Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwa wibrafony w św. Janie

Tomasz Rozwadowski
Bobby Hutcherson prowadził zespół z elegancją, ale twardą ręką
Bobby Hutcherson prowadził zespół z elegancją, ale twardą ręką Grzegorz Mehring
Wtorkowy wieczór w kościele św. Jana w Gdańsku, wypełniony koncertami kwartetu legendarnego amerykańskiego wibrafonisty Bobby'ego Hutchersona i trójmiejskiego saksofonisty Przemka Dyakowskiego, był nie tylko wydarzeniem artystycznym.

Oznaczał także powrót na szersze wody promotora koncertowego Jarosława Tylickiego, niegdysiejszego głównego organizatora festiwalu Gdynia Summer Jazz Days, który zakończył swą egzystencję przed sześciu laty. Gdański koncert wróży dobrze na przyszłość - wczesną jesienią w Trójmieście zagrają na zaproszenie Tylickiego między innymi dwaj amerykańscy giganci awangardowego saksofonu Sam Rivers i Pharoah Sanders, warto już teraz ostrzyć sobie na te koncerty pazury. To jednak przyszłość, nas powinna najbardziej interesować niedaleka przeszłość, bowiem artyści kalibru Hutchersona nie odwiedzają Wybrzeża codziennie.

Impreza była pomyślana jako święto wibrafonu - oprócz Hutchersona na tym instrumencie grał także Dominik Bukowski, jeden z najbliższych współpracowników Przemka Dyakowskiego, kompozytor kilku utworów na jego płytę "Melisa", z której materiał całkowicie wypełnił pierwszą część wieczoru. Trudno tu mówić o konfrontacji pomiędzy muzykami, raczej o przyjacielskiej sztafecie pokoleń - Polak jest od Amerykanina młodszy o przeszło 30 lat i nie ukrywa, że uznaje go za jednego ze swoich największych mistrzów.

Hutcherson (rocznik 1941) zaliczany jest do najwybitniejszych perkusjonistów w historii jazzu i swoją reputację w pełni potwierdził w Gdańsku. Brał udział w niezliczonych nagraniach z tak wybitnymi liderami jak Eric Dolphy, Herbie Hancock, McCoy Tyner, Joe Henderson, Joshua Redman. Tym razem wystąpił z trzema zdolnymi przybocznymi, rządząc na estradzie niepodzielnie i to nie tylko za sprawą swojej królewskiej, pełnej dostojeństwa postawy. Było widać, że granie sprawia mu pewną trudność, ale jego solówki były mistrzowskie: oszczędne, przemyślane, przepięknie brzmiące. Stylistycznie cofnął się do muzyki swojej młodości, be-bopu, którego słuchał jako początkujący muzyk, sam należąc do bezpośrednio następnej generacji. Konstrukcja koncertu była niezwykle prosta, szybsze kompozycje przeplatały się z balladami, ale lepiej nie dałoby się tego wymyślić. Dzięki kwartetowi mieliśmy przez blisko dwie godziny kontakt z prawdziwie wielkim jazzem, już niestety przechodzącym do historii.
Gdyby Dyakowski nie był w Gdańsku muzykiem doskonale znanym, jego występ mógłby być stylistycznym zaskoczeniem w kontraście do kwartetu Hutchersona - jazz z "Melisy" jest nowocześniejszy, z odniesieniami folkowymi i bardziej pastiszowy, ale sam styl gry swoją elegancją przypominał Amerykanów.

Wyglądało też na to, że Bobby słuchał Dominika z życzliwą uwagą. Na którą z pewnością zasługuje.

Bobby Hutcherson Quartet/ Przemek Dyakowski - "Melisa", kościół św. Jana, Gdańsk

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki