archiwum prywatne
Marta Prusisz-Hassan czeka na swojego męża i śledzi doniesienia z placu Tahrir w Kairze, gdzie wciąż rozlegają się strzały, gdzie wciąż padają zabici i ranni. Historii, w której główną bohaterką jest stracona rewolucja, wysłuchał Tomasz Słomczyński

Na tym zdjęciu jest Kimo, mój mąż. Siedzi na ramionach kolegi na placu Tahrir w Kairze. To było dwa lata temu, w trakcie protestu, kiedy wybuchła nasza rewolucja. Widzę w jego oczach tyle nadziei i wiarę, że się uda.

Potem nadzieję zastępował gniew. Były kolejne protesty i kolejne zdjęcia. Kiedy zobaczyłam jedno z nich, to zwyczajnie zaczęłam płakać. W życiu nie widziałam takiej furii u Kima i nigdy więcej nie chciałabym zobaczyć. Bo dziś u władzy w Egipcie są islamiści.

Dlatego Kimo wkrótce po raz kolejny pojedzie do Kairu, będzie protestował na placu Tahrir. A mnie każdego dnia przybywać będzie siwych włosów.

20 stycznia 2013 roku
Skąd się tu wzięłam? Zacznijmy więc od samego początku. Do Egiptu przyleciałam w lipcu 2005 roku. Znajomi otwierali bazę sportów wodnych i zaproponowali mi stanowisko menedżera. Kimo pracował w bazie. Lato i jesień 2005 roku to były miesiące, podczas których musieliśmy przewartościować nasze stereotypy - mój o Arabach, jego o Europejkach. Po siedmiu miesiącach znajomości pojechaliśmy do Kairu i wzięliśmy ślub cywilny. Bez żadnych wielkich ceremonii.

21 stycznia
Jaki był początek rewolucji? Gniew rodził się przez lata, ale wszystko się zaczęło od historii, która wstrząsnęła Egiptem w 2010 roku. Khaled Mohamed Said miał 20 lat. Studia informatyczne skończył w USA. Został zaaresztowany przez dwóch funkcjonariuszy egipskiej policji. Wyciągnęli go z kafejki internetowej w Aleksandrii do sąsiedniego budynku, uderzali jego głową o żelazne drzwi, schody i ściany budynku. Przypadkowo znalazło się tam dwóch lekarzy. Starali się go reanimować, ale policjanci nadal go bili. Wciąż go bili, nawet kiedy już nie żył. Tak mówił naoczny świadek.

Rodzina Saida odnalazła ciało w kostnicy. Jego brat zrobił telefonem komórkowym zdjęcie zmasakrowanej twarzy chłopaka. Pojawiło się ono w internecie w czerwcu 2010 roku. Zwrócił na nie uwagę pracownik działu marketingu Google, Wael Ghonim. Stworzył na Facebooku stronę poświęconą pamięci Saida "We are all Khaled Said". Wkrótce profil zyskał setki tysięcy zwolenników. Nikt chyba jeszcze nie doceniał mocy społecznościowych portali, na których coraz większą popularność robiło zdjęcie skatowanego Khaleda. ABC News nazwie zdjęcie z kostnicy twarzą, która rozpoczęła rewolucję.

22 stycznia
Za trzy dni druga rocznica wybuchu rewolucji. Kimo leci do Kairu.

Kimo pochodzi z biednej, robotniczej rodziny. Z racji tego że jest najstarszy w swoim pokoleniu, od małego był traktowany jako przyszła głowa rodziny - a więzy rodzinne są tu bardzo silne. Jego rodzice, zarabiając razem niewiele ponad jedną dziesiątą mojej obecnej pensji, byli w stanie wychować trójkę dzieci, które nigdy nie chodziły głodne. I nie wiem, jak to zrobili. A Kimo z siostrą i bratem mieli szczęśliwe dzieciństwo, mimo że musieli sobie zdawać sprawę z tego, że na wiele rzeczy nie będzie ich stać.

Ojciec Kima jest salafitą - członkiem jednego z muzułmańskich ruchów religijnych. Nie jest jednak radykalny w swoich poglądach. Związek Kima ze mną - chrześcijanką i Europejką, został zaakceptowany, jak tylko postanowiliśmy go uprawomocnić. Bo jego mama początkowo była temu przeciwna, obawiała się, że Kimo będzie żył ze mną bez ślubu.

Zostałam przyjęta bardzo serdecznie i do dziś, jak odwiedzam naszą kairską rodzinę, traktują mnie jak księżniczkę. Kiedy jestem u teściów, to nie mogę nawet szklanki po sobie umyć... Chociaż pewnie jego rodzice mieli nadzieję, że znajdą mu dobrą muzułmańską żonę w okolicy. Ba, nawet mieli już kandydatki. I pewnie żałują, że wciąż nie mamy dzieci.

Wiem, że w Polsce często postrzega się żony Arabów jako biedne kobiety, które popełniły w życiu błąd, a teraz cierpią gdzieś w namiotach, na środku pustyni. To bzdury, przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Mam duży szacunek do miejscowych zwyczajów i nie widzę problemu w zakrywaniu ramion podczas wizyt u rodziny w Kairze albo w powstrzymywaniu się od publicznego picia napojów podczas ramadanu.

Jadąc po raz pierwszy do rodziny męża, chciałam narzucić chustę na głowę. Kimo zaprotestował - jestem chrześcijanką i nikt tego ode mnie nie oczekuje. Rozwiało się w mojej głowie wiele stereotypów na temat islamu. Kimo lubi powtarzać zasłyszany kiedyś cytat: "Islam is a winning case, but its lawyers really suck" (w wolnym tłumaczeniu: Islam ma spore szanse na wygraną, ale jego adwokaci są do bani). Cytuję to, bo dla wielu ludzi islam to dżihad, terroryści i ograniczanie praw kobiet.

24 stycznia
Czekam na sygnały od Kima. Siedzę w pracy, w domu i czekam. Z racji zawodu Kimo ma wyćwiczony, donośny głos. Podczas demonstracji, w takich sytuacjach jak ta na zdjęciu, łatwo się wystawia na odstrzał. A strzały tam padają, wciąż giną ludzie.

Czy jestem bezpieczna? Wszyscy - moja rodzina w Polsce, moi znajomi mnie o to pytają. Tak, jestem bezpieczna. Mieszkamy w El Gounie. To małe miasteczko - kurort nad Morzem Czerwonym, 30 km od Hurghady, 450 km od Kairu. Zostało wybudowane od zera, z myślą o zagranicznych i miejscowych turystach i rezydentach. Często można się spotkać ze stwierdzeniem, że El Gouna to nie Egipt, i jest w tym sporo racji.

Czy czuję się tu u siebie? To mój dom, ale ojczyzną zawsze będzie Polska. Wynajmujemy małe mieszkanko w centrum i mamy dwa kocury, rozpieszczone do granic możliwości, głównie przez Kima oczywiście. Kimo pracuje jako instruktor kitesurfingu. Ja zaś pracuję dla dużej korporacji, która należy do najbogatszej rodziny w Egipcie. Siedząc w swoim biurze z widokiem na port dla ekskluzywnych jachtów, rozmawiam i koresponduję z ludźmi z całego świata. Nie mogę narzekać na nudę. Czasami znajdę chwilę na to, żeby zabrać kite'a i ruszyć na plażę. Wtedy jestem tylko ja, wiatr i morze.

Dziś po raz kolejny wysłałam odpowiedzi na liczne e-maile od rodziny i znajomych, zapewniając, że jesteśmy oboje bezpieczni. Jeśli chodzi o Kima, zastanawiam się, na ile tymi słowami pocieszam sama siebie.

25 stycznia
"10 zabitych i około 500 rannych - to najnowszy bilans zamieszek w Egipcie, do których doszło podczas demonstracji opozycji w drugą rocznicę egipskiej rewolucji ." (Informacyjna Agencja Radiowa)

Wiele osób pyta mnie, dlaczego ludzie w Egipcie wciąż protestują. Wybrali sobie parlament, prezydenta, mają nową konstytucję, więc dlaczego ciągle coś im się nie podoba? Dlatego że dla wielu ludzi w Egipcie rewolucja nigdy się nie skończyła. Zimą 2011 roku wołali "chleba, wolności i sprawiedliwości!".

Przez dwa lata przemian odnosi się wrażenie, że po każdym kroku do przodu następują dwa kroki w tył. Przykład? Minister nowego rządu, zamiast walczyć z fatalnym stanem edukacji, usuwa z podręczników szkolnych zdjęcie aktywistki walczącej o prawa kobiet, bo (uwaga!) nie ma ona nakrycia głowy.

A wybrany w demokratycznych wyborach prezydent wydał dekret, w którym sam sobie nadał większe prawa niż Mubarak miał kiedykolwiek. Dopiero po fali protestów dekret anulował.

Nikt nie oczekiwał, że z dnia na dzień sytuacja się diametralnie zmieni, ale światełko w tunelu, jakie się pojawiło po odejściu Mubaraka, zdaje się oddalać, zamiast przybliżać. Więc ludzie nadal protestują, bo gdyby przestali, okazałoby się, że na darmo zginęło setki ludzi w walce o ideały rewolucji.

26 stycznia
Dziś z przerażeniem obserwowałam rosnącą liczbę ofiar starć. Tłem dla dzisiejszych wydarzeń jest masakra, do której doszło przed rokiem. Wtedy kibice Al-Ahly, a jednocześnie ci, którzy w rewolucji stawali w pierwszym szeregu, zostali po meczu zaatakowani... No właśnie, przez kogo? Według informacji oficjalnych - przez kibiców innego zespołu. Wielu ludzi jednak sądzi, że była to zemsta służb specjalnych za ich udział w rewolucji. Wtedy, na meczu, zginęło 70 osób, 1000 zostało rannych. Dziś zapadły wyroki za tę masakrę.

21 razy sąd wymierzył karę śmierci - dla kibiców. Dodam, że jak dotąd żaden z policjantów czy organizatorów meczu nie został osadzony. Słysząc o wyrokach, tłum zaatakował posterunki policji, by odbić oskarżonych chłopaków.

27 stycznia
Dziś doszło do kolejnych starć. Podczas pogrzebu tych, którzy zginęli wczoraj, podobno ktoś zaczął strzelać do żałobników.
"Prezydent Egiptu ogłosił stan wyjątkowy, mający obowiązywać w trzech prowincjach, które w ostatnich dniach znalazły się w centrum gwałtownych zamieszek. Zginęło w nich ponad 50 osób ." (Polska Agencja Prasowa)

Pisałam ci o jachtach, korporacjach, kitesurfingu. Ale nie sposób pominąć faktu, że tu jest co najmniej 25 proc. społeczeństwa, które jest niepiśmienne, a znacznie większy odsetek żyje w ubóstwie. To są ludzie, dla których ciągle wyrocznią są słowa wypowiadane w meczecie. Kompletnie inny świat. Taki jest Egipt. Jeśli do biedy dodać brak strachu przed policją i niezgodę na kolejny reżim totalitarny, to powstaje mieszanka, która właśnie może eksplodować na placu Tahrir, w Port Saidzie, w innych miastach.

Bo Egipt to teraz tykająca bomba zegarowa. Albo uda się ją rozbroić na czas, albo w końcu wybuchnie. I nikt nie jest w stanie przewidzieć, co się będzie wtedy działo.

28 stycznia
Dokładnie dwa lata temu siedziałam - najpierw w pracy, potem w domu, z walącym jak młot pneumatyczny sercem, ściśniętym żołądkiem i łzami w oczach - bez internetu, nie mogąc się dodzwonić do Kima, bo w Kairze nie działały telefony. Cały wieczór i noc spędziłam, oglądając CNN na żywo z Kairu. Co kilka minut bezskutecznie naciskałam na telefonie ten sam numer.

Friday of Anger - to był dzień największych starć z policją, dzień, w którym zostały otwarte więzienia i... nie było żadnej możliwości sprawdzenia, czy Kimo jest bezpieczny, czy może ranny albo aresztowany. Nieprzespana noc. Wreszcie około godziny 10 następnego dnia dostałam na komórkę raport o dostarczeniu wiadomości na numer Kima. Zajęło chwilę, zanim się dodzwoniłam, ale w końcu się udało. Miał tylko parę siniaków po gumowych kulach i podrażnione śluzówki od gazu łzawiącego. Nareszcie mogłam zasnąć, choć na chwilę.

Dziś wraca do mnie to wspomnienie, jak wysyłam do Kima kontrolny SMS, czy wszystko w porządku. Odpisuje, a wieczorem dzwoni.
Za mną kolejny dzień spędzony na czekaniu na wieści z Kairu.

"Od tygodnia Egipcjanie protestują przeciwko rządom Mohameda Mursiego. Szacuje się, że w starciach zginęło co najmniej 56 osób. Protestujący przyznają, że są rozczarowani obecnym prezydentem. Oczekują od niego, że odejdzie ze stanowiska." (Informacyjna Agencja Radiowa)

5 lutego
Sama nie wiem, może panikuję... Dlaczego akurat jemu ma się coś stać? Z drugiej strony - dlaczego nie? Wczoraj w Kairze człowiek zginął od strzału ze śrutówki. Podobno ludzie z MSW i milicji strzelają z dachów. Kimo wieczorem wspomniał, że chyba łapie go przeziębienie. Trzymam się nadziei, że nie pójdzie na plac Tahrir, że zostanie w domu u rodziców.

Dziś po południu planowany jest protest kobiet pod budynkiem Sądu Najwyższego przeciwko łamaniu praw człowieka. To uświadomiło mi, że nie wspomniałam jeszcze nic o egipskich kobietach. Jestem pełna podziwu do nich. Przypadki seksualnego molestowania podczas protestów są coraz częstsze, wręcz masowe, np. na placu Tahrir 25 stycznia odnotowano 19 incydentów.

Byłam wstrząśnięta, kiedy czytałam zeznania kobiet na temat "testów dziewictwa" i molestowania, praktykowanych przez siły bezpieczeństwa. Skąd te kobiety biorą siły, po tak traumatycznych przeżyciach - żeby mieć jeszcze odwagę mówić o tym publicznie? I to żyjąc w kraju, gdzie często się uważa, że takie przypadki to hańba kobiety, a nie zbrodnia mężczyzny. Chylę czoła i całym sercem wspieram ich "kobiecą rewolucję".

Na marginesie: wczoraj Trybunał Konstytucyjny w Egipcie odrzucił wniosek pozostających u władzy islamistów o ponowne zalegalizowanie obrzezania kobiet (proceder jest prawnie zabroniony od 2007 roku).

6 lutego
Ostatnio uświadomiłam sobie, że rewolucja zmieniła również mnie. Kiedy przed kilku laty przyjechałam do Egiptu, nie zadawałam sobie wielu pytań, wiele rzeczy brałam po prostu takimi, jakimi były. Dziś już zniknął mój lekceważący stosunek do polityki, otworzyły się szerzej oczy na kwestie, których wcześniej nawet nie dostrzegałam.

***
Marta przysłała link do strony CNN z filmem, który 1 lutego wyciekł do mediów. Jest noc, ulica, wokół nagiego mężczyzny stoi kilku uzbrojonych w tarcze, hełmy i pały policjantów. Nagi człowiek próbuje wstać, miota się, potyka o własne spodnie, które krępują mu nogi. Policjanci od niechcenia, bez specjalnego zaangażowania, raz po raz uderzają go pałą, kopią, uderzają pięścią.

Najbardziej poruszające w całym obrazie jest to, że żaden z nich nie odczuwa emocji, przynajmniej nie widać ich na filmie. Ot, tak po prostu katują poniżonego człowieka. Nagiego, bezbronnego. Robią to jakby od niechcenia. Nagie ciało wije się na jezdni, rozpaczliwie próbuje uciekać, bez najmniejszych szans.

***
Po obejrzeniu tego filmu nie mogłam spać przez pół nocy. Moja znajoma z Kairu, matka nastoletnich dzieci, w komentarzu pod filmem napisała: "Moje dzieci są w szoku... Co możemy im powiedzieć? Jak im to wytłumaczyć?".

Wczoraj, po tym jak CNN wyemitowała film, ten biedny człowiek został przewieziony do szpitala policyjnego, dostał oficjalne przeprosiny i obiecana mu została pomoc w formie poniesienia kosztów leczenia i wsparcia w znalezieniu pracy. I nagle w oficjalnym oświadczeniu powiedział, że (uwaga!) to nie policja, a protestujący rozebrali go i pobili. Tak, wyraźnie widać na filmie, że policja stosuje tylko nowoczesne metody masażu.

I jeszcze taka myśl: rozebranym i bitym mężczyzną mógł być każdy demonstrant. Kimo również.

"Starcia między policją a demonstrantami, domagającymi się reform politycznych i społecznych, wybuchły przed pałacem prezydenckim w Kairze. Policja użyła armatek wodnych i gazu łzawiącego, by rozpędzić protestujących, którzy rzucali koktajle Mołotowa w kierunku siedziby prezydenta Mohammeda Mursiego. Celem poniedziałkowych protestów było zaapelowanie do Mursiego, by zrealizował cele rewolucji, która umożliwiła mu dojście do władzy w czerwcu 2012 r." (Polska Agencja Prasowa)

12 lutego
Kimo już w domu. Siedzimy przed telewizorem. Oglądamy fragmenty wydarzeń sprzed dwóch lat. Pokazują tłum świętujący po "wygranej" rewolucji, Kimo ma łzy w oczach, ja zresztą też. Mówi: "To był moment, który straciliśmy". W Kairze cały czas protesty, zamieszki, kolejne ofiary, ja jednak się cieszę, że Kimo jest przy mnie, bezpieczny w naszym miasteczku z baśni tysiąca i jednej nocy - jak je określiła moja mama.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki