Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dzień Dziecka 2013. Czego boją się pociechy i czy możliwe jest dzieciństwo bez strachu?

Marek Adamkowicz
Dzieciństwo bez strachu? To niemożliwe! Któż z nas nie lękał się ciemności albo kościotrupów. Z drugiej jednak strony dzieci zawsze miały skłonność do makabry i to nie zmieniło się do dziś...

Sweterek z trupią czaszką, plastikowe oko, laleczki voodoo - akcesoria, które dla wielu maluchów są gwarancją dobrej zabawy. Wyglądają strasznie i to jest w nich najlepsze. Nie ma bowiem nic fajniejszego niż dreszczyk emocji, chociaż i tutaj należy być ostrożnym. Swego czasu ostrzegano przed zgubnym wpływem Harry'ego Pottera, teraz na cenzurowanym są zabawki Monster High, które nie tyle są turpistyczne, co trupistyczne, jeśli tak można powiedzieć. Ich atrakcyjność polega bowiem na tym, że przedstawiają zombie, wampira czy inne monstrum. Dla dorosłego to drobiazg, dla dziecka niekoniecznie.

Sroczka, co główkę urwała

- Strach to nieodłączna część naszego życia - przypomina Bogumiła Kwidzińska, psycho-terapeutka. - Nie jest więc pytaniem, czy o rzeczach okropnych należy mówić i je pokazywać, tylko w jaki sposób to robić? Czym innym bowiem jest czytanie "strasznych" bajek, a czym innym oglądanie drastycznych scen, które miały miejsce naprawdę. Dzieci i bez tego odbierają dużo silnych bodźców, a nagromadzone emocje muszą gdzieś rozładować.

Z tego właśnie względu, jak zaznacza Bogumiła Kwidzińska, lęk należy w dzieciach osłabiać, a nie wzmacniać. Niestety, przekazanie tzw. złych emocji przychodzi wyjątkowo łatwo. Nie potrzeba do tego zresztą żadnych lalek-potworów. Wystarczy słowo… mamy czy taty.
- Bywa, że sami rodzice wprowadzają dzieci w stan lęku, na przykład opowiadając, że jak będą niegrzeczne, to trafią do domu dziecka albo powtarzając znaną wyliczankę o sroczce, która kaszkę ważyła. Dla niektórych maluchów traumatyczne może być zakończenie tego wierszyka, w którym sroczka urywa główkę i odlatuje.

Jak zaznacza psychoterapeutka, od kontaktu z rozmaitymi okropnościami dziecka nie ustrzeżemy, ale to na rodzicach spoczywa ciężar tłumaczenia, czym jest śmierć, cierpienie, choroba.

Dobrym na to sposobem wydaje się być wspólne czytanie bajek. Nawet jeśli one są straszne, jak na przykład opowiadania braci Grimm, to poprzez wielokrotną lekturę, a zwłaszcza fakt, że czytającym jest rodzic, czyli osoba bliska, groza zostaje niejako oswojona.

Dziad i czarny pan

- Obecnie dzieci w zasadzie się nie boją "strasznych" postaci - ocenia tymczasem Paulina Mach, nauczycielka przedszkolna. - Wprawdzie wspominają czasem o "dziadzie" albo "czarnym panu", lecz znacznie bardziej przeraża je myśl, że mama zapomni odebrać je z przedszkola. Im bliżej końca dnia, tym częściej patrzą w stronę drzwi.

Zresztą co dziecko, to inny przypadek i inny lęk. Przykładowo, czteroletni Krzyś państwa Jaworskich z Gdańska często opowiadał, że widzi w mieszkaniu niebieskiego potwora. Rodzice zabrali się więc za szukanie sposobu na zneutralizowanie lęku: mama radziła, żeby chłopiec nasunął na oczy kapelusz, a wtedy nieproszony gość zniknie, z kolei tata zachęcał do odmawiania paciorka. Najlepszym sposobem była jednak zmiana mieszkania. Potwór przestał straszyć, być może również dlatego, że Krzyś zdążył nieco podrosnąć.

Niektóre dzieci boją się nie tylko postaci przez siebie wymyślonych. Przerażający może być widok... ukrzyżowanego Chrystusa, zwłaszcza że zdarzają się w kościołach krucyfiksy i obrazy, które Mękę Pańską przedstawiają w sposób niezwykle realistyczny, by nie powiedzieć: drastyczny.
- Ukrzyżowanie Chrystusa nie jest tematem łatwym, choć przedstawianie tego wydarzenia w sposób, w jaki to zrobił Mel Gibson w "Pasji" to oczywiście skrajność - mówi ks. dr Grzegorz Rafiński, proboszcz parafii św. Mikołaja w Łęgowie. - Obowiązkiem dorosłych, przede wszystkim rodziców, jest wprowadzenie dziecka w tajemnicę śmierci Pana Jezusa. Potrzeba tu spokojnego, cierpliwego tłumaczenia, ale też świadectwa naszej wiary. Musimy pokazać, że Chrystus jest dla nas ważny.
Zdaniem kapłana, paradoksalnie, reakcja dziecka przejętego cierpieniem Jezusa może być cenna dla dorosłych, którzy często patrzą na śmierć Zbawiciela bez cienia emocji.

Julek bez paluszka, a Rozalka w piecu

O ile współcześnie straszenie dzieci jest raczej zabawowe, o tyle w przeszłości makabryczne opowieści miały znaczenie wychowawcze. Wystarczy wspomnieć wierszyki Stanisława Jachowicza. Jego autorstwa są popularne utwory o chorym panu kotku, co leżał w łóżeczku, i Tadeuszku, który nałapał do flaszki muszek, on też przetłumaczył makabreskę Heinricha Hoffmanna o niegrzecznym Julku. Chłopiec, wbrew upomnieniom matki, lubił ssać palec. Przyszedł więc krawiec i dziecko utemperował. Nożyczkami.
"Płacze Julek, żal niebodze,
A paluszki na podłodze".

Doktor Janusz Mosakowski, znawca literatury niemieckiej, zwraca uwagę, że historyjka nawiązuje do postaci Struwwelpetera, który swymi "nożycorękami" odcinał dzieciakom kciuki za to, że je ssą.

Bolesław Prus nie bawił się w szukanie żartobliwej formy, gdy pisał "Antka". Przerabianie tej lektury w czwartej klasie szkoły podstawowej wygląda jak wstęp do "Medalionów" Nałkowskiej czy opowiadań Borowskiego o Auschwitz. Chodzi oczywiście o fragment, w którym znachorka leczy po swojemu Rozalkę, siostrę Antka.
"- Napalcie, kumo, w piecu do chleba. Trza dziewczynie zadać na dobre poty, to ją odejdzie.
Wdowa napaliła w piecu jak się patrzy i wygarnęła węgle czekając dalszych rozkazów.
- No, teraz - rzekła znachorka - położyć dziewuchę na sosnowej desce i wsadzić ją w piec na trzy zdrowaśki. Ozdrowieje wnet, jakby kto ręką odjął!".

Rozalka nie miała, niestety, tyle szczęścia, co Jaś i Małgosia, którym udało się uciec Babie Jadze z pieca. Po trzech zdrowaśkach była już trupem "ze skórą czerwoną, gdzieniegdzie oblazłą". Czytając to, czwartoklasiści mogą wręcz poczuć słodki zapach spalonego ciałka.

Strachy dawnego Gdańska

Opowieści z dreszczykiem były doskonale znane dzieciom w dawnym Gdańsku. Przed rokiem 1945 r. straszono je oczywiście postaciami obecnymi w kulturze niemieckiej.
- Ogólnie znany na całym niemieckojęzycznym obszarze, również w Gdańsku, był knecht Ruprecht, nieprzyjemny towarzysz świętego Mikołaja, który łajał niegrzeczne dzieci rózgą albo pakował je do worka lub kosza, po czym zabierał - opowiada dr Mosakowski.

Dzieci, które nie chciały zasnąć, słuchały opowieści o piaskowym dziadku (Sandmann), znanym również z twórczości E. T. A. Hoffmanna. W ramach kary za ociąganie się z zaśnięciem, sypał on niesfornym maluchom piaskiem w oczy.
Aby wyperswadować dzieciom kontakty z obcymi, opowiadano im o "czarnym panu" (złym panu), mężczyźnie ubranym w czarny strój (czasem był to kominiarz) lub o ciemnej karnacji. Z kolei do samotnych wycieczek do lasu miały zniechęcać historie o złym wilku (popularny motyw z bajki o Czerwonym Kapturku), a przestrogą przed przebywaniem nad stawami, bagnami i moczarami były opowieści o wodniku (Wassermann) przybierającym czasem postać ducha wodnego. Stwór ten, podobnie jak Hakownik (Hakemann), miał wciągać dzieci do wody, topić je, pożerać ich ciała lub dusze.

Klasycznym ogólnoeuropejskim "straszakiem" byli, jak się zdaje, Cyganie. W opowieściach dorosłych mieli oni skłonność do porywania dzieci.

Przykładem lokalnego "obcego", którym straszono niegrzeczne dzieci, byli znani z historii i literatury bracia Matternowie, niegdysiejsi zbóje z okolic Gdańska. W tradycji ustnej przetrwali oni kilka wieków.
- Z literatury pięknej, konkretnie z "Blaszanego bębenka", dowiadujemy się, że dzieci, tak jak Oskara, bohatera powieści, straszono tak zwaną czarną kucharką - przypomina dr Mosakowski. - Ślady jej pozaliterackiej bytności odnaleźć można w dziecięcej wyliczance, zaczynającej się od słów "Ist die Schwarze Köchin da?".

Poczet dawnych strachów byłby niepełny bez tzw. Roggenmuhme, czyli straszydła żytniego, zwanego również Kornmuhme, Kornmutter, Kornweib, a czasem babą. Pochodząca pierwotnie z germańskich sag postać topielicy, żeńskiego ducha straszącego na polu, mogła być przyczyną zniszczeń na polach z żytem. W okolicach Gdańska wierzono, że może ona przyjmować rozmaite kształty, zamieniając się w zwierzęta, np. w żółwia. Roggenmuhme miała dzieci zabierać, porywać, czatować na nie, gryźć, a nawet pożerać. Posiadała różne atrybuty na całym niemieckojęzycznym obszarze. Mogły to być czarne albo stalowe piersi, takież pazury, kłosy wystające z twarzy. Mogła też mieć maślnicę albo worek, do którego pakowała niegrzeczne dzieci. Czasem była marą nocną, która niegrzecznemu dziecku zsyłała do łóżka złe duchy.
Mumm albo Mummatsch to z kolei męski odpowiednik Kornmutter, tzw. Kornvater. Obie postaci miały powstrzymywać dzieci przed wchodzeniem na pola ze zbożem.

Pomijając wszystkie te okropności, dzieciństwo jest naprawdę szczęśliwym czasem.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki