Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dwa razy na sto lat

Redakcja
Aleksander Hall
Aleksander Hall Adam Warżawa/archiwum
Z Aleksandrem Hallem rozmawia Barbara Szczepuła

W roku 1920 dzielnie przepędziliśmy bolszewików, ale już w grudniu 1922 roku został zastrzelony prezydent Narutowicz. Trzeba przyznać, że III RP nie ma na koncie czegoś, choćby w przybliżeniu, równie haniebnego...
Jest faktem, że między wojnami zdarzyły się rzeczy mało chwalebne, choć ja bym zresztą na pierwszym miejscu nie wymienił zabójstwa Narutowicza. Raczej zamach majowy i zwłaszcza Brześć. Bici i poniżani byli przywódcy opozycji, wśród nich przywódca powstań śląskich Wojciech Korfanty i trzykrotny premier Wincenty Witos, który stał na czele rządu polskiego właśnie w krytycznych dniach wojny polsko-bolszewickiej. No i była Bereza Kartuska. Wyobraźmy sobie, że dziś na podstawie rozporządzenia administracyjnego wojewoda kieruje do obozu osoby uznane za wrogów państwa... Trzeba jednak uwzględnić kontekst epoki. W latach 20. i 30. wieku XX obowiązywały w Europie zupełnie inne standardy niż w XXI wieku. Dziś poszanowanie reguł demokracji, praw człowieka i jego godności należy do spraw niepodważalnych. Wtedy tak nie było. Nawet w krajach, które do końca pozostały demokratyczne, ta demokracja była ustrojem słabym, niepewnym swej przyszłości. W naszym regionie wszystkie kraje poza Czechosłowacją wybrały jakąś formę autorytaryzmu. Na zachodzie od nas zapanowała potworna ideologia nazistowska, na wschodzie zaś, w Związku Radzieckim umacniał się straszliwy totalitaryzm komunistyczny. Na tle epoki Polska była krajem znacznych swobód, także po roku 1926. Działała opozycja, odbywały się wybory samorządowe, wychodziła cenzurowana, co prawda, ale bardzo zróżnicowana prasa…

...a Cat-Mackiewicz siedział w Berezie właśnie za działalność dziennikarską...
Nie bronię Berezy Kartuskiej. Ale trudno porównywać Berezę z obozami koncentracyjnymi w Niemczech Hitlera, czy łagrami sowieckimi. II RP, państwo, z którym wtedy tak bardzo identyfikowała się znaczna część narodu, doskonale przygotowało młode pokolenie do wielkiej próby, jaką była II wojna światowa. To pokolenie, o którym tak pięknie pisał Norman Davies w swojej książce o Powstaniu Warszawskim.

Nie wspomnieliśmy jeszcze o sukcesach II RP, takich jak scalenie trzech zaborów, reforma Grabskiego, Centralny Okręg Przemysłowy, Gdynia...
Naturalnie. Nie byliśmy mocarstwem, ale jak na warunki europejskie staliśmy się państwem znaczącym. Należeliśmy do czołówki "drugiej ligi". Trzeba przy tym pamiętać, że Europa znaczyła wówczas bez porównania więcej niż dziś. Mocarstwa europejskie były zarazem mocarstwami światowymi.
A w III RP? Reformę Balcerowicza docenia dziś właściwie cały świat. Nie podważają jej sukcesu nawet przeciwnicy, a za granicą uczą się o niej studenci ekonomii.
Balcerowiczowi słusznie należy się miejsce w Panteonie wybitnych Polaków, zwłaszcza gdy się pamięta, że przy Okrągłym Stole były pomysły indeksacji, ochrony socjalnej itp., których realizacja spowodowałaby znaczne przedłużenie bolesnej transformacji. Nie wiadomo nawet, czy w ogóle zakończyłaby się ona sukcesem. Trzeba jednak uwzględnić i to, że Leszek Balcerowicz miał poczucie, że stoi za nim premier Tadeusz Mazowiecki, że istniała między nimi wzajemna lojalność.

Udała się nam więc ta "rewolucja bez rewolucji", jak to nazwał Leszek Moczulski. W sposób pokojowy zmieniliśmy ustrój. Mamy demokrację zamiast komunizmu. Ale chyba wysokim kosztem. Zrezygnowaliśmy z rozliczenia systemu komunistycznego. U progu niepodległości nie został przywrócony ład moralny.
W drugiej połowie lat 80. przyszły nowe, wspaniałe impulsy - pielgrzymka papieża z roku 1987 czy pierestrojka w ZSRR. Przemiany w Polsce nie mogłyby się dokonać, gdyby na Kremlu dalej rządził Breżniew, Andropow czy Czernienko. Pamiętajmy, że do roku 1989 wręcz doczołgaliśmy się. Wygraliśmy - odwołam się do określenia Wałęsy - resztką sił. Nie wierzę w przywracanie ładu moralnego metodą rewolucji. Uważam, że wybór tej drogi, którą poszliśmy, per saldo bardzo się opłacił, że bilans "plusów dodatnich", znów mówiąc językiem Lecha Wałęsy, jest zdecydowanie pozytywny. Ta druga strona, która stopniowo oddawała władzę, choć wcale jej oddać nie zamierzała, zachowywała istotną pozycję i w gospodarce, i w polityce. Nie była zmiatana ze sceny. Dlatego także dziś uważam, iż Polskę powinno być stać na odruch wielkoduszności wobec generała Jaruzelskiego - nawet pamiętając, że ówczesne kierownictwo partyjne pod jego kierownictwem nigdy naprawdę nie uznało Solidarności za partnera politycznego.

Zostawmy generała i popatrzmy na III RP. Już u jej progu dawni opozycjoniści pokłócili się i kłócą się po dziś dzień. Tracimy czas, zamiast modernizować Polskę. Dwukrotnie w wolnych wyborach władzę zdobyli postkomuniści...
Sporowi Wałęsy z Mazowieckim nie brakowało pewnego dramatyzmu. A po latach mówią o sobie z szacunkiem. Dzisiejszy konflikt PO z PiS wygląda zupełnie inaczej. Nie mówiąc o występach pana Macierewicza. Nie ulega za to żadnej wątpliwości, że rozwiązanie Sejmu i ogłoszenie przedterminowych wyborów w roku 1993 powinno stać się lekcją przerabianą w szkołach i na uniwersytetach i zatytułowaną "z dziejów głupoty politycznej w Polsce". Pamiętam, że tuż przed rozwiązaniem Sejmu ówczesny lider postkomunistów Aleksander Kwaśniewski mówił mi w kuluarach na Wiejskiej: "No cóż. Skoro tego chcecie, na własne życzenie…". Oddanie władzy SLD było wyłączną zasługą obozu solidarnościowego.

Mimo tych błędów III RP jest jednak zdecydowanie lepiej zabezpieczona w sferze międzynarodowej. W 1939 roku Polska była sama i zmiażdżyli ją potężni sąsiedzi. Teraz jesteśmy w NATO i w Unii Europejskiej.
Dodałbym do tego jeszcze wyprowadzenie wojsk radzieckich z Polski, co uważam za największe osiągnięcie prezydentury Lecha Wałęsy. Ale też trzeba pamiętać, że sprzyjały nam okoliczności zewnętrzne: wielkie tąpnięcie w Związku Radzieckim, a z drugiej strony mądre wybory, których dokonywała Ameryka, no i polityka kanclerza Kohla - to przecież za jego rządów zapadła decyzja o szybkiej integracji Europy Środkowo-Wschodniej ze strukturami zachodnioeuropejskimi. W 1939 roku było wręcz przeciwnie: Polska była w sytuacji bez wyjścia. Podczas II wojny światowej żaden polski przywódca nie byłby w stanie zapewnić naszemu krajowi niepodległości, gdy nastanie pokój. Decyzje zapadały gdzie indziej. Dziś na "szczytach" Unii Europejskiej nasi przywódcy współdecydują o kierunku polityki całej wspólnoty.

Ale chętnie narzekamy na III RP, która nie jest przecież taka zła.
Wszystko we mnie się burzy, gdy ci, którzy mienią się polskimi patriotami, mówią z pogardą o państwie polskim, które budujemy od 1989 roku. A jeszcze bardziej - gdy w podobny sposób wyrażają się politycy, którzy z woli narodu uzyskali w tym państwie wysokie stanowiska - premierów czy prezydentów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Dwa razy na sto lat - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki