Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edyta Bartosiewicz: Czuję, że teraz zacznie się dla mnie fajny czas

Ryszarda Wojciechowska
fot. Ewa Gil
Miałam propozycje np. jurorowania w muzycznych programach, jednak to nie jest moja bajka - mówi wokalistka Edyta Bartosiewicz. - A skoro nie mogłam śpiewać, to jak miałam pouczać innych?

Czym dzisiaj jest dla Pani śpiewanie?
To dobre pytanie, bo w moim życiu wiele się zmieniło. Przez ostatnie lata podróżowałam głównie w głąb siebie. I kiedy patrzę wstecz, widzę, jak olbrzymie znaczenie miała dla mnie ta podróż. Wcześniej żyłam bardzo chaotycznie i równie chaotycznie poznawałam świat. Zachowywałam się trochę jak suchy liść na wietrze. I tak jestem szczęśliwa, że mimo tego stanu rozwibrowania, udało mi się tyle stworzyć. Ale dziś czuję, że jestem inna. Mam inną świadomość swojego głosu, gry na gitarze, moich artystycznych działań oraz kontaktów z ludźmi.

Nadal powtórzyłaby Pani: - moim życiem była i jest muzyka? Czy może życiem jest coś ważniejszego, samo życie?
Przez dwanaście lat nie mogłam śpiewać. Do tej pory nie potrafię zrozumieć, co się stało z moim głosem. Nie umiałabym na pewno udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Czułam, że coś się we mnie zablokowało wskutek wewnętrznych napięć, nie mogłam prawidłowo oddychać, a co za tym idzie - śpiewać. Teraz myślę, że to był życiowy sprawdzian.

Była Pani więźniem własnego ciała i umysłu.
Bo tak się czułam. Kiedyś zagraliśmy koncert charytatywny na rzecz kobiety chorej na stwardnienie rozsiane boczne. Pamiętam jej maila, w którym poprosiła nas o występ. Dostajemy wiele zaproszeń i próśb o udział w imprezach charytatywnych, ale ten mail ujął mnie wyjątkowo. Pani Kasia napisała, że jest uwięziona w ciele. To mocno zarezonowało z tym, jak ja się wtedy czułam. Dziś powoli uwalniam swój umysł, a co za tym idzie - ciało.

Często też Pani powtarzała, że czuła się jak żółw bez skorupy. Bezbronna na wszystkie dotknięcia życia.
Myślę, że ta skorupa powoli się tworzy, ale dla mnie najważniejsze było to, że przez te wszystkie lata zbudowałam w sobie coś w rodzaju fundamentu. Mojego własnego, dzięki któremu mogę się na sobie oprzeć, liczyć na siebie. To największy skarb, jaki przy okazji poszukiwania głosu i walki o niego, udało mi się uzyskać. Ale by tak się stało, musiałam dokonać głębokiej samoanalizy. Proszę sobie wyobrazić dwanaście lat życia w wycofaniu, jak jakiś pustelnik. A jednocześnie przez te dwanaście lat nawet przez sekundę nie miałam wątpliwości, że to do czegoś dobrego jednak doprowadzi. Wierzyłam, że przyjdzie taki dzień, kiedy wrócę do śpiewania pełną piersią.

Przez te lata coś Pani zyskała, ale też straciła.
Stratą jest czas. Przed dwoma dniami na naszym fanpage’u zamieściłam post. Napisałam, że na koncercie w Kielcach, który odbył się 25 października, po raz pierwszy zaśpiewałam pełnym głosem. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek tak świadomie śpiewała.

Ale już wcześniej wracała Pani na scenę.
Owszem, wróciłam na scenę w 2010 roku. To był koncert na Służewcu, ale wtedy byłam jeszcze słaba. Aczkolwiek nie na tyle, by nie znaleźć w sobie siły, skoro wyszłam na scenę i nie dałam ciała. Wiem, że niektórzy byli tym koncertem bardzo poruszeni. Potem też miałam wzloty i upadki. W wywiadach powtarzałam, że nie jestem jeszcze w formie. Przez ten cały czas czułam presję niewydanej płyty, dziwne były też historie, które o mnie wypisywano. Nie próbowałam wchodzić w jakieś medialne dyskursy. Chciałam świadczyć sama sobą. Na pewno straciłam czas. W pewnym momencie zorientowałam się, że mam już 50 lat. Pomyślałam - no dobrze, a gdzie moja czterdziestka?

Taki fajny czas w życiu kobiety...
Ale ja czuję, że dopiero teraz zacznie się dla mnie fajny okres. I nie mówię tego na potrzeby wywiadu. Gdybym dzisiaj miała wybór - czy powtórzyć tę drogę, którą przeszłam i z takim finałem, to zdecydowanie poszłabym nią jeszcze raz. Dziś w końcu nie duszę się, mam w sobie przestrzeń. Czuję się wolna. Nie wiem, jak to jeszcze bardziej zrozumiale opisać.

Ale też dużo zmieniło się w show biznesie przez te kilkanaście lat. Jak się Pani w nim odnajduje?

Odnajduję się w nim na swój sposób. Jestem na marginesie i robię swoje, czyli to, co mnie uszczęśliwia. Na showbiz nie mogę narzekać. On był dla mnie łaskawy i przed odejściem ze sceny, i po powrocie. Jednak mam dziś potrzebę kreowania własnej drogi artystycznej, co jest konsekwencją przemiany, o której mówiłam wcześniej. Doprawdy byłoby dziwne, gdybym teraz rzuciła się w wir szołbiznesowego wariactwa.

I naprawdę nie kusi?
Miałam propozycje np. jurorowania w muzycznych programach, jednak to nie jest moja bajka. Ponadto skoro nie mogłam śpiewać, to jak miałam pouczać innych?

Bardzo uczciwe podejście.
Mówiąc szczerze, chciałam się skupić tylko na sobie. I tak z moim menedżerem tworzymy niezależną firmę. W niektóre propozycje wchodzimy, w inne nie. Kierujemy się intuicją.

Teraz koncert akustyczny w Gdańsku. Tylko Pani głos, gitara i fortepian.
Dwie gitary, fortepian, a w jednym numerze także akordeon.

Ale bardzo skromnie na scenie.
Za to z jakim ładunkiem emocji (śmieje się).

Nie ma się jednak za kim schować.
To prawda. I im bliżej koncertu, tym mam większą tremę. Chcemy zagrać super. Bardzo się do tego przykładamy: Maciek Gładysz - gitara, Romek Kunikowski - fortepian i ja z gitarą. Gdyby skład zespołu był większy, mogłabym się schować za bębnami czy za gitarą elektryczną Maćka, ale teraz sama muszę rzetelnie grać na gitarze akustycznej. Wierzę, że będzie dobrze. To nowe otwarcie w moim życiu, gdzie wszystko jest takie pierwsze i czyste. Czujemy radość, grając razem, bawimy się na scenie jak dzieciaki, chociaż swoje lata mamy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki