Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwie aktorki były gwiazdami spotkań Festiwalu Dwa Teatry w Sopocie

Ryszarda Wojciechowska
Tym razem Festiwal Dwa Teatry w Sopocie miał dwie królowe małego i dużego ekranu: Krystynę Jandę i Małgorzatę Kożuchowską. To one budziły największą ciekawość i emocje.

Jak się chowa synek? - zagadnął ktoś z sali Małgorzatę Kożuchowską. - Super. Jest pogodny, roześmiany. Taka szelma - odpowiedziała aktorka. - To prosimy jeszcze o... dzieci - odezwał się ten sam głos. - Dzięki. Przekażę mężowi.
Te słowa aktorki utonęły już w zbiorowym śmiechu. Ale nie zawsze było tak wesoło. Na spotkaniu z Krystyną Jandą wdarły się na chwilę złe emocje. Zwłaszcza kiedy jedna z kobiet głośno powiedziała, żeby aktorka pojechała sobie do Włoch i już stamtąd nie wracała...

Uwielbienie i buczenie

Mimo że na Festiwalu Dwa Teatry najważniejszy jest konkurs, czyli wybór najlepszego spektaklu telewizyjnego i słuchowiska radiowego, to i tak publiczność najchętniej wybiera spotkania z gwiazdami na żywo. I to jedno nie zmienia się od lat. Bywa, że sala wtedy pęka w szwach, a ściany trzęsą się od śmiechu. Są wzruszenia i westchnienia, a nawet nietypowe zwierzenia. Ale w tym roku doszedł jeszcze jeden akcent, zupełnie nowy i nieznany na tym festiwalu - buczenie. Tak publiczność zareagowała na słowa kobiety wysyłającej Jandę do Włoch.

Incydent z Włochami nie był na spotkaniu z Jandą jedyny. Jeszcze raz zrobiło się nieprzyjemnie, kiedy inna kobieta przypomniała aktorce jej udział w 2012 roku w kabarecie Stanisława Tyma, prezentowanym podczas opolskiego festiwalu. Jej zdaniem, był to specyficzny kabaret w specyficznym okresie, w którym naśmiewano się ze Smoleńska.

- Pani powiedziała na początku, że świadomie dokonuje wyboru. Jak dojrzała osoba mogła się zdecydować na udział w takim przedsięwzięciu? Czy jest pani z siebie zadowolona? - w głosie pytającej słychać było złość.

Janda, wyraźnie zaskoczona, odparła, że ten skecz był o tym, że cały rok zajmowano się tylko jednym tematem.

- Rozmawia pani z osobą, która to widziała - dociskała kobieta.

- Myślę, że pani oglądała to tendencyjnie. Nikogo nie obraziliśmy. Mówiliśmy, że cały rok zajmujemy się tylko jednym tematem - powtórzyła aktorka. Kobieta jednak zarzuciła aktorce, że mija się z prawdą. Za to usłyszała, że ludzie widzą i słyszą, co chcą.

Temperaturę tego spotkania podnosił nie tylko ktoś z publiczności. Również sama aktorka z właściwym sobie temperamentem opowiadała dość gorzko o tym, jak jest teraz przez władze i ludzi traktowana. Kiedy pojawiło się pytanie o ostatnie problemy z prowadzeniem jej dwóch teatrów - Polonia i Och-Teatr - Krystyna Janda najpierw tłumaczyła, ile kosztuje produkowanie sztuk i dlaczego dotacja od państwa jest taka ważna. Mówiła, że teraz bez dotacji ministerialnej będzie zmuszona ograniczyć liczbę premier teatralnych w ciągu roku.

- Mamy 50 tytułów sztuk i tylko 11 z nich jest dochodowych. I to one zarabiają na to, żeby te niedochodowe, ale wartościowe były jednak grane przez oba nasze teatry. Mogłabym prowadzić teatr samych fars i wtedy bylibyśmy w stanie sami się utrzymać. Ale nie chcę - powiedziała.

I dalej mówiła równie emocjonalnie: - Prowadzę teatr za zarobione przez nas pieniądze, jakiego nie powstydziłaby się żadna europejska stolica. I robię to w imieniu polskiego państwa. A to państwo jest wobec mnie wredne. To państwo nie chce mi pomóc.

Potem opowiadała, jakie czyta wpisy na swój temat. „Ty k...o czerwona, weź się do roboty”, „żebraj w Izraelu ty suko”.

- Ja to czytam codziennie. Co to za kraj? Co to za ludzie? Co to za naród? Jeżeli wśród nich są osoby, które do mnie piszą takie rzeczy. Ja tych pieniędzy nie ukradłam. Pracuję dla dobra wszystkich. I mam nadzieję, że są ludzie, którym potrzebne jest to, co robię. Mam nadzieję, że całym swoim życiem i dorobkiem zasłużyłam na to, żeby mieć do mnie zaufanie. I będę tak długo prowadziła te teatry, dopóki będę mogła. A jak nie, to się odwrócę i wyjadę do Włoch...

Opowiadała też, że w fundacji, którą prowadzi, gra 170 aktorów z całej Polski, m.in. Dorota Kolak i Mirek Baka. - I muszę państwu powiedzieć, że mamy aktorów zarówno jednej opcji politycznej, jak i drugiej. Ale my wszyscy gramy razem. I staramy się nie rozmawiać o polityce. Bo potem to widać na scenie. Bardzo pilnuję tego, żeby różnice między nami nie wpłynęły na jakość spektaklu. I cały czas mam nadzieję, że wolno nam myśleć tak, jak chcemy. I mówić to, co chcemy. Każdy ma prawo do własnego zdania - mówiła.

Wiele jej wypowiedzi przerywały głośne oklaski. Były też słowa podziwu i solidarności. Padły nawet obietnice wspierania fundacji aktorki jednym procentem.

Ale nie tylko o tym z Krystyną Jandą rozmawiano. Były również wspomnienia o debiucie teatralnym w „Trzech siostrach” i zapewnienia, że tak naprawdę Janda urodziła się na planie Andrzeja Wajdy jako aktorka i Polka, jako kobieta i obywatelka.

- To Andrzej Wajda mnie stworzył. I od tamtego momentu bardzo świadomie wybieram role i to, co mówię z ekranu - tłumaczyła.

Janda raczyła też publiczność anegdotami. Do łez rozbawiła opowieścią o tym, jak po trzecim roku studiów w szkole teatralnej pojechała razem ze swoim rokiem do Leningradu. Zobaczyli ją tamtejsi wykładowcy i uznali, że powinna w Leningradzie zostać i skończyć studia.

- Powiedzieli, że dadzą mi dyplom i nauczą pewnych rzeczy. Bo talent u mnie jest, ale techniki nie ma. I oni mi tę technikę zafundują. Kiedy usłyszałam, że mam za niski głos i oni będą mi ten głos podnosić do sopranu, kiedy zrozumiałam, jaki mają plan w stosunku do mnie, to się naprawdę przestraszyłam. Wróciłam do Warszawy. Poszłam do dziekana Wydziału Aktorskiego Andrzeja Łapickiego i powiedziałam: - Nie pojadę do Leningradu.

Jak opowiadała dalej aktorka, Andrzej Łapicki nie miał dla niej rady. Żyli wtedy w takich czasach, że trudno było odmówić. Bo nieprzyjęcie takiej „nagrody” wiązało się z konsekwencjami.

- I wtedy zrozumiałam, że muszę zajść w ciążę. Moje pierwsze dziecko, Marysia, urodziło się z lęku przed Związkiem Radzieckim - spuentowała opowieść aktorka. A publiczność podziękowała jej śmiechem i oklaskami.

Było też pytanie o to, co stanowi fundament jej aktorstwa, i co pozwala jej na taką wszechstronność? A aktorka odpowiadała, że prawda.

- Prawda jest moją największą siłą. Nawet jeśli rola jest nieprawdopodobnie wymyślona, to zawsze chciałam i umiałam zrozumieć moją postać, obronić ją i zagrać prawdziwie. Najtrudniej szło mi z Medeą, która zamordowała dwoje swoich dzieci. Do dzisiaj Magda Umer mi powtarza, że jak sobie przypomni Medeę, to mnie nienawidzi. Ale chyba nawet i ją umiałam usprawiedliwić. I pokazać, że kobieta może być do tego stopnia nieszczęśliwa i doprowadzona do takiego stanu, że woli zamordować dzieci, niż pozwolić na to, żeby się dostały w ręce męża i jego planu. Nigdy nie byłam aktorką, która uważa, że należy mnie podziwiać. Nie. Mnie należy tylko zrozumieć. Bo ja staram się przekazać jakąś historię - mówiła.

Były też pytania lżejszego kalibru, jak choćby to, co robi, że wciąż tak samo świetnie wygląda i jak zdobywa się na taką energię. Czy chodzi często na siłownię, a może dba o dietę jak znane hollywoodzkie gwiazdy?

Janda przyznała, że nie ma na to czasu. Ale do jednego lekarskiego zalecenia się stosuje - codziennie robi 4 tysiące kroków. I to ma ją utrzymać w formie.

Na spotkaniu z gwiazdą obecny był też Andrzej Piaseczny, który tak mówił:

- Pani Krystyno kochana. Ja właściwie nie chciałem zadać pytania, tylko coś oświadczyć. Otóż pani mówiła o tej dosyć dużej ilości informacji, które swoją treścią dotykają panią. Człowiek, a tym bardziej ludzie sztuki, są delikatnymi naturami. I chyba dlatego zbyt często pamięta się te niedobre słowa, a nie te miliony słów, które są uwielbieniem dla pani. Proszę się nie bronić przed nimi, bo to też jest prawda. Kochamy panią. Należę do starych (roześmiał się z przejęzyczenia) stałych widzów Teatru Polonia i Och-Teatru. I życzymy pani wcale nie pomników, tylko życia.

- Wydaje mi się, że od 45 lat działam w imieniu nas wszystkich i dla dobra kraju. Tak jak umiem i na ile wystarcza mi sił. Ale nie wiedziałam, że dożyję takiego momentu - mówiła już na koniec łamiącym się głosem aktorka.

Celebrycko i poważnie

W zupełnie innym nastroju przebiegało spotkanie z Małgorzatą Kożuchowską. Aktorka odbierała same hołdy. Zachwytom nie było końca.

- Widziałam panią przed trzema laty i widzę teraz. I wszystkim powtarzam, że pani w realu jest dużo ładniejsza niż na ekranie. Jestem kobietą i wiem, co mówię - zapewniała aktorkę jedna z uczestniczek tego spotkania.

- Pani jest kochana i uwielbiana - mówiła inna fanka. A potem opowiadała, jak to serial „Rodzinka.pl” oglądany jest także w Niemczech. - Tam nie tylko Polacy go oglądają, ale także Arabowie i nawet Niemcy próbują go zrozumieć, bo taki jest dobry. Pani popularyzuje kulturę polską, styl i dobrą, polską tradycję - mówiła wyraźnie rozentuzjazmowana kobieta.

- Proszę powiedzieć mężowi, że pani swoim monologiem doprowadziła mnie do łez - skwitowała to wyznanie aktorka.

Ale były też inne pytania, bardzo poważne, o sztukę teatru. Najpoważniej zabrzmiało pytanie, czy jako osoba bardzo wierząca zagrałaby rolę, która w ohydny sposób mówiłaby o wierze.

- Pierwszy raz słyszę takie pytanie. I nie potrafię na to odpowiedzieć. Częściej jestem pytana o to, czy zagrałabym jakąś osobę, która robi straszne rzeczy. I wtedy odpowiadam, że jeśli widziałabym sens w pokazaniu takiego oblicza człowieka, to zagrałabym. Ale jeżeli miałoby być inaczej, to nie chcę brać w czymś takim udziału. W czymś, co może być tylko destrukcyjne i depresyjne - tłumaczyła na koniec Małgorzata Kożuchowska.

Na tym festiwalu były też spotkania z męskimi gwiazdami, m.in. z Arturem Żmijewskim czy Andrzejem Zielińskim. Ale panowie już takich hołdów nie odbierali.

Słuchowiska

Nagrodę za najlepszą rolę żeńską otrzymała Julia Kijowska, grająca w „Von Bingen. Historia prawdziwa”.
Za najlepszego odtwórcę roli męskiej uznano Krzysztofa Gosztyłę, za rolę w słuchowisku „Hymny” Yunusa Emre.

W konkursie słuchowisk dla dzieci i młodzieży nagrodę otrzymało słuchowisko „Tam, gdzie mieszka cisza” Miejskiego Teatru Miniatura w Gdańsku, zrealizowane we współpracy z Radiem Gdańsk.

Po raz pierwszy przyznano Nagrody Publiczności. Nagrodzono spektakl telewizyjny „Damy i huzary” Aleksandra Fredry w reż. Krystyny Jandy oraz słuchowisko „Zegarek” Jerzego Szaniawskiego w reżyserii Janusza Kukuły.

Teatr Telewizji

Grand Prix przyznano spektaklowi „Ich czworo” Gabrieli Zapolskiej, w reżyserii (zmarłego w 2015 r.) Marcina Wrony. W spektaklu zagrali: Małgorzata Kożuchowska, Artur Żmijewski, Maja Ostaszewska, Agata Buzek i Mariusz Ostrowski. Nagrodę za reżyserię otrzymał Jan Englert za przedstawienie „Mąż i żona” Aleksandra Fredry.

Nagroda za najlepszą rolę żeńską: ex aequo Beata Ścibakówna i Milena Suszyńska. Najlepsza rola męska ex aequo Sławomir Orzechowski i Andrzej Zieliński (spektakl „Ludzie i anioły”).

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki