Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Edward Wolak: Konspira zbiera poziomki

Irena Łaszyn
Edward Wolak
Edward Wolak
O Edwardzie Wolaku, postrzelonym w Grudniu i strajkującym w Sierpniu, który 31 sierpnia z rąk prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego otrzymał odznaczenie państwowe, pisze Irena Łaszyn.

Jak to było w tej balladzie o Janku Wiśniewskim? "Jeden raniony, drugi zabity, krew się polała grudniowym świtem…". Gdy Edward Wolak sięga pamięcią do grudniowych wydarzeń 1970 roku, to sobie myśli, że tym zabitym, niesionym przez robotników na drzwiach Świętojańską, mógł być on. Przecież temu snajperowi, który do nich mierzył, pewnie było wszystko jedno, którego zastrzeli. Zbyszek Godlewski, czyli Janek Wiśniewski z ballady, upadł Wolakowi prosto pod nogi. Zwinął się tak dziwnie i umarł.

- Ja też dostałem - wspomina Wolak. - To było tak, jakbym biegł bardzo szybko i uderzył głową w szybę. Zrobiło mi się różowo i słodko, straciłem przytomność. Koledzy mnie odciągnęli, zanieśli do najbliższej klatki schodowej, chcieli wejść do jakiegoś mieszkania, ale nikt nie otwierał. W końcu wtargnęli siłą. A ja, na przemian, odzyskiwałem i traciłem przytomność. Miałem przestrzelone płuco i prawy splot barkowy. Karetką, na sygnale, wieźli mnie potem do szpitala w Gdyni Redłowie. Niewiele z tego wszystkiego pamiętam. Ale pamiętam, że gdy w szpitalu otworzyłem o czy, zobaczyłem Murzyna. To był kolejny szok, bo ten Murzyn się do mnie uśmiechnął.

Kulę wyjęli mu, podczas operacji, lekarze w Akademii Medycznej w Gdańsku. Teraz ta kula jest w warszawskim sądzie, stanowi dowód w procesie przeciwko grudniowym oprawcom. Tyle że ten proces zakończyć się nie może. - Wszystko przez to, że ci krętacze, którzy powinni siedzieć w pierdlu, głowy podnoszą - Wolak nazywa rzecz po imieniu, po robociarsku.

Wtedy, w 1970 roku, Edward Wolak - z zawodu technik elektryk - pracował w Morskiej Obsłudze Radiowej Statków w Gdyni. Miał 24 lata, żonę i dwuletniego syna. Istny cud, że ich nie osierocił, bo 17 grudnia, po porannej masakrze na przystanku Gdynia Stocznia, na gdyńskich ulicach dochodziło do kolejnych tragedii. Wolak został ranny na ul. Czerwonych Kosynierów (dziś - Morskiej), gdy szedł z manifestantami domagającymi się wyjaśnień, w stronę Wyższej Szkoły Morskiej. Pamięta gaz łzawiący w okolicach dworca, napierający tłum, wojsko, wszechobecnych milicjantów i ostrzał z helikopterów. Ale nie wie, kto do niego strzelał, kto zabił Zbyszka Godlewskiego i kto zbrukał krwią biało-czerwone flagi.

Dziesięć lat później, w sierpniu 1980 roku, strajkował wraz z innymi pracownikami MORS i przez dwa tygodnie spał w warsztacie.

- Wiedziałem, że tworzy się coś nowego i nie wolno tej szansy zaprzepaścić - tłumaczy. - Wiedziała to też Ula, moja żona. Nigdy nie powiedziała, żebym dał sobie spokój, wprost przeciwnie, zagrzewała do walki. Często przychodziła pod okno naszej firmy przy ul. Zygmunta Augusta w Gdyni, żeby pogadać. Po tych grudniowych przejściach jednego byliśmy z kolegami pewni: Nie wolno wyjść na ulice, trzeba siedzieć w zakładzie. Siedzieliśmy więc w sali obrad i słuchaliśmy na żywo, przez UKF, tego co dzieje się w Sali BHP w Stoczni Gdańskiej. Zupełnie jakbyśmy tam byli.

Sierpień to victoria, zwycięstwo, solidarność. Ale generał ogłosił stan wojenny. I Wolak, razem z MORS-em, znowu strajkował. Przez trzy dni, bo dalej się nie dało. Prowodyrów wezwano przed Temidę, Wolak występował jako świadek w obronie kolegi. Niewiele to dało, bo Andrzeja i tak posadzili. A potem było spiskowanie. Żadne tam wielkie bohaterstwo, normalka.

- Edward Wolak to bohater drugiego szeregu - uważa Wojciech Książek, członek Zarządu Regionu Gdańskiego NSZZ Solidarność. - Człowiek prawy i skromny. Podobnie jak 47 innych osób, które dziś odznaczy prezydent Lech Kaczyński.

Takich cichych bohaterów w stanie wojennym było kilkanaście tysięcy. - Walka o wolność to nie tylko manifestacje i rzucanie kamieniami - podkreśla Edmund Szczesiak, autor książki "My, podziemni". - Ta walka, to również rzucanie słowem i obrazem. Wolakowie użyczali mieszkania redaktorom, którzy tworzyli nielegalny biuletyn "Solidarność", ten z lwami na winiecie pisma. Mało tego, Urszula Wolak wszystkie te teksty przepisywała na maszynie.
- Stawiała ją na kocu, żeby sąsiedzi nie słyszeli stukania, włączała głośno telewizor "Rubin"- wspomina córka Wolaków, Anna. - Miałam wtedy kilka lat, niewiele z tego wszystkiego rozumiałam. Wiem, że przychodzili różni panowie, coś przynosili, coś zabierali. Dopiero po latach poznałam ich nazwiska: Jan Jakubowski, Andrzej Liberadzki, Maciej Łopiński, Bogdan Borusewicz…
- To "Borsuk" dostarczył nam tę maszynę, na własnych plecach - uśmiecha się Edward Wolak. - On też głównie po te makiety przychodził, niekiedy w przebraniu, przefarbowany.

Wolak przy biuletynie nie pracował. On tylko zacierał ślady, wynosząc ścinki do zakładu, do spalenia. Pilnował też linijki. Gdy stała w oknie, oparta o szybę, był to znak, że mieszkanie czyste, można wejść. Raz o mało nie wpadli. Przez syna Piotra, wówczas ucznia Technikum Chłodniczego, który wraz z innymi zadymiarzami zorganizował "fajerwerki" przed Komitetem Miejskim PZPR w Gdyni. Jego zamknęli na trzy miesiące, a w domu zjawili się ubecy.

- Zrobili nam rewizję - opowiada Wolak. - Nas nie podejrzewali, od razu poszli do pokoju syna, żona zdążyła więc przykryć maszynę i materiały praniem, które stało w koszu z bielizną. Po drodze ubecy skasowali przecinak i młotek, na dowód, że chłopak chciał obalić system siłą. I w ten sposób mieszkanie zostało spalone, "Borsuk" musiał zabrać maszynę.

Z MORS-u Wolak przeniósł się do gdyńskiego OPEC-u, tam doczekał emerytury. Jego żona, która po roku 1989 całkiem legalnie zaczęła stukać w klawiaturę najpierw w "Tygodniku Gdańskim", potem w gdyńskim oddziale "Dziennika Bałtyckiego", pierwszej emerytury nie zdążyła odebrać. Zmarła w styczniu 2004 r.

- Zasłabła, przewróciła się i zamarzła - mówi pan Edward. - Odnaleźliśmy ją po dwóch dniach, w pobliżu naszego domku na Kociewiu. Był śnieg, gdy braliśmy ślub i był śnieg, gdy ją chowałem. Przeżyliśmy wspólnie 36 lat.

Na tej działce, 100 km od Trójmiasta, pan Edward osiadł już niemal na dobre. Bawi się z wnukami, hoduje róże, zbiera poziomki, kisi ogórki, wędkuje, czyta. Ot, choćby "Ogniem i mieczem". Na Solidarność, w przeciwieństwie do niektórych działaczy, nie obraził się. Boli go tylko, że nawet z okazji kolejnej rocznicy Porozumień Sierpniowych dawni koledzy nie potrafią się dogadać. On głosował na PiS, ale za prezydenta chciał mieć Donalda Tuska z PO. Liczył, że partie się dogadają, ale się przeliczył. Na pytanie, jak teraz by zagłosował, nie chce odpowiedzieć.

- Proszę napisać, że jestem wierzący. Wierzę w Boga. I jeszcze prosi, by wspomnieć o nieżyjącym już przewodniczącym Solidarności w MORS-ie. Walerian Wiater konstruował nadajniki podziemnego Radia Solidarność, organizował podziemny radiowęzeł na ulicach, wieszając na drzewach tuby, z których przemawiali Kuroń i Wałęsa. Gdy się ma takiego mistrza, aż nie wypada wychodzić z szeregu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki